wtorek, 28 stycznia 2014

O wrześniu 39 r. inaczej

Wrzesień w polskiej pamięci to jedno najbardziej traumatycznych doświadczeń. Pierwsza scena z filmu A. Wajdy „Katyń”pokazująca uciekających przed frontem niemieckim Polaków, spotykających się na moście z uciekinierami przed nadciągającymi wojskami sowieckimi, skupia jak w soczewce wszystkie bolesne emocje i obrazy, które tkwią głęboko w naszej zbiorowej pamięci. Osamotniona militarnie Polska, zaatakowana niespodziewanie przez wschodniego sąsiada, ostrzeliwani przez lotnictwo niemieckie cywile na drogach, bombardowane polskie miasta, ludzie pozostawieni przez swoje władze, przerażeni sytuacją, rozgoryczeni tłukącymi się po głowie zapowiedzeniami władz o silnej armii i o tym , że „że nie oddamy nawet guzika”, doświadczali szoku, który na zawsze zostawi w ich pamięci bolesny ślad. Jako społeczeństwo nie byliśmy przygotowani psychologicznie ani na klęskę militarną, ani tym bardziej na pełną niespotykanego barbarzyństwa, wojnę totalną, jaką od pierwszych minut wojny prowadzili Niemcy w Polsce. Dziś, po latach wspomina, wtedy mała dziewczynka:”Byliśmy pewni, że nasi czapkami zmiotą obce wojska. Dorośli tak mówili, to i dzieci wierzyły”. 10-letnia wówczas Helena Sykut, mieszkanka Lublina, który w planach wojennych miał być tymczasową siedzibą władz RP, na wypadek opuszczenia przez nie stolicy, pamięta :”Mówili, że nawet jeśli Niemcy zaatakują , to nasze wojsko zatrzyma ich na pewno przed Warszawą i do Lublina wojna nie dotrze”. Tymczasem 9 IX Lublin został zbombardowany,a dziewięć dni później wojska niemieckie weszły do miasta. Do tego obrazu trzeba też dodać, w wielu przypadkach, nielojalną postawę mniejszości narodowych na kresach wschodnich i komunistów ,połączoną z gwałtami dokonywanymi na Polakach i czynną współpracą z okupantem sowieckim. To prawda, ale niecała.

Potwierdzają to choćby obrazy z drugiego dnia wojny. Otóż 2 IX odbyło się nadzwyczajne posiedzenie Sejmu i senatu RP. Słychać deklaracje lojalności i solidarności z narodem polskim ze strony mniejszości ukraińskiej, wypowiedziane przez posła S. Skrypnika z Wołynia: „Opatrzność obarczyła dzisiejsze pokolenie Ukraińców i Polaków obowiązkiem obrony największego skarbu, jakim jest wolność narodu i niezawisłość jego ziemi”. Na wniosek OZN, referowany przez posła T. Żenczykowskiego, Sejm jednogłośnie przyjmuje projekt zmiany ustawy nie zezwalającej dotychczas na służbę posłów i senatorów w wojsku. Prymas Polski kardynał A. Hlond depeszuje z Poznania do prezydenta:”Kościół katolicki w Polsce modli się o zwycięstwo naszego bohaterskiego oręża w dziejowej rozprawie o prawa Rzeczypospolitej, o polityczną wolność i jej religijne swobody. W ręce Pana Prezydenta Rzeczypospolitej składam oświadczenie, że obronny wysiłek państwa poprze Kościół katolicki w Polsce wszystkimi środkami”. Pismo „Robotnik” publikuje odezwę w imieniu socjalistów polskich:”Gdy zabrzmiało wezwanie : Ojczyzna w niebezpieczeństwie! Odpowiedź socjalizmu polskiego jest krotka i jasna: Do broni, obywatele”. W rozplakatowanej na murach odezwie Bund , Cukunft i Krajowa Rada Żydowskich Związków Zawodowych zwracają się do „Żydowskich żołnierzy na froncie”: „Pamiętajcie, towarzysze, bracia, przyjaciele, walczycie o wolność kraju ojczystego, z którym związani jesteśmy tysiącami nici”. W rozkazie Naczelnego Związku Harcerstwa Polskiego znajduje się wezwanie:” Postawa Wasza w każdym miejscu ma być godna harcerskiego imienia. W pełnieniu służby szczególnie wymagam dużej samodzielności i umiejętności zdobycia się na własną decyzje, nawet tam, gdzie nie ma wyraźnego rozkazu lub rozkaz nie może dotrzeć. Stajemy do walki. Czuwajcie!”. Polskie radio nadaje odezwę Organizacji Przysposobienia wojskowego Kobiet „ Do kobiet niemieckich”: „My, Polki, matki i żony walczących żołnierzy polskich, mówimy do Was, matki i żony żołnierzy niemieckich. Stawiamy wyżej honor niż życie, ale Waszym najbliższym wypadł cięższy los – walczą o niesłuszną sprawę, walczą o grabież. My bronimy naszej ziemi i naszej wolności. Przypominamy Wam, że Waszych mężczyzn rzuciło na rzeż kłamstwo i opętanie”. Unosi się nad tymi tekstami duch wspólnoty, która gotowa jest bronić swej wolności i honoru do końca. To doświadczenie jedności z września 39 r. będzie ogromną silą moralną Polaków w latach okupacji.

O wojnie obronnej w 39 r. przywykło się mówić jako o totalnej „klęsce wrześniowej”, we wszystkich możliwych wymiarach, z wyjątkiem może bohaterstwa żołnierza i heroicznej postawy przeważającej części ludności cywilnej. Padają argumenty o rozczarowaniu sojuszem z aliantami zachodnimi, o zaskoczeniu sowiecką inwazją, o błędnej koncepcji obrony wzdłuż całej granicy, o błędach w dowodzeniu, przerwach w łączności, które uniemożliwiły realizacje zadań zlecanych przez dowództwo, o błędnej ocenie celów i charakteru sowieckiej inwazji ,o kompromitującej przewadze technicznej wroga, wreszcie o zwykłym tchórzostwie władz, które opuściły kraj, przekraczając w nocy z 17 na 18 IX granicę z Rumunią.

Niektóre z tych argumentów trudno zakwestionować , ale trzeba pamiętać, że armia polska miała przyjąć pierwsze uderzenie wroga, następnie wycofać się na linie wielkich rzek i czekać przez dwa tygodnie na pomoc sojuszników zachodnich. Francja miała, według zobowiązań z wiosny 39 r., ruszyć wszystkimi siłami 15 dnia po rozpoczęciu mobilizacji, do której doszło 2 IX, a trzeciego dnia po mobilizacji miały rozpocząć się działania o charakterze ograniczonym. W polskich kołach rządowych i wojskowych zdawano sobie sprawę z przewagi technicznej Niemców na długo przed wrześniem 39 r. i nikt nie myślał o możliwości militarnego zwycięstwa w bezpośrednim starciu z armią niemiecką. Dodajmy, że żadna armia świata nie była w stanie tego uczynić. Natomiast armia polska była przygotowana do wykonania swego zadania i wykonała je z nawiązką, tym bardziej, że od 17 IX zmuszona była stawiać opór także Sowietom. To prawda, że gwarancje państw zachodnich okazały się w płaszczyźnie militarnej iluzją, za którą zapłaciliśmy wielką cenę. Ale trzeba też pamiętać, że nasz opór od pierwszych chwil wojny, na całej linii frontu wymusił na aliantach wypowiedzenie wojny Niemcom i w ten sposób bilateralny konflikt polsko-niemiecki przekształcił się w wojnę światową. Natomiast gdybyśmy posługiwali się logiką elit zachodnich, które twierdziły wtedy i twierdzą dziś, że W. Brytania do wojny nie była przygotowana militarnie , a Francja mentalnie, mimo, iż przewaga militarna tych państw na froncie zachodnim była bezsprzeczna, to we wrześniu nie podjęlibyśmy w ogóle walki lub po pierwszych porażkach na froncie podpisalibyśmy z Hitlerem szybko kapitulacje, jak Francuzi. Znamienne, ze pierwszy żołnierz brytyjski poległ na froncie zachodnim dopiero w XII 39 r!. Dlatego mamy pełne prawo czuć się we wrześniu zdradzonymi przez swoich sojuszników, którzy już 12 IX zdecydowali o zaprzestaniu jakichkolwiek działań militarnych na froncie zachodnim, o czym zapomnieli poinformować swojego wschodniego sojusznika, tak jak nie poinformowali o możliwości wkroczenia ZSRR, a takie informacje Francuzi mieli już około 11 IX. Los tego lojalnego sojusznika miał rozstrzygnąć ostateczny wynik wojny, a nie realna pomoc militarnej udzielona przez aliantów zachodnich we IX 39 r, co de facto oznaczało skazanie nas na samotny bój i zgodę na, trwającą być może latami, okupację kraju, z wszystkimi tego skutkami. Francuski głównodowodzący gen. M. Gamelin uzasadniał rezygnację z użycia sił powietrznych na froncie zachodnim tym, że „uniknie się w ten sposób strat i usunie niebezpieczeństwo trafienia celów cywilnych oraz ewentualnych reperkusji”. W tym samym czasie niemieckie lotnictwo bombardowało w Polsce cele cywilne, w tym szpitale!. Tenże sam generał nie przewidywał zmiany francuskich planów, nawet wtedy gdyby Polacy zdołali stawiać dłużej opór, niż to pierwotnie zakładano, gdyż zaoszczędziłoby to jedynie więcej „drogocennego czasu” Francji i W. Brytanii na przygotowania i przeszkodziłoby Niemcom w przerzuceniu swych sił z frontu wschodniego na zachodni, na co właśnie broniąca się Polska liczyła dokładnie 17 IX a wiec w 15 dniu od francuskiej mobilizacji. Prawdziwe motywy zachodu sprowadzały się zatem do chłodnej i wykalkulowanej gry na czas. Zaangażowanie się Hitlera w Polsce odwlekało atak na Zachód i pozwalało aliantom uzyskać grubo ponad pół roku na dozbrojenie oraz dodatkowe przeszkolenie armii. Zdaniem niektórych Paryż i Londyn wykorzystały Polskę jako „piorunochron” i „żywą tarczę”, która miała przyjąć na siebie pierwsze, najpotężniejsze uderzenie. W tym kontekście mówi się wręcz o „intrydze”, jaką były gwarancje brytyjskie dla Polski z 30 III 39r. Polska przyjmując je miała wpaść w „angielską pułapkę”/S. C. Mackiewicz/. Elity zachodnie znały, już dzień po podpisaniu paktu sowiecko-niemieckiego , jego treść, ale w obawie przed kapitulacją Polski zataiły tę wiedzę przed polskimi władzami!. Zachód kalkulował, że wkroczenie Sowietów do Polski przypieczętuje jej los i szybko wypadnie ona z gry, natomiast,jak zakładano, wcześniej czy później dojdzie do konfliktu miedzy Stalinem i Hitlerem, a wtedy Paryż i Londyn będą mogły prowadzić wojnę na dwa fronty z Niemcami w oparciu o Związek Sowiecki, a wiec partnera znacznie silniejszego niż Polska /P. Zychowicz/. Stąd bardzo powściągliwe reakcje tychże na sowiecki najazd oparte na twierdzeniach, że oba kraje dając Polsce gwarancje zobowiązywały się do działań w razie napaści, ale tylko ze strony Niemiec. Nieśmiało sugerowano przy tym, że polityka Stalina gwałci neutralny status ZSRR w konflikcie polsko-niemieckim. Wszystko dlatego, że Stalin był dla naszych zachodnich aliantów nadzieją w chwili, gdy sowieckie czołgi rozjeżdżały broniącego się na dwóch frontach sojusznika!.

