wtorek, 3 września 2013

Czas próby...czyli o Polsce i Polakach w okresie II wojny światowej

W krzywym zwierciadle

    Obraz Polaków i okupowanej Polski funkcjonujący w świadomości , zwłaszcza młodego pokolenia, kreowany jest dziś głównie przez przekaz medialny, rzadko natomiast przez wiedzę, co wynika także z braków rzetelnej edukacji szkolnej w zakresie historii najnowszej. Widać w nim echa stereotypów i zwykłych przekłamań, które są owocem „zatrutej” przez komunistów humanistyki i zwykłej propagandy z czasów PRL- u, ordynarnie manipulującej faktami, żonglującej arogancko ich interpretacją, wreszcie obrzydzającej wszystko, co kojarzyło się z klęską „sanacyjnej Polski”w 39 r. w latach okupacji. Ten wykrzywiony obraz kształtowały tez przez długi okres po wojnie niektóre środowiska żydowskie, zwłaszcza w USA. Władze PRL nie robiły nic, by go weryfikować na podstawie rzetelnych badan i skutecznej akcji informacyjnej. Co więcej, antysemicka polityka reżimu Gomułki z lat 67-68 r. tworzyła dodatkowe, niekorzystne dla naszego wizerunku impulsy, uwiarygadniając oceny dotyczące stosunku Polaków do zagłady Żydów w czasie wojny. Od przełomu 89 r. czynnikiem , który ma coraz większy wpływ na świadomość przeciętnego Polaka o swojej historii w tym okresie ma polityka historyczna naszych sąsiadów, w której wątek polski pojawia się wcale nierzadko, niestety również nierzadko w negatywnym kontekście. W III RP natomiast mamy od czynienia ze zjawiskiem, które w ostatnich latach przybrało na sile, a określane jest w publicystyce procesem świadomej dekonstrukcji obrazu naszej przeszłości, dokonywanym rzekomo w imię walki z narodowymi mitami, oczyszczania pamięci, walki z bohaterszczyzna,a sprowadzające się do tzw. pedagogiki wstydu, gigantycznej operacji na zbiorowej pamięci, w której rolę lekarzy pełnią często „oprawcy pamięci” czyli specjaliści od terapii wstrząsowej. Ma ona wyzwolić nas z okowów „narodowego zadęcia” poprzez odważne konfrontowanie naszych mitów z trudną rzeczywistością. Dla demaskatorów nie liczy się prawda oparta na faktach, ale obalanie kolejnych tabu, przezwyciężanie „ciasnej tradycji” w imię pisania historii z perspektywy modnych dziś mniejszości narodowych , seksualnych , kobiet. Dlatego wśród naszych bohaterów szuka się faszystów, gejów i oczywiście antysemitów. Wielu publicystów i tzw. naukowców tego nurtu, wraca do metod sowieckiej doktryny propagandowej, według której unicestwienie dobrego imienia ofiar przez splugawienie ich pamięci ,staje się skutecznym środkiem do tego, by zostały zapomniane czy wykluczone ze zbiorowej pamięci. Zatem trzeba taką osobę zabić dwa razy. Tak o tym pisze M. Pawlicki:” Dekonstrukcja mitów dokonywana w imię postępu nie uznaje dominacji źródeł pisanych czy mówionych, uznaje ideę, której ma służyć, uznaje „fakty prasowe” oraz „kontekst sytuacyjny”./../Nie trzeba szukać prawdy o życiu i śmierci bohaterów. Wystarczy rzucić hasło, że byli tchórzami, despotami, głupcami, że nie mogą być filarami polskiej tożsamości, budulcem Polski, że nie ma z niczego budować. Z Polski ma zostać parking przed supermarketem”.


    W efekcie otrzymujemy obraz zdominowany przez syndrom klęskowy, połączony z męczącą,często bezsensowną, martyrologią oraz holocaustem, który stał się wydarzeniem - symbolem, personifikującym wszelkie uniwersalne treści związane z doświadczeniem wojny, przesłaniającym wszystko, o czym warto jeszcze pamiętać. Ta karykaturalna narracja ma swoje źródła nie tylko w tych czynnikach, o których była mowa wyżej, ale także w w ciągle nieprzezwyciężonej traumie września 39 r. oraz katastrofalnym bilansie wojny dla Polaków, którego ilustracja są zdjęcia zniszczonej Warszawy , straszące koszmarnymi kikutami zgliszcz. . Stąd mamy tropiące polski antysemityzm książki T. Grossa i liczne produkcje filmowe o Żydach i Polakach w okresie okupacji/ostatnio głośny film”Pokłosie” czy „ W ciemności” weryfikujące mity o dobrych Polakach. Ilustracją tego nurtu narracji historycznej był przed laty artykuł A. Michnika w „Gazecie wyborczej” z okazji 50 rocznicy powstania warszawskiego, w którym oskarżał żołnierzy o rzekome mordy dokonywane w czasie powstania na Żydach. Natomiast w PRL -u podobna role odgrywały filmy np. A. Wajdy , ośmieszające żołnierzy września/ „Lotna”/ czy pokazujące bezsens powstania / „Kanał”/ oraz degradację etosu żołnierzy AK w konfrontacji z nową, sowiecką i komunistyczną, okupacją/ „Popiół i diament”/,doskonale wpisujące się w propagandowy przekaz historii kreowany przez komunistyczny reżim po wojnie. Kontynuacją tego nurtu w polskim kinie jest film M. Krzyształowicza pt. „Obława”. Obraz ten podejmuje próbę dekonstrukcji heroicznego obrazu AK, pokazując żołnierza AK wykonującego wyroki śmierci na Niemcach i kolaborantach niemal automatycznie, bez zadawania pytań, a partyzantkę sprowadza do problemu, by „nie zdechnąć przed przednówkiem i zdzierżyć bez baby”. Najnowszym osiągnięciem nurtu rewizjonizmu historycznego był pierwszy scenariusz filmu o żołnierzach z Westerplatte, w którym strach dowódcy i żołnierzy zalewany jest obficie alkoholem, a atrakcją dodatkową tego obrazu miały być obsceniczne zachowania żołnierzy z narodowej reduty. Ostatecznie scenariusz tego filmu, dzięki debacie publicznej, został zmodyfikowany, choć i tak budzi istotne pytania związane z realiami historycznymi. Tylko starsze pokolenie pamięta jeszcze film B. Poręby „Hubal”, czy „Kolumbów”. W wersji banalniejszej II wojna kojarzy się , zwłaszcza starszemu pokoleniu z serialem „Czterej pancerni i pies”, który i dziś często gości na naszych ekranach, sławiąc braterstwo broni żołnierzy tzw. Ludowego Wojska Polskiego , w którym 80 % kadry oficerskiej stanowili Rosjanie, z krasnoarmiejcami, uwalniającymi Polskę od niemieckiej okupacji. Znamienne,że jeszcze niedawno bardziej znany był polskiej publiczności O. Schindler/film „Lista Schindlera”/, niż Irena Sendlerowa, która w okupowanej Warszawie uratowała ponad dwa razy więcej Żydów, współpracując z Żegotą/Rada Pomocy Żydom/, podziemną organizacją, niosącą im pomoc. To są efekty narracji, którą usiłuje się nam narzucić od lat .