Stawia się w tym kontekście pytanie, czy w Polsce nie wiedziano o defensywnej doktrynie obronnej Francji, która kryjąc się za linią Maginota, planowała głównie obronę, a nie atak ?. Czy nie budziły poważnych wątpliwości zobowiązania sojusznicze Francji z V 39 r. , kiedy to porozumienia w sprawach militarnej pomocy, zostały uzależnione od podpisania protokołu politycznego, którego Francja przed wojną nie chciała podpisać/stało się to dopiero 4 IX/?. Czy układ sojuszniczy z W. Brytanią nie powinien obejmować też zobowiązań brytyjskich w przypadku ataku na Polskę ze wschodu?/J. Łojek/. Pytania zasadne, ale trzeba też pamiętać, że wiosną i latem 39 r. jedyną alternatywą dla sojuszu z państwami zachodnimi był nierealny, z wielu powodów, sojusz z Hitlerem. Czy zatem powody , o których była mowa wyżej były wystarczającą racją, by ryzykować izolację polityczną Polski, do której dążył Hitler, w sytuacji miażdżącej przewagi militarnej przewagi III Rzeszy nad Polską ?. Natomiast poszerzenie zobowiązań sojuszniczych W. Brytanii, w aspekcie hipotetycznej agresji ze strony ZSRR, zważywszy na obowiązujący Sowietów pakt o nieagresji z 34 r. mogło wydawać się zbyteczne, z perspektywy potęgującego się zagrożenia niemieckiego, które stało się późnym latem 39 r. głównym problemem Polski. Znaczenie paktu niemiecko- sowieckiego z 23 VIII było pod koniec sierpnia dopiero w Warszawie rozpoznawane. Polskie koła polityczne , nie mając dostępu do informacji, które miały wtajemniczane kręgi polityczne na zachodzie, tonąc w różnych opiniach prasowych, nie mogły reagować odpowiednio szybko, by w ostatniej chwili wprowadzać zmiany w przygotowanym już do podpisania tekście umowy z Brytyjczykami. Tym bardziej, że, jak wskazuje na to całkowite zaskoczenie władz wkroczeniem Sowietów 17 IX, pomylono się w ocenie znaczenia jego skutków. Poza tym trzeba pamiętać, że sojusz z W. Brytanią w takiej postaci, w jakiej został podpisany 26 VIII, a więc na kilka dni przed agresją III Rzeszy musiał być w optyce polskich elit oceniany jako sukces polityczny, gdyż stwarzał dla Niemiec perspektywę wojny na dwa fronty, co mogło, jak sądzono skutecznie powstrzymać Hitlera. Pamiętamy przecież, że przełożył on pierwotny termin ataku na Polskę, gdy dotarła do niego informacja o zawarciu sojuszu polsko-brytyjskiego. I pewnie by się tak stało, gdyby nie pakt Hitlera ze Stalinem. Poza tym należy pamiętać, że Brytyjczycy przez całe niemal XX-lecie prowadzili uległą wobec Niemiec politykę, a sojusz z Polska, którą uznawano za przyczynę napięć w Europie był wcześniej w Londynie nie do pomyślenia. Zatem zwrot w polityce brytyjskiej , widoczny od III 39 r. był dla nas faktem o pierwszorzędnym znaczeniu dla naszego bezpieczeństwa.

Prawdą jest też, że nie przewidzieliśmy zupełnie najazdu sowieckiego. Można tylko wyobrazić sobie zaskoczenie, gdy wieczorem 16 IX z nadzieją oczekiwano następnego dnia. Miał on przynieść tak bardzo oczekiwane wiadomości z frontu zachodniego, które dla nas oznaczały rozpoczęcie nowego, ofensywnego okresu zmagań z Niemcami. A tymczasem zamiast nich dotarły informacje o wkroczeniu Sowietów!. Co więcej dezorientacja czynników politycznych i dowództwa, znajdujących się jeszcze na terenie kraju, była w pierwszych godzinach tak poważna, że nie tylko nie wypowiedzieliśmy wojny Sowietom, ale wydano niejasny rozkaz z „Sowietami nie walczyć”, chyba, że w samoobronie. Rozkaz ten nie dotarł na czas do wielu jednostek, przyczyniając się do ogromnej dezorientacji w polskiej armii. Wielu krytyków ówczesnej ekipy rządowej stwierdza, ze punktu widzenia politycznego formalne wypowiedzenie wojny Sowietom, choć z militarnego punku widzenia niewiele by zmieniło, to mogło mieć w przyszłości znaczenie, gdyż utrudniłoby Stalinowi bezbolesne, a przede wszystkim bezwarunkowe, przejście do obozu aliantów w 41 r. Dodaje się także, że utrudniłoby realizowanie później agresywnej polityki Sowietów wobec Polski. Ale trzeba też pamiętać, że nie było czasu na rzetelną ocenę znaczenia paktu z 23 VIII 39 r, a władze polskie 17 IX nie wiedziały, w jakim charakterze Sowieci wkraczają do Polski. A czasu na decyzje, znów było za mało, gdyż dopiero kolejne godziny odsłaniały rzeczywiste cele agresora ,natomiast braki w łączności i decyzja władz o przekroczeniu granicy z Rumunia nie ułatwiały rzetelnej analizy sytuacji . Pojawia się też inny argument. Zaskoczenie wynikało nie tylko z braku lojalności aliantów zachodnich, którzy wiedzieli o treści tajnego protokołu od Amerykanów/ przez pracownika ambasady USA w Moskwie Ch. Bohlena/ , a nie poinformowali Polaków, ale także z klęski polskiego wywiadu na terenie ZSRR oraz dezorientacji ambasadora RP w Moskwie W. Grzybowskiego, co do rzeczywistych planów Moskwy. Zawiodły zarówno służby wywiadowcze, jak i dyplomacja, które upewniały Becka o przychylnym nastawieniu ZSRR do Polski. Zignorowano sygnał, który ostrzegał przed możliwymi skutkami paktu z 23 VIII, który wysyłała komórka polskiego wywiadu w Paryżu już 24 VIII 39 r, kierowana przez M. Balińskiego, mówiący o intensywnych rokowaniach niemiecko-sowieckich i planowanej akcji zbrojnej przeciw Polsce./A. Krajewski/.

Żołnierz polski zadał najeźdźcy niemieckiemu poważne straty: ponad 16 tys. zabitych, ponad 27 tys. rannych i 320 zaginionych. Ponadto Niemcy ponieśli w Polsce poważne straty w sprzęcie wojennym: min.:ok. 1 tys. czołgów i samochodów pancernych/30 %/, ponad 11 tys. pojazdów mechanicznych, ok. 600 samolotów/32 %/, 370 dział i moździerzy i ponad 14 tys. karabinów i pistoletów. Straty te uniemożliwiły Wermachtowi szybki atak na Zachód, już w 39 r., a wiec dały Francji czas na przygotowanie się do obrony. Oficjalne starty sowieckie miały wynieść: prawie 1,5 tys. zabitych i zaginionych oraz prawie 2,4 tys. rannych. Historycy sądzą, że te dane były z powodów propagandowych znacznie zaniżone i należy je pomnożyć przez dwa a nawet cztery. Armia Czerwona straciła : prawie 500 czołgów i samochodów pancernych oraz 15 samolotów. Z kolei armia słowacka, która zajęła część Podhala straciła 18 poległych, 46 rannych i 11 zaginionych. Oprócz żołnierzy w walce z najeźdźcami wzięły udział także odziały ochotniczej obrony cywilnej oraz samorzutnie powstające oddziały złożone z ludności miejscowej. Tak było na Śląsku, gdzie samoobrona złożona z przedstawicieli licznych organizacji paramilitarnych i społecznych, w tym byłych powstańców, „Sokola” i harcerzy, podjęła działania przeciw dywersantom niemieckim/V kolumna/. Symbolem patriotyzmu samoobrony śląskiej stała się bohaterska i samorzutna obrona wieży spadochronowej przez harcerzy w Katowicach. Ich członkowie , pochwyceni przez okupantów byli zwykle rozstrzeliwani lub wiezieni. Podobnie wyglądał udział cywilów w bohaterskiej obronie Grodna przed Sowietami. To było ważne doświadczenie solidarności i wspólnoty w trudnym czasie. Nasze straty wyniosły: 66 tys. zabitych , prawie 134 tys. rannych i prawie 700 tys. jeńców. Julien Bryan, amerykański fotoreporter, towarzyszący z kamerą we wrześniu 39 r. obrońcom Warszawy miał powiedzieć:”Polacy! Gdyby Spartanie odżyli i zobaczyli wasz heroizm i bohaterstwo, waleczny i dzielny naród schyliłby przed wami czoło”.

Straty poniesione przez armię niemiecką w Polsce były na tyle znaczące, że stanowiły istotny argument za przełożeniem agresji niemieckiej na zachód o kilka miesięcy, dając w ten sposób sojusznikom cenny czas na przygotowanie się do jej odparcia. Nie mamy najmniejszego powodu, by wstydzić się polskiego września. Nasz żołnierz bił się bohatersko, zgodnie z wszystkimi zasadami sztuki wojennej, dostosowując metody i środki do technicznych realiów pola walki. Westerplatte miało bronić się 12 godzin i było z góry skazane na przegraną, jako wysunięty na pierwszy front przyczółek, który nie ma większych szans na pomoc z zewnątrz.. Broniło tydzień, będąc natchnieniem dla innych. Jak twierdzi historyk wojskowości T. Pawłowski, belgijski fort Eben-Emael, obsadzony przez blisko 1 tys.,a więc pięć razy więcej żołnierzy, miał wytrwać 30 dni, a poddał się po dobie walki. Straty poniesione przez Niemców na Westerplatte były dziesięć razy większe niż polskie !. W tej bitwie zginęło więcej niemieckich żołnierzy niż podczas całej kampanii zdobycia Jugosławii w roku 41 !. Niemców szturmujących polską placówkę zginęło mniej więcej tylu, ilu wszystkich czeskich żołnierzy walczących w silach zbrojnych na Zachodzie !. Korpus von Kaupischa, któremu zajęcie Gdyni zajęło dwa tygodnie, pobił Danie w ciągu półtoragodzinnej wojny!. Odcięty o zaplecza Hel bronił się aż do 2 X otoczony zewsząd przez Niemców. Artylerzyści załogi na Helu wzięli rewanż na pancerniku Schlezwig – Holsztein. Podczas bezpośredniego pojedynku artyleryjskiego polskie pociski trafiły w okręt, raniąc sześciu marynarzy. Mitem obrażającym pamięć żołnierzy września były rzekome szarże polskiej kawalerii na niemieckie czołgi. Kawaleria liczyła tylko 10 % stanu liczebnego armii, a konie wykorzystywane były tylko jako siła pociągowa ciągnąca armaty czy działa. W kilku przypadkach były szarże, ale na niemiecką kawalerie lub piechotę. Gdy na horyzoncie pojawiały się czołgi lub wozy pancerne nieprzyjaciela ułani przemieszczali się do lasu, by przygotować obronę przeciwpancerną. Często przepuszczano też czołgi na tyły i odcinano od nich piechotę/w bitwie pod Mokra 1 IX brygada kawalerii zatrzymała niemieckie czołgi zadając wrogowi poważne straty przy użyciu baterii artylerii – 20 czołgów, 101. Pułk Ułanów w bitwie z Sowietami pod Kodziowcami 22 IX z powodzeniem ścierał się z pancernym oddziałem Armii Czerwonej, niszcząc 22 czołgi//. Szarże miały też miejsce, gdy można było zaskoczyć zdezorientowanego nieprzyjaciela np. w czasie odwrotu lub nieprzygotowanego do walki, wtedy kawaleria dziesiątkowała tabory i biwaki wroga. Na koniec warto dodać, że kawaleria była tez częścią innych armii, w tym armii niemieckiej.

Prawdą była przewaga techniczna i ilościowa armii niemieckiej nad polską i nad wieloma armiami ówczesnej Europy, ale obiegowe opinie o technicznym aspekcie naszej armii z 39 r. daleko odbiegają od rzeczywistości. Przeciwko niemieckim zagonom pancernym wystawiliśmy, jak twierdzi historyk wojskowości M. Mackiewicz, broń „wysokiej skuteczności” , jaką była armatka przeciwpancerna 37 mm wz. 36.Była ona głównym naszym orężem w walce z bronią pancerną czyli czołgami. Reprezentowała nowoczesny sprzęt , na licencji szwedzkiej a produkowany w polskich zakładach zbrojeniowych w Pruszkowie i w w Poznaniu. Armata ta należała do „najlepszej broni w swojej klasie”, przewyższając pod względem parametrów bojowych swojego niemieckiego odpowiednika – armatę PaK 35/36. Nasza była lżejsza, miała też większą prędkość początkową pocisku i większy zasięg. Z odległości 0, 5 km przebijała pancerz o grubości 31 mm, będąc groźna dla wszystkich niemieckich wozów bojowych oraz większości sowieckich. Niewielka masa umożliwiła swobodne manewrowanie na polu walki, co korespondowało z wymogami nowoczesnej wojny, w której konieczne było szybkie wyszukiwanie nowych stanowisk ogniowych. Dodam, za M. Mackiewiczem, że w chwili wybuchu wojny Wojsko Polskie posiadało ponad 1300 takich armat. Znajdowały się one na wyposażeniu kompanii przeciwpancernych w jednostkach piechoty i plutonach przeciwpancernych w kawalerii. Po 1939 r. polskie armaty znalazły się na wyposażeniu armii rumuńskiej i fińskiej, w której pozostawały do lat 80-tych ubiegłego wieku. Ta część , która przed wojną została wyeksportowana do W. Brytanii, została użyta przez Brytyjczyków w walkach w Afryce Północnej. Warto też przypomnieć o produkowanym w kraju, oryginalnym wytworze polskiej myśli technicznej pistolecie samopowtarzalnym VIS wz. 35, który, zdaniem wspomnianego wyżej historyka wojskowości, pozostaje „znakiem firmowym” przedwojennej zbrojeniówki. Polskie wojsko otrzymało nowoczesną broń krotką, mającą zastąpić używane dotychczas rozmaite wzory pistoletów i rewolwerów, zasłużonych w pierwszych latach niepodległości. Pistolet ten, którego patent został zgłoszony przez polskich inżynierów P. Wolniewicza, J. Skrzypińskiego/stąd nazwa od nazwisk konstruktorów/, na pocz. lat 30-tych, został przyjęty do uzbrojenia Wojska polskiego w 35 r. Produkcja seryjna została uruchomiona w Fabryce Broni w Radomiu. W sumie przed wojną wyprodukowano przeszło 52 tys. egzemplarzy, a ostatnie kilka tysięcy, w częściach, przejęli Niemcy, którzy wznowili jego produkcje, najpierw w Radomiu, a potem w czeskim Znojmie. Liczba wyprodukowanych egzemplarzy sięgnęła 320 tys. Niemieckie VIS-y, zdaniem M. Mackiewicza, odbiegały jakością od „doskonałych” przedwojennych. Ale zainteresowanie Niemców ich dalszą produkcją potwierdza wysokie walory bojowe polskiego VIS-a. Dlatego nie dziwi fakt, ze żołnierze niemieccy, a zwłaszcza sowieccy traktowali je jako poważne trofea zdobyczne i przypinali je do swoich pasów. Wbrew propagandzie niemieckiej i sowieckiej z okresu IX 39 r., polskie samoloty nie zostały zniszczone na ziemi pierwszego dnia wojny. To prawda, ze przewaga wroga w tym rodzaju broni była największa, a nad polskim niebem królowała we IX niemiecka Luftwaffe, ale nie było to panowanie niepodzielne , przynajmniej przez kilka pierwszych dni kampanii, a nasze samoloty myśliwskie PZL P. 11 c w poł. lat 30-tych uważane były za jeden z najlepszych samolotów myśliwskich na świecie./ chociaż we IX 39 r. nie mogły równać się z niemieckimi Messerschmittami Bf 109 oraz Bf 110/. Wyszkolenie polskich lotników było również naszym atutem. Zacięte walki lotników Brygady Pościgowej nad Warszawą i Mazowszem, przejdą do historii jako pierwsze bitwy powietrzne II wojny. Szczególnie zapisał się w tej historii as polskiego lotnictwa por. pilot W. Januszewicz, który jako pierwszy otworzył ogień do nieprzyjacielskiego samolotu nad Warszawą 1 IX, a nieco później wziął udział w pierwszej bitwie powietrznej II wojny w rejonie rzek Bugu i Narwi. 3 IX walczył z kilkoma jednostkami niemieckimi i zmusił załogę niemieckiego bombowca Junkers Ju 87”Stuka” do lądowania na terenie zajętym przez wojska polskie. Następnego niemieckiego „sztukasa” „rozstrzelał” w powietrzu 6 IX. Samoloty brygady latały w kolejnych dniach w ramach zadań rozpoznawczych i łącznikowych, przenosząc się na lotniska na wschodzie, nie zajęte jeszcze przez wroga. Kiedy 17 IX uderzyli Sowieci, Brygada Pościgowa otrzymała rozkaz przekroczenia granicy z Rumunią i przerzutu tam ocalałych samolotów. Później por. Januszewicz wykorzystał doświadczenia z walk z Luftwaffe w bitwie o Anglię w 40 r. Walcząc w słynnym dywizjonie 303. uzyskał największą liczbę zestrzeleń, ze wszystkich jednostek alianckich biorących udział w batalii !.M. Rogusz/.

Wreszcie, kiedy popatrzymy na wojnę obronną przez pryzmat przebiegu kampanii francuskiej, zakończonej szybciej niż polska kapitulacją, mimo, iż Francuzi dysponowali wielokrotnie większą siłą niż Polacy, a do tego byli wspierani przez Brytyjczyków, to obraz, a zwłaszcza ocena września, musi ulec zmianie. Trzeba pamiętać, ze armia polska musiała stawić czoła nie tylko miażdżącej przewadze technicznej wroga, ale także zmierzyć się z nową strategią prowadzenia działań militarnych i dodajmy, ze nie miała doświadczenia w tej dziedzinie. A mimo to, główne cele założone w planie „Z” zostały zrealizowane do 17 IX . Stawiliśmy opór od początku na całej linii frontu. Nie udało się Niemcom rozbić głównych sil polskich w pierwszych dniach wojny. Nasze jednostki poza, armia „Pomorze”, wycofywały się, zgodnie z planem, na linie wielkich rzek i duża ich część zdołała tę linie osiągnąć, inne np. nad Bzurą skutecznie opóźniły marsz niemieckich wojsk na Warszawę, a wykonując akcje ofensywne, zadały agresorom poważne starty, dając obrońcom stolicy niezbędny czas na przygotowanie się do obrony. Broniły się nadal izolowane punkty oporu : na wybrzeżu Hel, Oksywie, trwał bój nad Bzurą. Udało się również wykonać zadania postawione przed marynarką wojenną. Nie dopuszczono do desantu niemieckiego na Gdańsk i Gdynię, uniemożliwiono przesyłanie zaopatrzenia do Prus Wschodnich, udało się związać siły przeciwnika daleko od Warszawy i uratować większość okrętów, które zostały wysłane tuz przed wybuchem wojny do W. Brytanii , inne szukały schronienia w neutralnej Szwecji i w Estonii/ORP „Orzeł”/. Udało się też zorganizować ewakuację polskich statków handlowych. Ani Niemcom ani Sowietom nie udało się przechwycić żadnego z nich. Nie pamięta się tez o tym, ze polscy marynarze walczyli także przeciwko Sowietom. Były to jednostki Flotylli Rzecznej. Jej marynarze po walce zniszczyli je. A wiec do 17 IX, kiedy to miała ruszyć armia francuska całymi swoimi siłami na froncie zachodnim, sytuacja militarna nie była wcale beznadziejna, choć poniesiono duże straty, a możliwości realnego dowodzenia przez Naczelnego Wodza były coraz bardziej iluzoryczne.

W potocznej świadomości nie istnieje w ogóle fakt udziału w agresji na Polskę armii słowackiej, podlegającej rządowi ks. J. Tiso, kolaborującego z Hitlerem . Słowackie władze wykorzystały rozgoryczenie, wymuszoną przez Polskę w X 38 r., korektą granicy, w ramach której polskie odziały zajęły Jaworzynę i parę wiosek na Spiszu i Orawie. Niechętnych Polsce nastrojów, zwłaszcza w elitach władzy popierających współpracę z III Rzeszą, nie zmienił fakt, ze przyjęła ona z entuzjazmem ogłoszenie przez Słowację niepodległości 14 III 39. ,a Warszawa należała do pierwszych stolic, które uznały nowe państwo. Rząd słowacki, mimo, iż duża część Słowaków nie rozumiała antypolskiej polityki, wsparł przygotowania niemieckie do uderzenia Wermachtu z obszaru Słowacji, a szły one w parze z własnymi przygotowaniami do napaści na Polskę. Na posiedzeniu rządu, które odbyło się 30 VIII 39 r. Tiso oświadczył:”Jesteśmy przygotowani do marszu z Niemcami”. Armia słowacka licząca 150 tys. ludzi wkroczyła u boku Wermachtu/15 minut po Niemcach/, 1 IX o godzinie 5 rano na Podhale, bez wypowiedzenia wojny. W ten sposób marionetkowy rząd ks. Tiso realizował życzenia Berlina, ale także własne ambicje, szukając propagandowego sukcesu. Słowackie dywizje toczyły u boku Wermachtu krwawe boje z wojskiem polskim od 1 IX, na długim odcinku południowej granicy, od Orawy, przez Podhale, Spisz aż po Jasło, Gorlice i Sanok. W czasie walk z polskim wojskiem zginęło 18 żołnierzy słowackich a 71 było rannych. Słowacy wzięli do niewoli 1350 polskich jeńców. Jeden ze słowackich generałów przemawiając do żołnierzy powiedział:”Żołnierze młodej armii słowackiej okazali się być godnymi towarzyszami broni swoich niemieckich kolegów, z którymi wspólnie przywrócili pokój i porządek na obszarze zagrabionym przez polskich podpalaczy i terrorystów”. Berlin nagrodził swojego wasala, oddając Słowacji obszary zajęte przez Polskę w 38 r. i dorzucając blisko 30 miejscowości z przedwojennego powiatu nowotarskiego. Podhalanie pamiętają wejście Słowaków do Zakopanego i ich defiladę w zdobytym mieście. Podobne defilady odbywały się w innych zajętych przez Słowaków miejscowościach. Gen. niemiecki von List odznaczył słowackich generałów niemieckim Żelaznym Krzyżnem, „aby tym udokumentować bohaterskie działania słowackiej armii w czasie wojny z Polską”. Z kolei 4 X żołnierzom Wermachtu i armii słowackiej uroczyście wręczono odznaczenia słowackie za udział w wojnie z Polską. W tym dniu słowacki minister propagandy stwierdził:”Jesteśmy dumni, że przyjaźń slowacko-niemiecką mogliśmy przypieczętować walką i krwią Słowaków”. Dodać trzeba,że niektóre garnizony słowackie odmówiły udziału w wojnie z Polska, a udział Słowacji w agresji Niemiec na Polskę potępił ambasador słowacki w Polsce L. Szathmary. Z jednej strony zdarzały się dezercje Słowaków służących w WP, z drugiej powstał na pocz. IX 39r. u boku Polaków Legion Czechow i Słowaków, choć jednostka ta nie wzięła udziału w walkach.