    Ale czy należy się dziwić powszechnej ignorancji, zwłaszcza młodego pokolenia, wychowanego w III RP i narażonego na permanentne eksperymenty związane z reformami w oświacie, jeżeli zważymy, że dotąd historia najnowsza jako chronologicznie ostatni okres nie była realizowana w szkole w sposób rzetelny lub w ogóle nie pojawiała się na lekcjach historii ze względu na brak czasu. A dziś, wydane po ostatniej reformie podręczniki do historii najnowszej, a przeznaczone dla pierwszoklasistów w liceum - dla większości to ostatnia okazja spotkania się z tym okresem w historii - w sposób zupełnie marginalny wspominają np. o żołnierzach wyklętych, natomiast nauczyciel realizujący podst wę programową w I klasie, na omówienie całej historii najnowszej od 1918 do 89 r. ma dwie godziny w tygodniu!. Jeden ze wspomnianych podręczników , zawiera na ten temat tylko jedno zdanie, drugi sześć zdań,a kolejny siedem!. Co więcej w ramach misji obalania polskich mitów podejmowane są próby podważenia etosu młodego pokolenia czasów wojny z Szarych Szeregów, który przez dziesięciolecia, nawet w PRL, kształtował młode pokolenie. Otóż ostatnio jeden z naukowców z Instytutu Slawistyki PAN, E. Janicka, doszukała się wątków homoseksualnych i antysemickich w „Kamieniach na szaniec”, A. Kamińskiego !. Przed kilkoma laty „Rzeczpospolita” opublikowała wyniki badan socjologicznych, z których wynikało, ze 10 % uczniów, którzy słyszeli o zbrodni katyńskiej sądzi, iż dokonali jej Niemcy!. Niewątpliwie to efekt ignorancji, wynikającej z braków edukacji historycznej w szkole, w której redukuje się godziny lekcji historii . Tendencja ta wynika również, z obłędnego założenia, że „przeszłość jest przeszkodą w budowaniu przyszłości”, a w Polsce „powstaje zbyt wiele muzeów, a za mało autostrad”. Słusznie zauważył publicysta M. Matyszkowicz, że myślenie części polskich elit, zwłaszcza spod znaku byłej PZPR i tzw. euroentuzjastów, na ten temat jest akurat odwrotne od tego , co myślą nasi sąsiedzi.


    Nasze zaniedbania w tej dziedzinie nie tylko pogłębiają ignorancje młodego pokolenia, ale wręcz powodują narzucanie nam obcej narracji historycznej, w świetle której okazuje się się, że jesteśmy winni wybuchowi wojny, bo najpierw knowaliśmy z Hitlerem przeciw ZSRR, a nawet z Japonią , a później prowokowaliśmy go zarządzając mobilizacje , ostatecznie zaś odrzuciliśmy „umiarkowane” przecież żądania niemieckie, które w dodatku „trudno uznać za nieuzasadnione”. Zawierając pakt z Niemcami ZSRR zmuszony był szukać własnego bezpieczeństwa. Taki sam argument usprawiedliwia atak sowiecki na Polskę. W tej optyce likwidacja przez hitlerowców państwa polskiego i zamiana jego terytorium w Generalne Gubernatorstwo III Rzeszy to”cena za porażającą krótkowzroczność polskich polityków”. Co więcej, w czasie okupacji wielu Polaków podjęło współpracę z okupantem w zagładzie Żydów. Ale na tym nie koniec. Kiedy Niemcy natrafili na groby polskich oficerów w Katyniu, Rząd RP na emigracji wspomagał propagandę goebelsowską w sprawie katyńskiej, przez co rząd radziecki zmuszony był zerwać z nim stosunki dyplomatyczne. W niektórych współczesnych interpretacjach rosyjskich jednostronne zerwanie stosunków nie łączy się wcale ze sprawą Katynia, tylko oskarża się Polaków o to, że byli agenturą hitlerowską, wysługującą się im w pracy wywiadowczej. Działalność polskiego podziemia sprowadza się natomiast do walki ze zbliżającymi się do granic Polski wojskami Armii Czerwonej. Musimy zaakceptować tez masowe mordy dokonywane przez Ukraińców na Wołyniu i w Galicji wschodniej jako słuszny rachunek za krzywdy wyrządzane im w okresie II RP. AK okazuje się nie tylko partyzantką skrajnie antysemicką, ale także współpracującą z Niemcami, stosującą „taktykę stania z bronią u nogi”, a do tego organizującą działania dywersyjne na tyłach Armii Czerwonej, która tak ofiarnie wyzwalała nasz kraj spod niemieckiej okupacji. Na ziemiach polskich oddało przecież życie 600 tyś. żołnierzy radzieckich. NSZ kolaborowały z Niemcami, i mordowały Żydów komunistów, prowokując wojnę domową. Za granicą działał „rząd londyński”, który reprezentował interesy „bankrutów politycznych” z sanacji, którzy ponoszą całkowitą odpowiedzialność za klęskę wrześniową , pozostawienie narodu na pastwę okupanta oraz za hekatombę powstania warszawskiego. W czasie okupacji działało podziemie komunistyczne, które walczyło z okupantem, reprezentując równorzędną alternatywę zarówno polityczną, jak i ideologiczną dla „rządu londyńskiego” i podległych mu struktur w kraju. Natomiast PKWN powstały w Chełmie 22 VII przekształcony następnie w Rząd Tymczasowy był legalną władzą powołaną przez „walczący naród”, zaś Ludowe Wojsko Polskie szlo krótszą drogą do ojczyzny, niż polskie korpusy na zachodzie. Okazuje się również, że nasze aspiracje do niepodległości i integralności terytorialnej, poparte lojalną współpracą z aliantami zachodnimi od 1 IX 39 r. do 8 V 45 r. oraz naszym wkładem w pokonanie Niemiec /udokumentowanym grobami polskich żołnierzy w 43 krajach świata !/, komplikowały politykę państw zachodnich w ich relacjach z głównym sojusznikiem ZSRR. Co więcej, duża ich część, zwłaszcza dotycząca kresów zagarniętych przez Sowiety w 39 r., zostanie oceniona na zachodzie jako po prostu nierealistyczna. Tak jak zresztą nasze żądania w sprawie ujawnienia prawdy o mordzie katyńskim.