Trzeba też pamiętać, że mimo przegranej militarnej i internowania władz w Rumunii, państwo zdołało wyjść z głębokiego kryzysu politycznego. Już bowiem pod koniec września powstał na obczyźnie legalny rząd – nazywany celowo przez komunistów „londyńskim”, by zdyskredytować jego znaczenie i wpływ na życie okupowanego kraju, który kontynuował walkę z najeźdźcą jako członek koalicji, dając w ten sposób przykład wielu innym rządom, narodów podbitych przez państwa osi. Pamiętać warto, że uznawany był on w latach 1941 – 43 nawet przez Sowietów, którzy dokonując podziału ziem polskich z Niemcami przekreślali istnienie państwa polskiego. W. Mołotow w przemówieniu z 31 X 39 r, na sesji Rady Najwyższej ZSRR w Moskwie mówił:”/../wystarczyło krótkie uderzenie wymierzone przeciwko Polsce, początkowo armii niemieckiej, a następnie radzieckiej, aby nic nie pozostało z tego poczwarnego bękarta traktatu wersalskiego/../O przywróceniu dawnej Polski, jak każdy rozumie, nie może być mowy”. W niecałe dwa lata potem Sowieci, zawierając układ z 30 VII 41 r., zwany Sikorski – Majski de facto i de iure uznali istnienie państwa polskiego. W ten sposób, zachowano ciągłość władzy państwowej a więc i uratowano w sensie prawnym państwo jako podmiot prawa międzynarodowego.

Niemiecka propaganda przedstawiała kampanię polską jako rzekomo sprowokowaną przez samych Polaków. Na łamach wrocławskiego dziennika „ Schlesichse Tageszeitung”, organu NSDAP bezczelnie zakłamywano rzeczywistość. 2 IX, gdy armie polskie toczyły boje na własnym terytorium, przyjmując uderzenie Wermachtu, pisano: „Tak wybrała Warszawa. Nie pozostawiano nam żadnego innego wyboru. Niemcy ciągle deklarowały : Nie chcemy walki, ale także nie stchórzymy/../Na śląskiej ziemi, w Gliwicach i Bytomiu oraz Prusach Zachodnich znajdują się polskie oddziały. /../Na ich strzały jest tylko jedna odpowiedź”. Działania militarne relacjonowane były bardzo drobiazgowo, ponieważ były okazją do podkreślenia szybkości armii niemieckiej/Blitzkrieg/, nowoczesności lotnictwa oraz pokazania strat po polskiej stronie, obrazu zniszczenia Warszawy, czemu winna miała być „polska nienawiść”. W podobny sposób przedstawiano przyczyny masakry dokonanej przez Niemców w Bydgoszczy . Z satysfakcją informowano 18 IX o ucieczce polskiego rządu oraz o wkroczeniu Sowietów 17 IX. Samo wkroczenie Sowietów zostało na łamach pisma przedstawione jako „wyższa konieczność”, gdyż „Armia Czerwona wkroczyła do Polski, aby zabezpieczyć swoje interesy oraz zadbać o los Ukraińców i Białorusinów”. Widać, że propaganda niemiecka powtarzała lojalnie w tej kwestii argumentację swego sojusznika. W drugiej połowie IX podawano przykłady współpracy niemiecko-soweickiej np. wspólną defiladę sojuszników w Brześciu. Na początku X zamieszczono obszerny reportaż o kapitulacji Warszawy. Jeden z nielicznych podpisanych tekstów przedstawia polskich żołnierzy jako odważnych, silnych i młodych. Pochlebne określenia padają również o ich umundurowaniu, uzbrojeniu i wyposażeniu, co miało prowadzić do konkluzji, że armia niemiecka szybko poradziła sobie z trudnym przeciwnikiem. Z szacunkiem są również opisywani polscy oficerowie przebywający w niewoli. Dziennikarze podkreślali, że to armia „dzielna”, ale „zdradzona” i „porzucona” przez polski rząd. Pojawiały się także informacje o losach ludności cywilnej, wałęsającej się po zniszczonej Warszawie i czekającej na pomoc ze strony niemieckiej. Z pamiętników niemieckich żołnierzy i doniesień korespondentów wojennych, wyłania się obraz mniej optymistyczny. Widać to choćby we wspomnieniach młodego oficera R. Von Weizsackera, przyszłego prezydenta Niemiec, który stracił w walce swojego brata. Korespondenci wojenni donosili o „zaciętym” oporze żołnierzy polskich, którzy w bardzo trudnych warunkach walczyli do końca. Nie ukrywają w nich podziwu i szacunku: „Walka była ciężka i zacięta -pisał E. Hadamovsky o słynnej bitwie pod Wizną, w której kapitan W. Raginis na czele garstki żołnierzy powstrzymywał pancerne wojska H. Guderiana – załoga polskich bunkrów broniła się z zaciętą wściekłością. Obrońcy padali dopiero po walce wręcz i znaleźli obok blokhauzów/bunkrów – B.K/ skromny żołnierski grób, znaczony krzyżem i polskim hełmem. Trzeci blokhauz bronił się tak długo i zacięcie, aż granat szybkostrzelnej armaty trafił w strzelnicę i eksplodował wewnątrz ze straszliwą siłą. W blokhauzie zapaliła się słoma, ogień rozszerzył się gwałtownie. Gdy weszliśmy dzielny obrońca leżał w poprzek drzwi pancernych jak czarna zwęglona bryła”. Nic dziwnego, że obrona Wizny została nazwana „polskimi Termopilami”.

W niemieckiej pamięci historycznej kampania w Polsce kojarzona była prze całe dziesięciolecia z mitem „czystego Wermachtu”, rozumianym jako walki prowadzonej przez żołnierzy niemieckich zgodnie z zasadami prawa wojennego i z szacunkiem dla przeciwnika. Tymczasem jak piszą historycy W. Wichert i T. Sudoł już od pierwszego dnia wojny z Polską Wermacht dokonywał zbrodni na polskich żołnierzach, którzy znaleźli się w niemieckiej niewoli. Opatowiec, Serock, Ciepielów, Majdan Wielki, Zakroczym – to nazwy miejscowości, w których żołnierze Wermachtu dopuścili się zbrodni na żołnierzach Wojska Polskiego. Jedna z najbardziej znanych zbrodni dokonała się w Ciepielowie. Potwierdzona została przez anonimową relację żołnierza niemieckiego i dołączone do niej zdjęcia, dowodzące zbrodni popełnionej 8 IX na żołnierzach batalionu zbiorczego 74. Górnośląskiego Pułku Piechoty. Zginęło tu ok. 300 polskich jeńców. Zemsty tej dokonał niemiecki zmotoryzowany 15. pułk piechoty z 29. Dywizji Piechoty. Zgodnie z relacją żołnierza Wermachtu, wspomnianego świadka zbrodni, niemiecka kompania poniosła poważne straty w walce z Polakami. Po wzięciu ich do niewoli, dowódca pułku płk. Wessel stwierdził, ze „mamy do czynienia z partyzantami, mimo, że każdy z 300 wziętych do niewoli Polaków miał na sobie mundur. Kazano im zdjąć bluzy. No, teraz rzeczywiście wyglądali raczej na partyzantów./.../Pięć minut później usłyszałem serię z kilkunastu pistoletów maszynowych. Pobiegłem w tamta stronę i zobaczyłem /../300 zastrzelonych polskich jeńców leżących w przydrożnym rowie”. To nie był wyjątek. Z kolei polscy cywile byli mordowani przez żołnierzy Wermachtu jako rzekomi partyzanci, ponieważ podejrzewano ich o udział w działaniach wojennych z wkraczającymi oddziałami wroga. Kiedy w przypadkowej wymianie ognia między oddziałami Wermachtu ginęli żołnierze niemieccy, odpowiedzialność ponosiła miejscowa ludność cywilna. Tak było w Częstochowie 3 IX. Nazajutrz przeszukano polskie domy. I mimo, że nie znaleziono żadnej broni, ani dowodu, że ktoś z mieszkańców do nich strzelał, Niemcy zgromadzili na placu przed katedrą setki mieszkańców. Zabili co najmniej 200 z nich, w tym wielu Żydów. W trakcie kampanii 39r. armia niemiecka nie przyznała statusu kombatantów cywilnym obrońcom żadnej polskiej miejscowości. Tak potraktowano umundurowanych obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku. Sąd wojenny uznał ich za powstańców i skazał na śmierć. We wrześniu i październiku Niemcy dokonali ponad 700 egzekucji, które pochłonęły ponad 16 tys. ludzi. Około 60 % tych okrucieństw dopuścił się Wehrmacht, za pozostałe bezpośrednia odpowiedzialność ponosi policja i inne grupy operacyjne, które „czyściły” teren, posuwając się za przesuwającym się frontem. Einsatzgruppen mordowały na Śląsku , w Wielkopolsce i Pomorzu byłych powstańców, znajdujących się na specjalnie przygotowanych wcześniej listach imiennych. Większość tych zbrodni została popełniona w pierwszym miesiącu wojny/W. Wichert/.

Przekonanie wielu Niemców o tym, że kampania w Polsce miała charakter wojny „tradycyjnej”, a więc prowadzonej zwykłymi środkami przeciw tylko wojsku polskiemu i w zgodzie z prawem wojennym a nawet szacunkiem dla przeciwnika, wydaje się ponurym żartem. Oblicze wojny totalnej prowadzonej od pierwszych minut agresji niemieckiej potwierdza zaplanowane z zimną krwią ludobójstwo. Bo jak nazwać to, że już w początkowych godzinach agresji lotnictwo III Rzeszy dokonało ponad 70 terrorystycznych nalotów na polskie miasta. Zbombardowany rankiem 1 IX Wieluń, w którym nie było wojska polskiego stracił 15 tys. mieszkańców i trzy czwarte zabudowy. We IX 39 r. ponad 150 polskich miejscowości zostało zniszczonych całkowicie lub częściowo przez Luftwaffe. Niemieckie samoloty urządzały „polowania” na cywilnych uciekinierów. Jak nazwać bombardowanie setek cywilnych obiektów, w tym szpitali?. Obrazu tego nie zdoła zatrzeć jednostkowe przypadki ludzkiego zachowania nielicznych żołnierzy niemieckich w czasie okupacji. Do nich należy na pewno postać oficera niemieckiego, Wilma Hosenfelda, który doprowadził do uwolnienia z obozu jenieckiego podchorążego S. Cieciora, na prośbę żony będącej w ciąży. Tenże sam oficer pomagał przesiedleńcom z Wielkopolski, ratował wiele osób, w tym Żydom, m. in. ukrywającego się w zgliszczach Warszawy pianistę Szpilmana. W 44 r. młody wiedeńczyk , żołnierz Wermachtu, Otto von Schimek, odmówił udziału w egzekucji grupy Polaków, którzy meli pomagać w akowcom. Został za to uwięziony, a następnie rozstrzelany we wsi Machowa. W czasie śledztwa powie:”nie można strzelać do niewinnych ludzi”. Warto pamiętać o tych ludziach i o nich mówić, natomiast nie można zapominać o proporcjach, a zwłaszcza ignorować pamięci tych, którzy przez bezbrzeżne okrucieństwo wielu Niemców mają w sercu obraz piekła stworzonego przez najeźdźcę już we wrześniu 39 r..

W świetle źródeł sowieckich celem „błyskawicznego ataku” na Polskę 17 IX było „rozbicie wojsk polskich znajdujących się na linii : Pisa, Narew, środkowa Wisła, San, do granicy z Węgrami i Rumunia”. Meldunki frontowe donosiły o szybkim zdobywaniu polskich strażnic granicznych, ale i oporze żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza. W jednym z nich czytamy:”/../ z polskiej strażnicy poleciały granaty i otwarto ogień ze strychu z trzech kaemów./../Jeden polski żołnierz poddał się do niewoli, a polski oficer krzyczał : Do sowieckich oficerów ognia. Został on zlikwidowany i wtedy przerwano ogień/../Strażnica została rozbita. Zlikwidowano pięciu żołnierzy i pięciu wzięto do niewoli. Dzięki prawidłowemu dowodzeniu i podziałowi sił plutonu, po naszej stronie nie ma zabitych i rannych/../. Po wykonaniu zadania żołnierze nadal zachowali dużo energii i ruszyli do wykonania kolejnych zadań w wyzwalaniu mas pracujących Ukrainy Zachodniej i Białorusi zachodniej”. Komisarze polityczni frontów sowieckich z entuzjazmem pisali o tym ,że :”Ludność Zachodniej Ukrainy wita jednostki Armii Czerwonej z ogromną radością. Nierzadkie są przypadki, kiedy ludność w czasie spotkań całuje żołnierzy i dowódców. Młodzież wyraża chęć, aby po otrzymaniu broni iść dalej razem z żołnierzami Armii Czerwonej. Ludność/../przejawia ogromne zainteresowanie życiem robotników i budownictwem kołchozowym w ZSRR. Wydelegowani politrucy, agitatorzy i lektorzy prowadzą z ludnością rozmowy uświadamiające. KC Komunistycznej Partii Ukrainy przysłał na front różne broszury po ukraińsku w liczbie 8,8 ml. egzemplarzy”. W innym miejscu pisano, :”/../jednakże w dużych miastach, w tym w Stanisławowie, inteligencja i sklepikarze witali nas raczej chłodno”. W innym raporcie czytamy:”W mieście Zaleszczyki, przy granicy z Rumunia, zdobyliśmy bank, w którym zostały nie wywiezione – wartościowe przedmioty i papierowe pieniądze, również tam zagarnięto autobus z pieniędzmi, który zamierzał wjechać do Rumunii/../”. Pisano też o wysokim morale armii, podając przykład jednego czerwonoarmisty, kandydata do partii, który „sam jeden rozbroił czterech polskich oficerów, którzy nie zdążyli wsiąść do samochodu. Odstawił ich do sztabu armii. Dowódca 17 korpusu piechoty/../za okazane bohaterstwo nagrodził go browningiem odebranym polskiemu oficerowi”.

Tymczasem wbrew potocznej wiedzy, czy raczej powszechnej niewiedzy, sowieckie wojska spotkały się z polskim oporem, choć nie był on, bo nie mógł być,ani masowy, ani długotrwały. Trzeba bowiem pamiętać, że na kresach oprócz jednostek KOP-u/ Korpusu Ochrony Pogranicza/, liczących na granicy z Sowietami nieco ponad 10 tys. żołnierzy, nie zawsze dobrze wyszkolonych i wyposażonych, nie było regularnych jednostek polskiego wojska. Poza tym należy pamiętać o wrogiej postawie wielu komunistów, Ukraińców , Białorusinów i Żydów wobec Polaków na kresach a także o zaskoczeniu, wykorzystanym przez przeciwnika. W jednostkach korpusu nie wprowadzono stanu podwyższonej gotowości bojowej, gdyż nie spodziewano się uderzenia, choć przed 17 IX obserwowano w pasie przygranicznym wzmożony ruch żołnierzy i pojazdów mechanicznych. Wiele strażnic KOP-u podjęło walkę z wrogiem, ale trwała ona krótko i wobec miażdżącej przewagi wroga, przyniosła ona duże starty.. Część załóg strażnic zdołała się wycofać w kierunku zachodnim. Zorganizowany opór stawiał najeźdźcy dowódca KOP gen. W. Orlik-Rukemann, stojący na czele wielkiego zgrupowania oddziałów KOP. Jednostki wchodzące w jego skład walczyły pod Szackiem na Polesiu, w zwycięskiej bitwie padło 84 żołnierzy Armii Czerwonej, zniszczono 20 czołgów. W starciu pod Wytycznem kolo Włodawy zginęło 31 czerwonoarmistów. Zwycięską bitwę stoczyła dywizja Kobryń z samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie” gen. F. Kleeberga pod Puchowa Gorą i Jabłonią na Polesiu. Wzięto do niewoli ok. 50 jeńców sowieckich W Grodnie bronionym przez trzy dni/19 – 22 IX/, gównie przez uczniów -ochotników, najeźdźcy zapłacili za zdobycie miasta życiem 53 żołnierzy sowieckich i utratą kilku czołgów. G. Lipska opisuje, że na jednym z nich przywiązano małego chłopca, jako żywą tarczę:”Widzę na dalekim czołgu jasną plamę/../Na łbie czołgu rozkrzyżowane dziecko, chłopczyk. Krew z jego ran płynie stróżkami po żelazie. Chłopczyk ma pięć ran od kul karabinowych i silny upływ krwi, ale jest przytomny”. Była to najdłuższa obrona zorganizowanego punktu oporu na wschodnim terytorium RP przeciwko jednostkom sowieckim. Broniło się także Wilno. Zacięte walki toczono także w Puszczy Augustowskiej. W bitwie pod Kodziowcami 22 IX zgrupowanie gen. Przeździeckiego/101. Pułk Ułanów/ zniszczyło 22 czołgi wroga. Sowieci, tuz po walce dokonywali rozstrzeliwań, często na bezbronnych jeńcach lub pochwyconych z zaskoczenia polskich żołnierzach. Na przykład w Grodnie pierwsze egzekucje miały miejsce jeszcze w czasie trwania walk. Drugiego dnia Sowieci wyprowadzili za miasto ok. 100 jeńców. Większość została rozstrzelana jako „wrogowie ludu”. W kolejnych dniach rozstrzelano kolejnych 300 obrońców miasta, zamordowanych z zimna krwią. W odwecie za poniesione przez Sowietów straty pod Kodziowcami zamordowano dowódce Okręgu Korpusu Grodno , gen. J. Olszynę-Wilczyńskiego/Agresja sowiecka 17 września na kresach wschodnich i Lubelszczyźnie, pod red. T. Rodziewicza/. Żona zamordowanego napisała:”Widok, który ukazał się moim oczom, był tak okropny, że nie miałam sił iść dalej. Mąż leżał twarzą do ziemi, lewa noga pod kolanem była przestrzelona w poprzek z karabinu maszynowego. Tuż obok leżał kapitan/adiutant/ z czaszka rozłupana na dwoje, na czerepie sterczały zmierzwione, oblepione krwią włosy. Oczy i nos generała stanowiły jedna krwawa masę, a mózg wyciekał uchem/../”.Ocenia się, że w czasie polskiej kampanii żołnierze Armii Czerwonej oraz członkowie grup operacyjno-czekistowskich wymordowali ok. 2,5 tys. jeńców oraz kilkaset cywilów. Aresztowania i zatrzymania dokonywano na podstawie przygotowanych uprzednio list proskrypcyjnych i bieżących donosów, pochodzących często od miejscowych Żydów, Ukraińców i Białorusinów. Na kresach ginęła tez polska ludność cywilna. W Tołstobabach w woj. wieleńskim, właścicielkę majątku Baranowo oskarżono o złe traktowanie robotników i na miejscu wymierzono jej „sprawiedliwość” : rozebrano do naga, uderzano naganem w twarz i zastrzelono. W ramach „rewolucyjnej sprawiedliwości” w Złoczowie rozstrzelano 12 osób, głównie policjantów, jako funkcjonariuszy „burżuazyjnego państwa”. W Grabowcu w powiecie hrubieszowskim Sowieci zastrzelili kapitana H. Wiślickiego, który był dowódca szpitala polowego tylko dlatego, ze był w polskim mundurze. Pozostałych dwóch lekarzy zakłuto bagnetami w szpitalu na oczach rannych żołnierzy, gdyż nie chcieli zdjąć swoich mundurów. Rannych żołnierzy wypędzono, przy udziale miejscowych aktywistów prosowieckich ze szpitala i uformowano ich w kolumnę marszową. Eskorta sowiecka pędziła ich, dręcząc ponad trzykilometrowym marszem. Potem w sąsiedniej osadzie Górze Grabowiec w ciemnościach, po rozpaleniu pochodni, bolszewicy rozstrzelali wszystkich. Ciała pomordowanych, z czaszkami roztrzaskanymi strzałami w potylice, pozostawili na miejscu zbrodni. Niedługo potem wyłapywali przybyłych w to miejsce kilkudziesięciu chłopców, którzy przybyli wspierać żołnierzy. Gdy spali w stodołach Sowieci podpalili je i przerażonych ogniem chłopców, w tym harcerzy rozstrzelali. Każdego z nich dwóch oprawców doprowadzało na miejsce zbrodni, a trzeci kat mordował ich strzałem w potylice. Zamordowano w ten sposób ponad 20 zupełnie bezbronnych młodocianych ochotników/wspomnienia W. Pastwy/. Tak wyglądała niewypowiedziana polsko-sowiecka wojna w 39 r.

W relacji francuskiego ambasadora w Warszawie Noela, spisanej pod koniec wojny, opisującej przebieg kampanii w Polsce przez jej świadka, który dzielił doświadczenie napadniętych i „miażdżonych”, dominuje wyraźnie problem charakteru działań militarnych prowadzonych przez armie niemiecką i skuteczności „machiny wojennej Niemiec”. Ambasador zwraca uwagę na „nowe metody” walki, które „prawie natychmiast zdezorganizowały armię i cały kraj”. Pisze o szybko przesuwającym się froncie i przewadze niemieckiej. Zapewne pod tym wrażeniem stwierdza nieprawdziwie, że:” „Z chwilą, gdy W. Brytania a potem Francja przystąpiły do wojny, kampania polska trwała niewiele ponad czterdzieści osiem godzin,a już armie polskie były rozbite, dywizje otoczone, względnie od siebie oddzielone/../”. Wydaje się, że ocena ta, rażąco mijająca się z prawdą, mogła wynikać nie tylko ze skuteczności armii niemieckiej, która wyraźnie udzieliła się Francuzowi, ale przede wszystkim z próby zrelatywizowania odpowiedzialności aliantów zachodnich za bierność militarną w dalszym ciągu kampanii. Potwierdzają to pośrednio sugestie formułowane w kontekście nasilających się nacisków władz w Warszawie na swoich sojuszników zachodnich po 3 IX. Otóż pisząc na ten temat ambasador stwierdza, że władze polskie „mnożyły apele” o pomoc, a nawet „błagały sojuszników o niezwłoczne rozpoczęcie akcji wojskowej na zachodzie”,po czym dodaje, że i on nalegał, ale zaraz potem i to dwukrotnie dopełnia te informacje o to, iż nie miał wtedy pełnej wiedzy o brakach armii francuskiej. Z tego wynika, że gdyby ją miał, zachowywałby się zapewne inaczej. Noel pisze:”Nie zdawałem sobie sprawy, do jakiego stopnia nasza armia nie jest zdolna do jakiejkolwiek akcji”. Pozbawiony pełnej wiedzy, znalazł się, jak sam stwierdza, w ”przykrej niemożności dania Polakom jakiejkolwiek odpowiedzi, jakiejkolwiek rady, co mają jeszcze robić i w co mają jeszcze wierzyć”. Tezę o nieprzygotowaniu Francji do wojny podtrzymywali we IX 39 r. Brytyjczycy. Przyszły premier W. Churchill potwierdzał,że Francja jest słaba w powietrzu i całkowicie w tej dziedzinie uzależniona od Anglii. Jednocześnie Noel chwali morale i postawę polskiej armii i ludności cywilnej. Pisał:”Z wszystkich stron kraju dochodziły wieści o wspaniałym męstwie żołnierza polskiego. Pomimo miażdżącej przewagi wroga, obrona – choć beznadziejna – trwała nadal, przy zachowaniu porządku i dyscypliny. Ani razu nie widziałem wojska w rozsypce czy żołnierzy bez broni”. To samo pisze na temat postawy Warszawiaków broniących swego miasta, oblężonego przez Niemców: „/../pomimo pożarów i zniszczeń, powodowanych przez bombardowanie, miasto broniło się bohatersko”. Po przekroczeniu przez władze polskie granicy z Rumunia ambasador skonstatował :”To był koniec Polski Piłsudskiego”. Z francuskiej perspektywy niemiecki Blitzkrieg w Polsce ułatwiał przełkniecie późniejszej klęski militarnej i politycznej Francji w 40 r.. Natomiast porażki militarne polskiej armii mogły być formą pośredniego alibi dla bierności zachodniego sojusznika.