    Duża część tego obrazu to pokłosie propagandy i świadomego fałszowania historii przez 45 lat jako integralnego elementu zaplanowanej przez komunistów indoktrynacji, ale nie tylko. Okazuje się bowiem, a widać to zwłaszcza w ostatnich latach, że bardzo istotnym czynnikiem kształtowania tego karykaturalnego obrazu są charakterystyczne tendencje w polityce historycznej naszych sąsiadów i współczesnych Żydów. Na naszych oczach rozgrywa się gigantyczna walka o pamięć współczesnych pokoleń naszych sąsiadów, próbujących na nowo pisać własną historię wojny. Polityka historyczna tych krajów buduje często tożsamość wspólnot narodowych oraz współczesny wizerunek państw, poprzez świadome i celowe eliminowanie rzetelnej wiedzy o własnej przeszłości oraz powielanie negatywnych stereotypów o innych. Musimy mięć świadomość, że w sytuacji, kiedy odchodzą ostatni przedstawiciele pokolenia wojny, przekaz medialny, którego integralną części są formułowane oceny przeszłości, wpływa w sposób decydujący na obraz pamięci pokolenia, które zna wojnę tylko z opowieści. Tymczasem wokół nas toczy się nie tylko spór, ale wręcz walka o kształt tej pamięci. Dotyczy ona miejsca i roli poszczególnych nacji i państw w historii II wojny, a jej ubocznym, ale wcale nie mniej ważnym skutkiem, jest budowanie własnego obrazu na tle albo w związku z kreowaniem obrazu Polaków. Problem nabiera odpowiednich proporcji gdy obserwujemy wzmożone wysiłki innych, by kształtować świadomość historyczną nie tylko swoich rodaków, ale przede wszystkim elit świata na temat, nie tylko własnej historii, ale i swoich sąsiadów. I tak oto powstaje w przestrzeni medialnej i w świadomości, zwłaszcza młodego pokolenia, karykaturalny obraz Polski pod okupacją i Polaków w czasie II wojny. Ponieważ w ostatnim okresie zauważamy nasilenie tego typu działań, zarówno w kraju, jak i u naszych sąsiadów, niektórzy publicyści i historycy mówią wprost o „ataku na naszą zbiorową pamięć”/J. Żaryn/, której ubocznym skutkiem jest pogłębiające się wśród młodzieży polskiej przeświadczenie, że historia Polski to jeden wielki nonsens, a polskość to „nienormalność”, której trzeba się wstydzić.


    Dobrym przykładem jest polityka historyczna współczesnych Niemiec, których elity słusznie uznały , że praca „nad pamięcią” może pomóc odbudować im nie tylko własny wizerunek , ale i wpływy, nawet kosztem tych, których kiedyś napadli. W ostatnich latach w Berlinie powstało przynajmniej kilka muzeów. Niemcy upamiętniają nie tylko „wypędzonych”, ale wszystko, co pokaże ich martyrologię : zabijanie niepełnosprawnych w czasie wojny, eksterminacje homoseksualistów, cierpienia czasów komunistycznych. Stawiają więc pomniki, obeliski i muzea. Postępowi Europejczycy z Niemiec nie odwracają się plecami do przeszłości. E. Steinbach, liderka Związku Wypędzonych, w którym na 13 założycieli większość to byli członkowie NSDAP, zdołała odwrócić przez lata konsekwentnego działania o 180 stopni świadomość europejskich elit, robiąc z ofiar napastników, a z okupantów ofiary. Ten wątek wyraźnie widać choćby w produkcjach filmowych ostatnich lat. A więc mamy Niemców jako ofiary nalotów alianckich/ film „Upadek”/, jako ofiary bestialstwa żołnierzy Armii Czerwonej wobec ludności cywilnej/ np. film „Gustlof”/, wreszcie tzw „wypędzonych” czyli zmuszonych do przesiedlenia z krajów Europy środkowowschodniej. Ostatnio burzę wywołał film wyprodukowany i wyemitowany przez niemiecką telewizję publiczną ZDF „Nasze matki, nasi ojcowie”, w którym Niemcy nie tylko jako żołnierze, ale i jako naród występują w roli ofiary i to podwójnej: po pierwsze wojny, w którą zostali wplątani, niektórzy wbrew sobie, a traktują ją wyłącznie jako obowiązek wobec ojczyzny. Nie są fanatykami wierzącymi w zwycięstwo, a ostatecznie wojna niszczy ich życie. Po drugie Niemcy są ofiarami nazizmu, który w filmie pokazany jest jako coś narzuconego z zewnątrz, z góry, wobec czego główni bohaterowie są nie tylko zdystansowani, ale i krytyczni. Nie maja oprzędzeń rasowych, współczują prześladowanym Żydom,ludzkie więzi są dla nich ważniejsze, niż narzucone przez nazizm schematy myślenia i reagowania. Wszystkiemu winni są źli naziści, którzy są w filmie mniejszością, a większość społeczeństwa rozdarta wewnętrznie ulega im wbrew sobie. W gruncie rzeczy nazizm jest cienką warstwa, pokrywającą zewnętrzną powlokę narodu, który w de facto składa się ze zwykłych, dobrych, wrażliwych ludzi. Prowadzi do zamierzonego wrażenia, ze naziści to obce ciało i nie należy nazizmu kojarzyć z Niemcami. Według dr. J.Suselbecka z uniwersytetu w Marburgu, film „pokazuje Niemców takich, jakimi chwieliby być, a nie jakimi byli w rzeczywistości”. Z kolei według opinii W. Marachowskiego”Totalitaryzm – generalnie pokazany jest jako coś, co spadło z księżyca – zawładnął nimi, zmusił, by zdradzili siebie, a wielu skazał na śmierć”. Według innych opinii , z filmu wynika, że do wybuchu wojny Niemcy pod władzą Hitlera byli „naiwni