Wrzesień kojarzył się światu ze zdjęciem , które zrobił J. Amerykański dziennikarz i fotoreporter, J. Bryan w bombardowanej stolicy Polski . Przedstawia ono wydarzenie z 13 IX z Warszawy, a ukazuje 12– letnią dziewczynkę, która pochylając się się nad ciałem zabitej przez niemiecki samolot starszej siostry, miała powtarzać:”Przecież byłaś taka piękna”. Zdjęcie zobaczyło, dzięki kronice filmowej przygotowanej przez J. Bryana, a pokazującej obronę Warszawy w 39 r., około 300 mln. widzów. Pojawiło się ono następnie na okładkach gazet i magazynów , okrążyło świat. Jego autor pokazał Ameryce i światu nowy typ wojny, w której atakowane są szpitale, domy, kobiety i dzieci. Ostrzegał widzów słowami: „To, co spotkało Warszawę, spotka Paryż, Londyn, a nawet Nowy Jork”. Kronikę Bryana oglądała żona prezydenta E. Roosevelt. Była wstrząśnięta, opowiedziała film swojemu mężowi, który wykorzystał go, by przekonywać Amerykanów, o tym, że „nas też to może czekać”. W ten sposób świat dowiedział się bardzo szybko o bestialstwie Niemców, a dramatyczne wydarzenia z Polski stały się poważnym argumentem w wojnie propagandowej przeciw Hitlerowi.

Wrzesień w osobistych przeżyciach, zapamiętanych obrazach, gamie emocji, widziany z różnej perspektywy, różnych miejsc, przez zwykłych ludzi. O 4.40 1 IX na oddalone od granicy z Niemcami małe 16 – tysięczne miasteczko Wieluń , pod Częstochową, zaczęły spadać pierwsze niemieckie bomby, które trafiły w szpital, mimo, iż na dachu były wymalowane czerwone krzyże. 17 – letni wówczas Stanisław, mieszkaniec Wielunia pamięta:”Świst lecących bomb, a zwłaszcza gwizd pikujących samolotów wręcz przeszywał mózg ludzki. Nawet huk wybuchów nie był tak straszny. Ten gwizd pochodził z syren, włączających się na niemieckich bombowcach Junkers JU 87, gdy samoloty pikowały przed atakiem. Miało to wywoływać panikę”. 13 – letniego Janka z Wielunia obudziły gwizd i huk, ale”ten gwizd był taki przerażający. Wstałem, a za chwilę przeszedł taki podmuch, że nam się otworzyły drzwi zamknięte na skobel. I szyby z okien wyleciały”. Tego ranka na Wieluń spadło 380 bomb, które zabiły 1200 osób. Centrum, miasteczka zostało zniszczone w 90 % !. Mieszkanka jednej z podlubelskich wsi, licząca w chwili wybuchu wojny 11- letnia Leokadia wspomina:”Rozpętała się straszna wojna. W miejscu, gdzie mieszkała było tylko jedno radio. Na początku rozbrzmiewały piosenki patriotyczne, każdy miał nadzieję na wygrana, lecz wkrótce, gdy zaczął się pobór do wojska zrozumieli, że Polacy nie byli tak przygotowani. Kilkoro młodych z wioski zginęło na froncie. Niemcy przeprowadzili bombardowania na terenie wsi. Zginęło dużo ludzi. Panował wszechogarniający strach. Gdy tylko słychać było silniki samolotów, każdy pędził do schronów, ale Niemcy strzelali z karabinów maszynowych./../chcieli zniszczyć stację kolejowa, tory, ale bomby poleciały na pola. Potem przeprowadzono atak na kościół, też nie trafili. Bomby spadły na domy prywatne, ludzie ginęli”. 5-letni Władysław spod Nałęczowa zapamiętał przejeżdżające pociągi z jeńcami. Zdarzało się,że z tych pociągów ktoś próbował uciekać, wtedy strzelano do uciekinierów, pamięta ,że mordowano całe rodziny za pomoc uciekinierom. Przewożono również węgiel, a ze względu na brak opału, ludzie „czaili” się nieopodal torów, licząc na to, iż jakaś „grudka” trafi w ich erce. Groziła za to śmierć, ale ludzie ryzykowali. 12 – letnia Józefa z jednej ze wsi rzeszowskich pamięta „tłum Żydów na furmankach jadących głównym traktem. Spytaliśmy, gdzie jadą – odpowiedzieli, że uciekają za Bug”. Mieszkańcy Bydgoszczy pamiętają dywersantów niemieckich strzelających z okien do żołnierzy polskich, skazanych przez sąd polowy na śmierć i późniejszą zemstę Niemców,którzy rozstrzelali 1600 Polaków po zajęciu miasta. Na Górnym Śląsku trwały już egzekucje byłych powstańców, którzy znajdowali się na wcześniej przygotowanych listach proskrypcyjnych czyli imiennych spisach osób przeznaczonych na rozstrzelanie . Liczba ofiar zbrodni Wermachtu we IX 39 r. wynosi ok. 15 tys./w tym w ok. 600 egzekucjach/Żołnierze niemieckich sil lądowych spalili ponad 434 wsie.

J. J. Szczepański, jako podchorąży rezerwy artylerii opowiada o pierwszych dniach wojny jako o „przygodzie,która , ufaliśmy, skończy się dobrze”. Toteż uciążliwe , nocne, odwrotne marsze uważli żołnierze na początku za „manewr taktyczny”, którego kierunek zmieni się, kiedy alianci uderzą od zachodu. Opór przecież trwał, „Westerplatte broniło się nadal”. Kiedy jednak padło i kiedy zaczęło się oblężenie Warszawy, nasze „optymistyczne złudzenia” uległy załamaniu. Mimo to, nie tracili „wiary w konieczność walki”. Docierała powoli do nich świadomość, że zbliża się klęska. Jednakże udział w bojowym wysiłku przywracał w naszym odczuciu „sens” tej wojnie. „Niedozbrojeni i głodni, śmiertelnie znużeni, pozbawieni łączności i wsparcia z powietrza, nie traciliśmy świadomości sensu do końca” - wspomina po latach. Wypadki dezercji zdarzały się „niezwykle” rzadko, chociaż to „nasze” wojsko nie było narodowo jednolite. Wreszcie doszło do kapitulacji: „widziałem dorosłych mężczyzn plączących jak dzieci. Słyszałem oddany w niedalekim zagajniku wystrzał z pistoletu – jedyny wypadek samobójstwa, o którym wiem na pewno. Zaczęły się próby znalezienia wyjścia na własną rękę z rozpaczliwej sytuacji. Grupki ludzi naradzały się półgłosem nad sposobem ucieczki i przedostania się do Francji./../No i pierwszy bezpośredni kontakt z Niemcami, zapowiadający, co nas czeka. Nie zapomnę nigdy postoju na dziedzińcu cukrowni w Przeworsku. Kilkanaście tysięcy zgromadzonych tam, półżywych z głodu, jeńców. Niemcy przywożą kilka ciężarówek chleba. Każą odbierać bochenki na klęczkach i z uciechą filmują te scenę”. Inna scena. 19 IX na granicy polsko-litewskiej, żołnierze, którzy nie zdołali wziąć udziału w obronie Wilna przed Sowietami i pracownicy urzędów wileńskich przekraczają granicę. Jeden z nich ppor. W. Barancewicz wspomina:” Obok strażnicy KOP jakiś oddział śpiewał rotę”Nie rzucim ziemi/../”, kilku oficerów popełniło samobójstwo”. W korytarzu pomiędzy wkraczającymi jednostkami sowieckimi a odchodzącymi na zachód oddziałami niemieckimi gen. W. Anders dowodzący grupą kawalerii ruszył ku granicy węgierskiej i wkrótce natrafia na Sowietów. Po pierwszych starciach decyduje o przebijaniu się ku granicy małymi grupami przez pierścień oddziałów sowieckich. Polaków tropią tez komunistyczne bandy ukraińskie. Jedna z nich atakuje oddział generała, który zostaje ranny. Wkrótce zostaje aresztowany przez milicje ukraińska, która przekazuje go Armii Czerwonej. Tak zakończył się jego szlak bojowy.

Na kresach, gdy wkroczyli 17 IX Sowieci ojciec tłumaczył małej córeczce Sabince, „że pierwszy raz widzi takie wojsko, nad którym trzeba się litować. Wlekli się ulicą we wrześniowym słońcu, obryzgani błotem, w gumiakach albo onucach obwiązanych słomą, w dziurawych płaszczach, z workami zamiast plecaków. Zabierali zboże, rekwirowali żydowskie sklepy, ich kobiety spotykały się w teatrze miejskim wystrojone w kradzione koszule nocne. Z domu ojca Sabinki dwóch wynosiło wielki stojący zegar, cieszyli się, że zrobią z niego trzy zegary. Cały czas mówili:”Nie macie się co bać, bo tu od dzisiaj będziemy my i wy””. Jan, uczeń gimnazjum w Wilnie wspomina:”Trzeciego września, ociekając przed Niemcami,przenieśliśmy się do majątku Isajewicze pod Słonimem, należącego do brata mojej matki, w nadziei, że wojna tam nie dotrze. Tam, w dolinie rzeki Issy, odgłosy wojny w ogóle do nas nie docierały. Jedyne w majątku stare radio było zepsute, toteż nawet nie wiedzieliśmy, jaka jest sytuacja na froncie. Dopiero gdy ktoś z nas, uciekinierów, je naprawił, dowiedzieliśmy się, że bolszewicy właśnie przekroczyli granicę. Cały mój świat, w którym żyłem, legł w tym momencie w gruzach i nigdy już się nie odrodził. Uciekaliśmy całą noc i cały dzień, kierując się na Grodno, w nadziei, że uda nam się dotrzeć przed bolszewikami do strefy opanowanej przez Niemców. Były wśród nas osoby pamiętające i poprzednią wojnę i wojnę bolszewicką, które z dwojga złego, radzili wybrać Niemca. Nie zdążyliśmy . Grodno było już w rekach sowieckich./../Odtąd marzyłem już tylko o ucieczce. Znajomi przeprowadzili mnie do strefy niemieckiej. Dzięki Bogu, bo gdyby nie to – jeślibym przeżył – mógłbym stać się drugim Jaruzelskim. Majątek Jaruzelskich, w którym wychowywał się młody Wojciech, znajdował się zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od naszego”.

Wrzesień to dla wielu także doświadczenie walki o dobra polskiej kultury. Szczególnie zasłużony był w tej dziedzinie dyrektor Muzeum Narodowego S. Lorentz, dzięki któremu część cennych dziel sztuki ukryto na terenie muzeum, część wywieziono poza Warszawę, na miejsce oryginałów podstawiono kopie, fałszowano metryczki i katalogi. Dzięki wielu bezimiennym bohaterom duża część kolekcji na Wawelu powędrowała aż do Kanady. Z gmachu Zachęty w stolicy wywieziono wiele płócien J. Matejki, m.in. „Bitwa pod Grunwaldem”. Znalazły one schronienie w gmachu muzeum w Lublinie, gdzie pod ścianą jednej z sal przetrwały część okupacji. Później wywieziono je na przedmieścia miasta i ukryto w szopie. Dziesiątki osób narażały życie, by ratować bezcenne dla kultury płótna. Musieli wierzyć, że kiedyś znów będą pokazywane.

Dramatyczny epilog wojny obronnej w 39 r. nastąpił na obszarze Lubelszczyzny, która według paktu niemiecko-sowieckiego z 39 r. miała znaleźć się w strefie sowieckiej, a wojska niemieckie 18 IX weszły do Lublina. Tymczasem Armia Czerwona mając zdobyć linie środkowej Wisły, zbliżała się do Lublina, napotykając wycofujące się na południe polskie jednostki, które rozbrajała i brała do niewoli. Cały czas trwała współpraca wojskowa z Niemcami, którzy od 22 IX mieli wycofać się na linię demarkacyjna, wyznaczoną na linii rzek Pisa-Narew-Wisła-San. Obie strony podjęły rozmowy na temat przekazania miasta Sowietom. Uzgodniono już termin na 30 IX. Realizacja tego porozumienia nie doszła do skutku na skutek podpisania 28 IX nowego układu, w którym Lubelszczyzna znalazła się w niemieckiej strefie wpływów. Mimo tego do Lublina zawitali żołnierze sowieccy 3 X. Rozkaz płk. Von Klemma z tego dnia brzmiał następująco:”Zostaną przywitani przebywający chwilowo z przyjacielską wizytą i na zakupach rosyjscy oficerowie. Wojsko zostało odpowiednio poinformowane i pouczone, iż nie godzi się, aby żołnierze niemieccy uczestniczyli w zbiegowiskach, ktore wynikły z powodu obecności rosyjskich oficerów”. T. Rodziewicz sugeruje, że ta wizyta nie była jednorazowym spotkaniem. Ostateczne wycofanie wojsk sowieckich z terenu Lubelszczyzny za linie demarkacyjna na rzece Bug nastąpiło 15 X. Tu na Lubelszczyźnie miały miejsce ostatnie bitwy z dwoma agresorami. Pod koniec IX walczyła w rejonie janowsko-biłgorajskim grupa płk. Zieleniewskiego, która zmierzając na Węgry, znalazła się w kleszczach niemiecko-sowieckich, między obu najeźdźcami . Po ciężkich walkach z Niemcami pod Janowem Lubelskim grupa stoczyła bitwę z Sowietami. Okrążona przez obu agresorów jednostka przyjęła sowieckie propozycje przerwania walk. Po przeanalizowaniu rzekomo „łagodnych” sowieckich warunków i obaw, ze Niemcy zechcą odwetu, zdecydowano się kapitulować przed Rosjanami, gdyż zgodzili się oni uwolnić jeńców. Niestety nie dotrzymali słowa. Setki oficerów grupy płk. Zieleniewskiego znalazły śmierć w dołach Katynia i Charkowa !./T. Bordzań/. Ci oficerowie, którzy nie poddali się ustaleniom układów kapitulacyjnych, postanowili przebijać się w kierunku granicy z Rumunia i Węgrami. W podlubelskiej Radecznicy ukryli się w miejscowym klasztorze, ale na skutek donosu miejscowych Żydów zostali tam ujęci przez Sowietów./M. Paluch/ 1 X pod Wytycznem kolo Włodawy, żołnierze KOP-u po zwycięskiej bitwie z Sowietami oderwali się od nieprzyjaciela, po czym dowódca nie widząc dalszej możliwości walki, rozwiązał zgrupowanie. Pod Kockiem SGO „Polesie” walcząca wcześniej z oddziałami sowieckimi pod Jabłonią i Milanowem ,stoczyła ostatni bój z Niemcami pod Kockiem 2-5 X.

Do końca żołnierz polski został wierny złożonej przysiędze: „Przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu, w Trójcy Świętej Jedynemu, Być wiernym Ojczyźnie mej, Rzeczypospolitej Polskiej. Chorągwi wojskowej nigdy nie odstąpić. Stać na straży konstytucji i honoru żołnierz polskiego. Prawu i Prezydentowi Rzeczypospolitej być uległym. Rozkazy dowódców i przełożonych wiernie wykonywać. Tajemnic wojskowych strzec. Za sprawę Ojczyzny mej walczyć do ostatniego tchu w piersiach. I w ogóle tak postępować, abym mógł żyć i umierać jak prawy żołnierz polski. Tak mi dopomóż Bóg i Święta Syna Jego męka. Amen”. Jeden z polskich oficerów września , w nieopublikowanych dotąd wspomnieniach ubolewa:”/../do dziś mam przekonanie, że nasz żołnierz był lepszy od niemieckiego. Takiego ograniczenia potrzeb, przy zachowaniu wytrwałości i zajadłości w walce w żadnej armii nie widziałem. Płakać trzeba, że naród nie domyśla się jaką armię stracił w 1939 r. I chyba tego już nie zrozumie/../”.

Wrzesień był też osobistym dramatem władz RP, które zostały internowane w Rumunii, po przekroczeniu granicy w Kutach w nocy 17 IX . Wieczorem o różnych porach granicę przekroczyli prezydent I. Mościcki, premier F. Sławoj – Składkowski i rząd, w tym minister J. Beck. Na krótko przed północą , „ku wielkiemu zdziwieniu” ministrów, przyłączył się do nich marszałek Rydz-Śmigły, naczelny wódz polskiej armii. Cały ciężar odpowiedzialności za przebieg wojny obronnej,za błędy i zaniedbania, i jej straszliwe skutki dla przeciętnego obywatela II RP spadły w tym momencie na kilka osób, które przed wybuchem wojny dzierżyły samodzielnie ster nawy państwowej, zapewniając obywateli,że są bezpieczni, że damy radę i wszystko skończy się zwycięstwem, jak w 1920 r. W tym kontekście można zrozumieć opinie o „bankrutach politycznych” i rozgoryczeniu społeczeństwa, które czuło się opuszczone i rzucone na pastwę dwóch okupantów. Dziś wiemy, że nie wszystko zależało od nich, a warunki były nadzwyczajne. Tym niemniej nasuwa się pytanie, czy elita państwowa kraju zdała ten trudny egzamin w tak dramatycznych okolicznościach?. Decyzja o przekroczeniu granicy w chwili, gdy zaczęła się agresja sowiecka, a żołnierz polski walczył jeszcze na wybrzeżu, nad Bzurą, kiedy broniła się Warszawa, kiedy większość ocalałych jednostek zmierzała ku przedmościu rumuńskiemu,by tam stworzyć ostatnia redutę obronną, na pewno nie była łatwa. I o dylematach z tym związanych nie należy raczej wątpić, co potwierdzają źródła. Armia sowiecka była niedaleko, bo Kuty leżały zaledwie sto kilometrów od sowieckiej granicy, a wydawało się, ze nic nie może powstrzymać jej pochodu. Władze miały do dyspozycji Kompanie Zamkową prezydenta liczącą około 50 żołnierzy. Wprawdzie ku granicy szło tysiące żołnierzy, ale nie stanowili oni zorganizowanej siły”zdolnej do podjęcia walki”, tym bardziej, ze rozkaz naczelnego wodza, który nie miał odpowiedniej wiedzy, by właściwie ocenić charakter sowieckiej inwazji, brzmiał „ Z Sowietami nie walczyć”. Żołnierze otrzymali poza tym rozkaz samodzielnego przedzierania się na południe, a po przekroczeniu granicy mieli zostać przetransportowani do Francji. Po południu sowieckie czołgi wjechały do Śniatynia, położonego w odległości czterdziestu kilometrów od Kut. Za kilka godzin Sowieci mogli pojawić się w Kutach. W tej sytuacji , jak stwierdził prezydent w orędziu antydatowanym na 17 IX z Kosowa/ de facto było to już 18 IX na terytorium Rumunii/;”Z przejściowego potopu ochronić musimy uosobienie rzeczypospolitej i źródło konstytucyjnej władzy. Dlatego, choć z ciężkim sercem, postanowiłem przenieść siedzibę Prezydenta Rzeczypospolitej i Naczelnych Organów Państwa na terytorium jednego z naszych sojuszników. Stamtąd, w warunkach zapewniających im pełną suwerenność, stać oni będą na straży interesów Rzeczypospolitej i nadal prowadzić wojnę wraz z naszymi sprzymierzeńcami”. Historyk W. Pobóg – Malinowski pisał, że decyzja władz o opuszczeniu terytorium Rzeczypospolitej „musiała się stać wśród oszałamiających ciosów wrześniowych dodatkowym, głębokim wstrząsem moralnym”. Tymczasem propaganda niemiecka i sowiecka wykorzystywała cynicznie decyzje władz pisząc w ulotkach kierowanych do Polaków, że „Okłamał was /../ rząd polski”, że „Ministrzy i gienierałowie, schwycili nagrabione imi złoto, tchórzliwie uciekli, pozostawiają armię i cały lud polski na wolę losu”. W podobnym tonie o polskich władzach w 39 r. pisać będą później komuniści, nazywając ich „zdrajcami”. O ile motywy prezydenta miały swoje uzasadnienie, o tyle decyzja opuszczenia kraju przez Wodza Naczelnego odbierana była niemal jako dezercja, „opuszczenie walczących szeregów”, „ujście z pola walki”. Wielu oczekiwało, ze tak jak Żółkiewski czy książę Józef powinien zginać na polu bitwy. W ostatnim rozkazie wydanym z Rumunii 20 IX marszałek pisał o tym, że chciał „ uniknąć bezcelowego przelewu krwi z walce z bolszewikami i ratować to, co da się uratować”, że chciał umożliwić wycofanie wojska na terytorium Rumunii, by następnie przewieźć je do Francji i tam organizować armie polska : „/../chodziło mi o to, by polski żołnierz brał w dalszym ciągu udział w wojnie i by przy zwycięskim zakończeniu wojny istniała armia polska, która by reprezentowała Polskę i jej interesy”. Natomiast w relacji spisanej 24 XII 39 r. W Rumunii Rydz-Śmigły tłumaczył:”Nie było dla mnie rzeczy łatwiejszej jak znaleźć śmierć w drodze do z Kosowa do granicy. Nie było nic łatwiejszego jak udać się do któregoś z najbliższych oddziałów, czy samolotem do oblężonej Warszawy lub grupy Kutno. Lecz, gdy odsunąłem na bok swoja osobę i gdy pomyślałem, kto będzie tę wojnę polska nadal prowadził i sprawy polskiej bronił nie tylko wobec nieprzyjaciela, lecz i wobec sprzymierzonych, postanowiłem nie ulec sentymentom osobistym, łatwym do wykonania – i prowadzić walkę nadal”. Trzeba uczciwie powiedzieć, że argumentacja użyta przez Wodza naczelnego dla wielu krytyków jego decyzji nie jest przekonywająca. Dziś wiemy, że i bez udziału ekipy rządzącej Polską do września 39 r. znaleźli się ludzie, którzy wezmą na siebie odpowiedzialność za odtworzenie armii polskiej we Francji i kierowanie walką żołnierza polskiego u boku aliantów oraz za obronę naszego interesu wobec nich. Niektórzy historycy jak J. Łojek, upatrują motywów tej decyzji w ambicjach politycznych marszałka, który „czuł się nadal bardziej następcą na urzędzie prezydenta RP, niż wodzem naczelnym armii, która ponosiła co prawda nie przewidziana przez sztab klęskę, ale mimo wszystko przecież z uporem walczyła nadal. Lękał się, że pozostając na ziemiach RP utraci szanse uzyskania urzędu prezydenckiego po I. Mościckim”. Jego zdaniem błędem władz było zbyt szybkie przekroczenie granicy z Rumunią , ponieważ istniała wojskowa możliwość stworzenia osłony na przedmościu rumuńskim na okres choćby 2 lub 3 dni, co mogło mieć znaczenie polityczne w kontekście nasilających się interwencji aliantów zachodnich wobec Moskwy, sugerujących pogwałcenie przez nią statusu państwa neutralnego. Można to było wykorzystać propagandowo dla poruszenia opinii publicznej, a nawet forum Ligi Narodów, a wtedy Sowieci musieliby ponieść, w dalszej perspektywie, odpowiednie koszty polityczne, zwłaszcza w momencie przejścia ich do obozu aliantów. A na tym z kolei skorzystałaby Polska. Znak zapytania pojawia się, gdy przypomnimy sobie, że Sowiety zostały osunięte z Ligi Narodów w XII 39 r. za agresję na Finlandię, a w niecałe półtora roku później stały się głównym sojusznikiem W. Brytanii, która udzieliła im bezwarunkowej pomocy. Polska była jednak sojusznikiem państw zachodnich, Finlandia nie. Stad pytanie, czy fakt, że Polska jako sojusznik państw zachodnich wypowiedziałaby wojnę ZSRR i stawiłaby zdecydowany opór Armii Czerwonej , przynajmniej przez kilka dni w obecności na terytorium kraju polskich władz, miałby wpływ na bardziej zdecydowana postawę aliantów zachodnich wobec Sowietów i, co miałoby największe znaczenie, przyniósłby w przyszłości korzyści sprawie polskiej?. Tymczasem nadzieje na kierowanie sprawami państwowymi z terenu Rumunii okazało się niemożliwe, gdyż rząd rumuński znajdujący się pod presją Niemiec i Francji, zainteresowanej zmianą ekipy rządzącej, postanowił jako kraj neutralny w konflikcie polsko-niemieckim, internować polskie władze. Pretekstem stało się orędzie prezydenta wydane już po przekroczeniu granicy, które potraktowane zostało jako gwałcące neutralny status tego państwa. Zdaniem J. Łojka minister J. Beck ponosi odpowiedzialność za to, że nie uświadomił całej ekipie rządowej a także prezydentowi realnego ryzyka internowania , gdyż Rumunia jako państwo neutralne mogła zgodzić się na tranzyt przez swoje terytorium polskich władz, ale tylko jako osób prywatnych, a nie w „ charakterze oficjalnym” czyli nadal urzędujących na obszarze innego państwa. Tymczasem 18 IX w Czerniowcach , na terytorium Rumunii min. spraw zagranicznych odrzucił żądanie zrzeczenia się przez polski rząd swoich uprawnień, z powodu groźby przerwania ciągłości istnienia Rzeczypospolitej.