i nieskazitelni moralnie” i właśnie z powodu swej naiwności dali się wciągnąć w zbrodnicze działania nazistowskiego reżimu. Na tle głównych bohaterów, budzących niewątpliwą sympatie widza, zgoła inaczej przestawiają się żołnierze AK. I tu nie chodzi o zakwestionowanie tych faktów, bo istotnie Niemcy również pod koniec wojny cierpieli, lecz o konteksty i proporcje ,bez których ten obraz jest zwykłą manipulacją wyabstrahowaną z rzeczywistości. O ile można bowiem zrozumieć, że po traumie pierwszych lat powojennych, kiedy musieli zmierzyć się z potworną prawdą o swoich zbrodniach i o swojej odpowiedzialności za cierpienia milinów ofiar, przyszedł czas na wypowiedzianą publicznie refleksję na temat ich cierpienia, o tyle niepokój może budzić towarzyszący temu rewizjonizm historyczny. Wprawdzie współczesne Niemcy nie kwestionują swej odpowiedzialności za wybuch wojny i popełnione zbrodnie, ale upraszczając nieco można powiedzieć, że na nowo próbują pisać część własnej historii z okresu II wojny i to w taki sposób, by pomijać Niemców jako głównych sprawców, a ich cierpienia nie wiązać z konsekwencjami określonych wyborów politycznych i moralnych. W efekcie następuje zamiana ról , kaci staja się ofiarami, a ofiary, co najmniej współodpowiedzialnymi. W takiej roli właśnie obsadzani są często Polacy we współczesnych mediach i filmach niemieckich. Najlepszym przykładem jest choćby zjawisko nazywania niemieckich obozów koncentracyjnych, zbudowanych na obszarze okupowanej Polski,jako „polskich obozów koncentracyjnych”. Dziś wiemy, że określenie to wymyślili byli naziści, zatrudnieni przez zachodnioniemieckie tajne służby w 1956 r. Gdy prześledzimy jak to kłamstwo rozprzestrzeniało się po świecie, to okaże się, że operacja przerzucenia odpowiedzialności na Polaków odniosła sukces. Ostatnio nawet użył tego określenia prezydent USA, nie mając świadomości, ze fałszuje historię. W filmie Spielberga „Lista Schindlera” załoga Auschwitz mówi po polsku !. Czy to tylko wyraz ignorancji ?. We wspomnianym wyżej filmie „Nasze matki, nasi ojcowie”, Polska pod okupacja to , jak zauważył P. Semka, „dziki wschód”, kraj „gdzie prawie każdy jest wrogiem, gdzie polscy partyzanci prędzej zaakceptują Niemca niż Żyda”. Mieszkańcy „dzikiego kraju” to typ tubylców, którzy przypominają podludzi. Sz. Weiss zauważył, ze film wraca do podziału : Niemcy – ludzie, Żydzi – antyludzie, Polacy i inne narody wschodnie to podludzie. Istotnie żołnierze AK są pokazani jako prymitywni, brudni osobnicy o odpychającej fizjonomii i nieokrzesanej ogładzie, zainfekowani jaskiniowym antysemityzmem, którzy nie kryją się z odrażającą pogardą dla Żydów i bez zmrużenia okiem gotowi są na stosowanie wobec nich przemocy/stereotypizacja akowców jako ugrupowania złożonego z antysemitów – R. Żytyniec/. W jednej ze scen zamykają drzwi zdobytego pociągu po odkryciu, ze w środku są Żydzi. Nie sprawdzają nawet, czy w środku nie ma przypadkiem Polaków. To nie przypadek, bo w świadomości młodego widza ma pozostać przekonanie, ze do obozów koncentracyjnych trafiali tylko Żydzi, a Polaków nikt nigdy nie wysyłał do Auschwitz. Temu służy tez cezura , od której zaczyna się akcja filmu tj. rok 1941. Autorzy świadomie pomijają pierwszą fazę wojny, która pojawia się tylko w tle, by zrobić ukłon w kierunku Żydów/od 41 działały na wschodzie specjalne oddziały likwidujące Żydów Einsatzkomando SS/ i Rosjan, lekceważąc zbrodnie niemieckie dokonywane na Polakach od 1 IX i zaraz potem na polskich Żydach. W opinii P. Semki Polska jest „wygodnym kozłem ofiarnym” na ołtarzu pojednania Niemców z Żydami i Rosjanami. Co więcej, publicysta zauważa, ze Niemcy pełnią role „psychoterapeuty”, który radzi Polakom, by do końca się rozliczyli z „wojennymi grzeszkami” i tak jak po wojnie RFN, przepracowali kwestię antysemityzmu. Przyznanie się, choć w jakimś stopniu, że byli „pomocnikami w Holocauście” będzie miało walor moralnej katharsis. W tym kontekście historyk P. Gontarczyk słusznie stawia retoryczne pytanie, czy autorzy Holocaustu mają prawo rozliczać Polaków z antysemityzmu?. Wielu komentatorów jest zgodna , że Niemcy nadal mają problem z „ciężarem Holocaustu” i uciekają od problemu, obarczając Polaków i inne narody współodpowiedzialnością za zbrodnie przeciw Żydom./Sz. Wiess/. Mamy więc obraz zrealizowany przez przedstawicieli pokolenia, które urodziło się po wojnie i nie czuło się odpowiedzialne za zbrodnie swoich matek i ojców, adresowany do jeszcze młodszego od nich pokolenia, które kojarzy II wojnę tylko z Holocaustem i serwuje mu się „prawdę „ o „ludzkich hitlerowcach” i „nieludzkich Polakach”. Film obejrzało miliony Niemców. Trzeba dodać, ze państwowa telewizja ZDF finansowana jest również z abonamentu płaconego przez Polaków zamieszkujących w Niemczech.. Przesłanie jest jasne – Polacy są współsprawcami, dlatego ponoszą współodpowiedzialność za Holocaust, zdejmując z Niemców przynajmniej część odium zła. Co więcej, okazuje się , że wizja „polskich antysemitów” i „akowskich kolaborantów”, którą powiela film niemieckiej telewizji nie jest w Niemczech niestety niczym nowym. Podobnymi „kliszami” posługiwała się propaganda komunistycznej NRD, kopiująca najgorsze wzory wczesnej propagandy PRL. W optyce enerdowskiej propagandy antyfaszystowskiej winni zbrodniom wojennym byli klasowo interpretowani „faszyści” , nie tylko niemieccy, ale i „reakcyjne” kręgi społeczeństwa polskiego, w tym AK, która wymyśliła plan powstania warszawskiego wspólnie z Niemcami, gdyż głównym zadaniem żołnierzy z AK miała być wojna partyzancka na tyłach Armii Czerwonej!/W. Schreyer, autor powieści o powstaniu warszawskim z 54 r. „Unternehmen Thunderstrom”/Dla współczesnego pokolenia Niemców wychowanego w duchu ignorancji i niewiedzy, poddającego się z łatwością ofensywie retoryki „niewinności” i nieskłonnego do „poczucia krzywdy”, Holocaust stanowi jedyny poważny problem związany z II wojną, co oznacza lekceważenie polskich ofiar nazizmu. Co więcej, Polacy są odpowiedzialni za dramat „wypędzonych”, którzy musieli opuszczać swoje rodzinne gniazda na ziemiach przyznanych przez mocarstwa Polsce, czyli w Prusach Wschodnich, na Ślaski i na Pomorzu Zachodnim. Pomija się tu fakt, że sama decyzja o przesiedleniu była podjęta przez mocarstwa na konferencji w Poczdamie i wynikała z polityki Hitlera przed II wojna światową. Nie pamięta się wcale o tym ,że decyzja o przesunięciu granic Polski podjęta została bez zgody Polaków i że to Polacy byli pierwszym narodem poddanym brutalnym deportacjom najpierw przez obydwóch okupantów, a po wojnie tak samo jak Niemcy musieli opuszczać swoje domy rodzinne na kresach. W efekcie niweluje się w tym przekazie rzeczywiste powody przesiedleń, odpowiedzialność Niemców i decyzje mocarstw, wreszcie marginalizuje wysiedlenia Polaków z kresów, mimo, iż jako naród nie byliśmy przecież po wojnie, jak Niemcy, postrzegani jako sprawcy.


    Współczesne elity w Rosji pracując nad kształtowaniem nowej tożsamości , bronią mitu wojny ojczyźnianej z lat 1941-45, który karmi się zmiażdżeniem faszystów i wyzwoleniem połowy Europy od Niemców oraz wspomnieniem mocarstwowości ZSRR po wojnie. A ponieważ twórcą tej potęgi był J. Stalin współczesne społeczeństwo rosyjskie ma poważny problem z własną historią z lat II wojny. Bo obok zbrodni, które trudno kwestionować, choć czasem jeszcze próbuje się je usprawiedliwiać, jest w Rosjanach, zwłaszcza starszym pokoleniu, poczucie dumy. W tej optyce wszystko, co może podważać ten mit urasta do rangi obrazoburczej kampanii nienawiści przeciw Rosji i jej bohaterom. Dlatego niechętnie wracają do agresji na Polskę, choć Putin na Westerplatte potępił pakt Ribbentrop-Molotow, dlatego milczą o antypolskiej współpracy z Hitlerem w latach 39-41.Do dziś są w Rosji obrońcy inwazji sowieckiej na Polskę 17 IX jako koniecznej i pożytecznej dla ZSRR, gdyż, jak kłamliwie dowodzą, Stalin nie miał wówczas innego wyjścia/a sojusz z państwami zachodnimi ?/, by choć na krótki czas odroczyć wojnę z Niemcami i zająć rubieże obronne na zachód od starej granicy sowieckiej. Natomiast najtrudniejszym problemem jest dla nich nadal zbrodnia na polskich jeńcach w 1940 r., symbolicznie nazywana katyńską. Kłamstwo o odpowiedzialności niemieckiej za mord w Katyniu trwało w ZSRR aż do 13 IV1990 r. a więc, prawie do jego rozpadu !. Przez ten czas zwykli Rosjanie albo o nim nic nie wiedzieli albo wiedzieli, że to zbrodnia niemiecka. Zdaniem N. Lebiediewy, historyka rosyjskiego zasłużonego w walce z kłamstwem katyńskim, wielu Rosjan w ogóle dowiedziało się o sprawie dopiero po katastrofie smoleńskiej z 2010 r., ale dalej część nie wierzy, że zrobili to „nasi”. Wiedzę tę upowszechnił film „Katyń” A. Wajdy emitowany w publicznej telewizji. Mimo, że władze rosyjskie przyznały, że zbrodni dokonali Rosjanie, nadal istnieją osoby i środowiska, które wypierają ze świadomości ten fakt. Należał do nich do niedawna , zmarły poseł do Dumy W. Iliuchin czy J. I. Muchin, autor książek o Katyniu wydawanych w kolejnych nakładach, którzy twierdzą, że dowody winy to wszystko wymysły i mistyfikacje, gdyż wszystkie dokumenty odnalezione w archiwach zostały sfałszowane, a eksperci, potwierdzający ich autentyczność zostali „kupieni”. Natomiast politycy, którzy uwierzyli w te „fałszywki”są „idiotami” i „wrogami” Rosji. Bo Polska i Polacy to samo zło, a Stalin zbyt łagodnie traktował „szkodliwą” Polskę. W telewizji rosyjskiej nadal zdarzają się programy , które prezentują nieprawdziwą wersję. Poza próbami wyparcia, podjęto też działania zmierzające do zrelatywizowania sowieckiej zbrodni poprzez przeciwstawienie jej anty- Katynia, czyli rzekomych zbrodni dokonanych przez polskie władze na sowieckich jeńcach z wojny 1920 r. Kilkanaście tysięcy sowieckich jeńców istotnie zmarło w polskiej niewoli, ale nikt nie strzelał im w tył głowy, tylko umierali z powodu epidemii i trudnych warunków bytowych panujących w obozach jenieckich. Poza tym stawianie znaku równości miedzy jeńcami polskimi, którzy zostali wzięci do niewoli na terytorium własnego kraju, przez najeźdźców, nie byli agresorami i zostali zgładzeni na mocy decyzji kierownictwa ZSRR przez funkcjonariuszy państwowych z NKWD, z jeńcami sowieckimi z 20 r., którzy byli agresorami i umierali z powodu epidemii i dramatycznych warunków jest co najmniej nadużyciem rzeczowym i moralnym. Inną forma relatywizacji tej zbrodni jest twierdzenie, ze Polacy nie chcą zrozumieć, że wtedy w Rosji wszyscy ginęli, a terroryzm był doktryną państwową, którą najbardziej odczuli na wlanej skórze sami Rosjanie. A wiec Polacy w Katyniu nie byli kimś wyjątkowym, byli tylko jedna z ofiar krwawego reżimu. Poza tym dodaje się przy tym chętnie, ze przecież to Polacy stworzyli sowiecki aparat bezpieczeństwa w okresie wojny domowej, bo szefami Czeki i GPU -u byli F. Dzierżyński i W. Mienżyński. Stąd prosty wniosek, że tak naprawdę, to Rosjanie mogą mieć pretensje do Polaków, którzy w dużej mierze odpowiadają za wymyślenie i wdrożenie w Rosji doktryny terroryzmu państwowego oraz za śmierć milionów ofiar. Budując obraz wielkiej Rosji, która poniosła tyle ofiar w walce z faszyzmem W. Putin jasno i wprost stwierdza, ze Rosjanie nie powinni pozwolić, by inni wzbudzali w nich poczucie winy za własną historie. Dlatego nie doczekaliśmy się jeszcze słowa przepraszam, ani nawet rehabilitacji ofiar z Katynia, Miednoje , Charkowa i Bykowni, którzy byli i są , w świadomości wielu Rosjan agentami polskiego wywiadu i zwykłymi przestępcami. Co więcej, mimo deklaracji o destalinizacji współczesna elita Rosji gotowa jest bronić wizerunku nieskazitelnej historii ZSRR w okresie II wojny środkami administracyjno-prawnymi. Stąd np. pomysł powołania specjalnej komisji, która ma zająć się „ przeciwdziałaniem próbom fałszowania historii dokonywanym na szkodę interesu Rosji”. Kolejnym krokiem była inicjatywa zmiany w kodeksie karnym Federacji Rosyjskiej, przewidująca odpowiedzialność karną za pomniejszanie roli ZSRR w zwycięstwie nad hitlerowskimi Niemcami. A więc mamy do czynienia z działaniami idącymi w kierunku cenzurowania własnych obywateli np. Stowarzyszenia Memoriał, zasłużonego w odkrywaniu prawdy oraz stworzenia narzędzia prawnego umożliwiającego wyciąganie konsekwencji wobec państw, w których likwidowane są np. pomniki z czasów sowieckich.! Tak więc choć od momentu przyznania się władz Rosji do zbrodni dokonanaej przez NKWD zmieniło się sporo – ujawniane są kolejne archiwalia, działa międzynarodowa grupa ds. Trudnych - to droga do uznania polskich postulatów, m. in. pełnej rehabilitacji ofiar, a zwłaszcza uznania mordu za ludobójstwo jeszcze bardzo daleka. Co więcej, Moskwa od 70 lat wykorzystuje mord katyński jako narzędzie antypolskiej polityki , co było także widać w latach 2009-2010 r., kiedy to ambasada rosyjska odegrała co najmniej dwuznaczną rolę w rozgrywaniu kwestii programu obchodów 70 rocznicy mordu w taki sposób, by pogłębić podziały polityczne w Warszawie i w rezultacie doprowadzić do dwóch odrębnych wizyt w Katyniu, premiera i śp. Prezydenta. Niestety , wiele wskazuje na to, że jednym z rozgrywających w tej grze był polski rząd !. I chociaż wizyta Putina w Katyniu 7 IV, pierwszego prezydenta Rosji w tym miejscu miała wymiar symboliczny, to jej polityczne konteksty a zwłaszcza po raz kolejny podkreślanie związku między zbrodnią katyńską a śmiercią sowieckich jeńców w 1920, pokazuje, ze katyńska gra nadal trwa. Przed obchodami 70 rocznicy, w kontekście odrębnych wizyt obu polskich przywódców w Katyniu, prasa rosyjska przedstawiała polskiego premiera i rosyjskiego prezydenta jako ludzi dialogu i pojednania a prezydenta jako „rusofoba bez granic”, odpowiedzialnego za rozdzielenie wizyt. Stąd z jednej strony emisja w publicznej telewizji rosyjskiej filmu A. Wajdy „Katyń, a z drugiej rok później, 24 V 2011 r. rosyjska stacja telewizyjna ORT w głównym wydaniu wiadomości pokazała reportaż o „polskich obozach śmierci” z 1920 r., a było to w kontekście pierwszej rocznicy katastrofy prezydenckiego samolotu. Ta gra trwa do dziś, o czym świadczy postawa władz rosyjskich wobec śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej. Moskwa broni się przed prawdą również dlatego, by uniknąć lawiny roszczeń materialnych przez ofiary sowieckiego terroru na obszarze krajów zajętych w czasie wojny przez Sowiety. Na koniec jeszcze jedna kwestia. Otóż okazuje się, że trudno jest też z Kremla zobaczyć w czasie wielkich defilad zwycięstwa organizowanych z wielkim rozmachem corocznie na Placu Czerwonym 9 V, że Polacy wystawili czwartą, co do wielkości, armię świata w czasie wojny i dlatego Polski prezydent ma pełne prawo siedzieć wśród przedstawicieli najważniejszych członków antyfaszystowskiej koalicji z czasów wojny, a nie w na końcu długiego szeregu zaproszonych do Moskwy gości. Warto też, by pamiętali o tym polscy prezydenci przyjmujący zaproszenia na tę defiladę.


    Znamienne, że tendencja do kreowania karykaturalnego obrazu Polaków w okresie wojny występuje też w narracji wielu środowisk współczesnych Żydów ,dla których Holocaust jako „globalny symbol zła w historii”skutecznie zasłania inne treści i symbole. Zwolennicy tzw. „nowej historii” , czyli ustalania i nagłaśniania „trudnych” - „bo niezgodnych z obiegową własną definicją Polaków jako narodu ofiar” – faktów dotyczących stosunku Polaków do Żydów w czasie II wojny światowej, walczą z wpływowym nurtem myślenia „narodowo-katolickiego” dekonstruując mity, demaskując ignorancję, przerywając zmowę milczenia i przełamując tabu /M. Czyżewski/. Dobrą ilustracją skrajnych poglądów współczesnych środowisk żydowskich na ten temat stanowią książki wspomnianego T. Grossa , czy oceny dr Aliny Całej, historyka z Żydowskiego Instytutu Historycznego. Wielu Żydów o zbliżonej optyce, traktuje wręcz porównywanie Holocaustu z jakimkolwiek innym wydarzeniem za obrazoburcze. W konsekwencji cierpienia i martyrologia innych narodów są bądź pomijane bądź lekceważone. Stąd mniej interesuje ich np. skala polskich ofiar, a gdy ktoś odważy się na porównywanie polskich ofiar w kontekście Holocaustu, wtedy pojawia się argument wchodzenia w „logikę polsko-żydowskiej rywalizacji na cierpienie i heroizm”, która „instrumentalizuje” te doświadczenia, czyniąc je „wyłącznie przedmiotem doraźnych manipulacji politycznych”. Polacy bywają w tej optyce postrzegani jako część zewnętrznego - wrogiego wobec prześladowanych, zawsze osamotnionych Żydów- świata. Nawet jeżeli cierpieli, to i tak ich sytuacja była zawsze i we wszystkich przypadkach nieporównywalna z Żydami, występującymi zawsze w roli bezbronnych ofiar i to nie tylko nazistów, ale także innych narodów, w tym przede wszystkim właśnie Polaków. Jeżeli zdarzały się wśród Żydów przypadki niegodziwych zachowań, np. kolaboracji z Niemcami, to tłumaczy ich fakt, że w ten sposób ratowali życie swoje i innych, natomiast Polacy kolaborowali dla zwykłego zysku. W tej optyce, krzywdzącym uogólnieniem jest stwierdzenie, że wszyscy czy większość Żydów kolaborowała z Sowietami na kresach w latach 39 – 41. Fakt, że wśród Polaków jest najwięcej osób odznaczonych za ratowanie Żydów nic nie zmienia, gdyż liczba ta wynika po prostu z tego, ze Holocaust odbywał się na ziemiach polskich, a i tak ponad 6 tys. odznaczonych na 30- milionowy naród to „strasznie mało”, a Sprawiedliwi toczyli walkę w „wielkim osamotnieniu”: z jednej strony groziły im najsurowsze kary ze strony okupanta, a z drugiej – spotykali się z brakiem zrozumienia i wrogością ze strony antysemicko nastawionych rodaków. Ci, którzy chcą przedstawić postawy Sprawiedliwych jako charakterystyczne dla ogółu Polaków podczas wojny, „rozmijają się z prawdą historyczną i dokonują nadużycia” a służyć to ma budowaniu „narodowego samozadowolenia” .Stąd inicjatywa IPN, który „chce z kapelusza wytrzasnąć 300 tys. Polaków pomagających Żydom. Żeby znaleźć tyle ludzi, będzie musiał włączyć do tego nawet tych, których zasługą było to, że nie zadenuncjowali jakiegoś Żyda”. Poza tym „rytuały upamiętniania” tych, co ratowali we współczesnej Polsce mają tak naprawdę motywy „ideologiczne” i „polityczne”, gdyż są odpowiedzią na rozwijające się badania naukowe i rosnącą świadomość tak zwanej „ciemnej historii” stosunków polsko-żydowskich.. Innymi słowy mają „zniekształcić wiedzę o przeszłości” , by „bohaterska pamięć” zakryła „krzywdy wyrządzone Żydom”. Tendencja ta ma służyć '”ochronie międzynarodowego wizerunku Polski przed niewiedzą, stereotypami i zniesławieniem”. Ma też ważny aspekt moralny. Otóż ma stworzyć „moralną równowagę”, według logiki , że waga „dobrych” aktów moralnych zrównoważy te „złe”, jak „zbrodnia w Jedwabnem”. W tej optyce Sprawiedliwi są traktowani „instrumentalnie” jako „symboliczne uniwersum” mające przesłaniać „rzeczywistość historyczną”. Tymczasem bagatelizuje się lub ignoruje kwestie niskiej społecznej akceptacji „działań ratunkowych”, nie „wprowadza rozróżnienia miedzy rożnymi kategoriami ratujących, opiekunów i pomocników oraz ich motywacjami”. Najczęstszą motywacją - ratujących czy udzielających schronienia stałego lub tylko chwilowego, dostarczających żywności czy fałszywych dokumentów, pośredniczących w znalezieniu ukrycia, wskazujących to miejsce, przechowujących mienie, dostarczających korespondencję, radioodbiorniki, pomagających w transporcie - miała być niepohamowana chęć zysku, która w razie braku środków finansowych ukrywających się, skutkowała nakazem odejścia, doprowadzeniem na posterunek policji granatowej lub żandarmerii niemieckiej, donosem,a w ostateczności i mordami. Dla niektórych ocalonych i historyków „niemal cale społeczeństwo polskie” lub jego „większość”, zwłaszcza na prowincji byli „sprawcami” zachowań niegodnych, w tym polowań na Żydów zbiegłych po likwidacji gett/ okres „Judenjagd” - B. Engelking/. Do najrzadziej występującej kategorii udzielających pomocy byli ci, którzy ukrywali z powodów altruistycznych. Były to według typologii badających, osoby „skromne, których dokonania znacznie wykraczają poza jakąkolwiek powinność, ale które nie zwykły traktować swoich czynów jako wyjątkowych. Ci ratujący z reguły nie oczekiwali jakiejkolwiek materialnej nagrody/../pochodzili z różnych środowisk społecznych, o różnym statusie społeczno- ekonomicznym, od inteligencji i wyższej klasy średniej po robotników i niepiśmiennych chłopów”/J. B. Michlic/. Okazuje się przy tym także, że często granica między ratującymi a mordercami i denuncjatorami była płynna, nawet w obrębie jednej polskiej rodziny/T. Frydel/, a zainfekowani antysemityzmem Polacy musieli mieć rozterki, „czy ratowanie Żydów jest moralne”. To nie strach, czy chęć zysku pozwala zrozumieć do końca motywacje wielu niegodziwych zachowań Polaków wobec Żydów: „Żydowskie życie, które od początku okupacji stopniowo traciło wartość, po likwidacji gett stało się praktycznie bezwartościowe. W oczach wielu Polaków żydowscy uciekinierzy wędrujący od jednej do drugiej wioski, kryjący się w prymitywnych bunkrach w lasach lub marniejący w podziemnych schronach pod stodołami po prostu nie byli już ludźmi. Zamiast tego stawali się problemem lub zagrożeniem, z którym należało się uporać. Mniej więcej w 1942 r./../w oczach wielu ludzi odebranie życia Żydowi nie było już uważane za przestępstwo ani grzech”/J. Grabowski/. A przecież Polacy mieli wybór. Nie byli przymuszani do aktywnego zła, nie musieli wydawać ani mordować Żydów. Dlatego ich opowiedzenie się po stronie zła było „bardziej dobrowolne, nie tak zdeterminowane, jak w wypadku Niemców”. Żydzi mieli i maja prawo być rozczarowani postawą Polaków wobec zagłady. To rozczarowanie wynika z tego, że liczono , iż w obliczu „wspólnego wroga” dawne urazy pójdą w niepamięć i „Żydzi znajda się po jednej stronie barykady z Polakami”. Niestety te oczekiwania zostały zawiedzione, gdyż Żydzi zostali „wyłączeni ze wspólnoty obywatelskiej, sąsiedzkiej braterskiej , a w końcu – ludzkiej”. Tym boleśniejsza była odmowa i „zdrada” z ich strony, gdyż wydawanie przez „znajomego” zwiększa rozczarowanie ludźmi, powiększa samotność i „cierpienie umierania”. Nawet obojętność była w tych warunkach naganna, choć Polacy mieli prawo bać i odmawiać pomocy. Żydzi okazali się naiwni./B. Engelking/. Co więcej, w tej narracji Polacy są wręcz wspólnikami Niemców w eksterminacji Żydów jako naród znany z postaw antysemickich w czasach II RP, które promował przed wojną obóz narodowy i Kościół katolicki, w tym św. M. M. Kolbe w „Małym dzienniku”. E. Janicka, w książce „Festung Warschau”, sugeruje, że warszawskie wojenne kapliczki podwórkowe powstawały jako „wotum dziękczynne” za zagładę Żydów , a dzieci, żydowskie, które znalazły się pod opieką zakonów były na silę chrzczone. Hitlerowcy zrealizowali w czasie wojny najważniejsze postulaty antysemickiego programu przedwojennej organizacji ONR. Ani terror , ani slaby stopień asymilacji Żydów przed wojna, ani zwykła słabość ludzka nie były głównymi przyczynami niegodziwych postaw Polaków wobec Żydów w czasie okupacji, tylko głęboko zakorzeniony antysemityzm. Polskie Państwo Podziemne popełniło wobec Żydów „grzech zaniechania”, wykluczając ich ze wspólnoty obywatelskiej. Dowodem ma być brak pomocy Żydom w czasie powstania w getcie. W tym kontekście mówi się o „przerażająco samotnej” walce żydowskich bojowników. Chętnie i często stosuje się w tym wypadku uogólnienia . I tak Polacy „ w pewnym sensie” ponoszą odpowiedzialność za śmierć 3 mln Żydów. Ów sens natomiast polega na tym, że „wiedzieli od razu, jaki jest codzienny los Żydów. Wielu z nich obserwowało go bezpośrednio, a niektórzy wręcz się do niego przyczyniali” i zagłada odbywała się na ich oczach, a byli bierni. A „w tych okolicznościach obojętność, neutralność albo odmowa uznania rzeczywistości równały się uczestnictwu w zbrodni. Świadek przekształcony w gapia stawał się współuczestnikiem”/J.Y. Potel/. Tym bardziej, że Polacy nierzadko mordowali sami żydowskie ofiary. Owszem, autorzy tych publikacji mówią o warunkach narzuconych przez okupanta Polakom, czyli o presji wynikającej z prawodawstwa hitlerowskiego, przewidującego śmierć dla pomagających Żydom, rozumieją , ze Polacy mieli prawo bać się i strach o los siebie i swojej rodziny mógł paraliżować, wspominają o odpowiedzialności zbiorowej, jaką Niemcy stosowali wobec Polaków pomagających Żydom. Potrafią zrozumieć także presję, pod którą działali przedstawiciele polskiej administracji funkcjonującej pod kontrolą i nadzorem Niemców np. wójtów, sołtysów / np. nakaz wyznaczania zakładników/czy policji granatowej, ale jednocześnie odnosi się wrażenie, że na tle mnożonych przykładów to istotne tło gdzieś ginie i czytelnik otrzymuje rzeczywistość wyabstrahowaną, przynajmniej częściowo, z okupacyjnych realiów, natomiast mówi się o masowej kolaboracji tychże z okupantem w prześladowaniu Żydów. Pojawiają się więc „nadgorliwi” i pochłonięci pogonią za zyskiem funkcjonariusze, których istnienia w warunkach terroru okupacyjnego nie da się wykluczyć, tym bardziej, że mogli uzasadniać swoją postawę troską o los całej wsi. Oczywiście uwaga ta dotyczy tylko sytuacji Polaków jako sprawców, a nie Żydów jako ofiar. Poza tym w czasie powstania w getcie, żydowscy bojownicy nie mogli liczyć na pomoc polskiego podziemia, które nieufnie patrzyło na kontakty żydowskiego podziemia z komunistami. Jeżeli jakaś pomoc docierała to przede wszystkim ze strony polskich