Dramatyczny epilog władz II RP rozpoczął się już w momencie internowania, gdyż zostały one rozdzielone, w trzech rożnych miejscach, pozbawione możliwości kontaktowania się i swobodnego poruszania. W tej sytuacji, by zachować ciągłość państwa, zmuszone zostały, nie bez oporów, do zrzeczenia się swych urzędów na rzecz tworzących się we Francji nowej ekipy politycznej, w której główną role odegra przedstawiciel opozycji antysanacyjnej gen. W. Sikorski. Tylko marszałkowi udało się w XII 40 r. uciec z miejsca internowania. Przez następne miesiące ukrywał się na Węgrzech. Drogę do Polski zamykają przed nim nie tylko Niemcy. Rząd na emigracji nie chce go mieć w kraju, stad trudności w zorganizowaniu przerzutu przez góry, droga kurierską. W końcu udaje się . Ponad 50-letni marszałek pieszo przechodzi granicę słowacką, następnie przez Orawę – polską. W XI 41 r. dociera do Warszawy, chce walczyć. Parę tygodni wystarczy, by uświadomił sobie, ze „nie jest ani oczekiwany, ani potrzebny”. Staje na czele malej organizacji podziemnej Obóz Polski Walczącej. 28 XI miał pierwszy atak serca, a 2 XII nad ranem już nie żył. Pochowano go na Powązkach „bez swego imienia”, pod pod pseudonimem Adam Zawisza !. Na grobie stal prosty , brzozowy krzyż. Prezydent wskutek interwencji Roosevelta został zwolniony z internowania w XII 39 r. I udał się do Szwajcarii, gdzie zmarł w 1946 r. Natomiast J. Beck, mimo, iż po 30 IX czyli po powstaniu nowego rządu na emigracji przestał być ministrem, był pod ścisłą kontrola Niemców, którzy interweniowali u władz rumuńskich zawsze, gdy pojawił się choćby cień zagrożenia, że może uciec. Był inwigilowany przez agentów niemieckich i poddany pod ,naciskiem Niemców, uciążliwemu nadzorowi ze strony rumuńskich władz bezpieczeństwa. Po nieudanej probie ucieczki w X 40 r. sam Hitler zlecił H. Heydrichowi „sprowadzenie „ go do Niemiec, ale Rumuni się nie ugięli. Z powodu sprzeciwu Niemców nie doszło do wyjazdu byłego szefa MSZ na kurację do Włoch. Choroba gruźlicy się pogłębiała. Umarł 5 VI. 44 r. Spoczął na cmentarzu wojskowym w Bukareszcie, tak jak sobie życzył przed śmiercią - „twarzą zwrócony ku Polsce”!.

We wrześniu 39 r. na wyraźne życzenie władz, przy poparciu nuncjusza w Polsce ks. Prymas A. Hlond, udał się do Rzymu. Wiadomość ta wywołała zaniepokojenie w kraju, a nawet pojawiły się insynuacje o „ucieczce', które skwapliwie próbowała nagłaśniać propaganda hitlerowska. Wkrótce ks. Prymas podjął starania o powrót do kraju, ale natrafił na opór ze strony rządu Rzeszy, który „kategorycznie” odmówił mu wstępu na ziemie polskie, uważając go za „największego wroga”i jednego z głównych „podżegaczy wojennych” . Otóż ks. Prymas w czasie pobytu w Stolicy Apostolskiej otwarcie piętnował politykę najeźdźców i wzywał kraj do oporu. Nie przyjął propozycji przyjęcia urzędu prezydenta, ani premiera, nawiązujących do tradycji interrexa, natomiast zaangażował się w wieloraką pomoc na rzecz kraju i uchodźców w tym, materialną. Stale informował papieża Piusa XII o eksterminacyjnej polityce okupantów. Przyczynił się do realizacji audiencji 30 IX 39 r. dla Polaków, przebywających w Rzymie, podczas której padły słowa papieża o „ Polsce, która umierać nie chce”. Powściągliwość Piusa XII w kwestiach politycznych,zwłaszcza w publicznych wystąpieniach, wynikająca z przekonania, że tylko bezstronność uratuje autorytet papieża na arenie międzynarodowej oraz z obawy o sprowokowanie odwetowych działań faszystów wobec katolików w okupowanych krajach, bolała prymasa, który oczekiwał od papieża nie tylko wyraźnego i publicznego wsparcia dla cierpiącego narodu, ale i zdecydowanego potępienia polityki niemieckiej w okupowanej Polsce. Pius XII udzielając błogosławieństwa Polsce już 2 IX dodał jednocześnie, według ambasadora W Watykanie K. Papee, że „przy wszystkich sympatiach dla nas i dla naszej spawy nie może utracić na przyszłość możliwości oddziaływania na Niemcy”. Dlatego A. Hlond dziękował Piusowi XII, który w encyklice Summi Pontificatus z 30 X 39 r. mówił o „ukochanym narodzie polskim”, ubolewając nad jego losem i prosił o współczucie dla Polski ze strony świata. Ks. Prymas interweniował w sprawie aresztowanych rodaków np. w sprawie aresztowanych profesorów UJ u prymasa Węgier. Następnie przeniósł się w VI 40r do Francji. I tu alarmował kurię rzymska o tragicznej sytuacji w Polsce, gdzie wierni czekają na wyraźne wsparcie papieża, tym bardziej, ze propaganda niemiecka głosi, że Pius XII ścisłe współpracuje z Hitlerem i Mussolinim. Z Watykanu szła pomoc pieniężna, żywnościowa, informacyjna, która służyła Polakom w kraju i za granica, ale odbywało się to w tajemnicy. Zresztą interwencje w Rzymie podejmował także arcybiskup Sapieha i bp. Radoński/Z. Zieliński/. Tymczasem w 43 r. prymas Hlond został aresztowany przez gestapo i przewieziony do Paryża celem „skaptowania go dla politycznych celów” hitleryzmu, za cenę rzekomej wolności i powrotu do kraju. Wobec niezłomnej postawy, gotowej nawet na śmierć, H. Himmler kazał go internować. Wolność prymasowi przenieśli Amerykanie 1 IV 45 r./S. Kosiński/.

Natomiast złoto Banku Polskiego tj. 38 ton o wartości 463, 6 min zł, które mieli przywłaszczyć sobie uciekający z kraju „ministry i gienierałowie”, zdołano we IX wywieźć z kraju. Trafiło najpierw do Francji, następnie do francuskiej kolonii Senegalu, a ostatecznie zostało zdeponowane w bankach angielskich, kanadyjskich i amerykańskich. W warunkach wojny, a zwłaszcza działań niemieckiej dyplomacji i służb specjalnych, uratowanie tak istotnej części majątku narodowego przed grabieżą okupantów było dużym sukcesem władz na emigracji, oczywiście niemożliwym bez pomocy zachodnich aliantów, którzy nie zawsze skłonni byli realizować postulaty polskie w tej sprawie. Po wojnie część tych środków przeznaczono na spłatę kredytów zaciąganych w czasie wojny przez polskie władze na utrzymanie urzędników państwowych i Polskich Sil Zbrojnych na Zachodzie, natomiast resztę zagarnęli komuniści, którzy zdecydowali przejąć je na rzecz skarbu państwa. W efekcie bardzo szybko zostało ono sprzedane na cele zakupów, które najczęściej miały mało wspólnego z polskim interesem narodowym. O lasach złota nie poinformowano społeczeństwa.

Z pewnością polski wrzesień zapisał się w naszej historii jako jedno z najbardziej dramatycznych wydarzeń, ale z pewnością także, nie był totalną klęską, której musimy się dziś wstydzić. Osamotnieni militarnie, miażdżeni przez trzy armie najezdnicze, w warunkach ogromnej dysproporcji sił skazani byliśmy na klęskę . Przebieg kampanii, choć wykazał braki techniczne naszej armii – o których wiedziano jeszcze przed wojną – oraz błędy w dowodzeniu - pokazał, że Polska była przygotowana do wojny , w której przyjmie na siebie pierwsze uderzenie, na całej linii długiego frontu, i nie pozwoli przeciwnikowi, dysponującemu przewaga techniczną, rozbić swoich sił w pierwszych dniach konfliktu. Zdecydowana postawa w pierwszych dniach wojny wymusiła na aliantach zachodnich wywiązanie się z politycznych zobowiązań, co w ostatecznym bilansie przyniesie klęskę III Rzeszy. Ofensywa na zachodzie i neutralna postawa ZSRR dawała realne możliwości, jeszcze w połowie września, przejścia naszej armii do zaplanowanej kontrofensywy. Brak realnej pomocy militarnej sojuszników oraz sowiecki „cios w plecy” przesadziły o szybszym rozbiciu polskiej armii. Trzeba pamiętać, że jako jedyni padliśmy ofiarą trzech państw, w tym dwóch , zaliczanych do potęg światowych. Mimo traumatycznych doświadczeń indywidualnych/np. samobójstwa, zwłaszcza żołnierzy i oficerów, którzy nie chcieli się poddać/ i zrozumiałego poczucia rozgoryczenia i wstrząsu psychicznego – wynikającego z zapewnień władz o sile armii i determinacji wobec agresora - społeczeństwo powoli podniosło się z pierwszego szoku i nie straciło wiary w sens dalszego oporu. Już pod koniec września w walczącej stolicy powstała pierwsza organizacja konspiracyjna- Służba Zwycięstwu Polski , a ostatni żołnierz września i dowódca pierwszego oddziału partyzanckiego major H. Dobrzański „Hubal” trwał w oporze aż do kwietnia 1940 r!. Walka kontynuowana w kraju, w ramach Polskiego Państwa Podziemnego i poza jego granicami świadczy o tym , że kręgosłup moralny narodu nie został złamany, choć koszty, jakie ponieśliśmy były dotkliwe na wielu płaszczyznach. I wreszcie warto mieć świadomość, że bohaterski opór we wrześniu był też bardzo poważnym wkładem Polaków w budowę antyhitlerowskiej koalicji, która doprowadzi do klęski bloku państw osi. Wrzesień mimo ujawnionych podziałów, zwłaszcza w obrębie mniejszości narodowych, zintegrował naród wokół najbardziej fundamentalnych wartości . Historyk L. Moczulski autor „Wojny polskiej 1939 „ stwierdził,że :” To dzięki tej kampanii ogól Polaków zaczął się identyfikować z własnym państwem”, które mimo skazania go na niebyt, nie podpisało kapitulacji i zostało odbudowane na obczyźnie i w kraju. Wreszcie wrzesień wpisał się na stale do historii wojska polskiego heroicznym oporem polskich redut: Poczty Gdańskiej, Westerplatte, Wizny, Oksywia, Modlina, Warszawy, Helu, Grodna, Wilna czy placówek KOP-u na wschodniej granicy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz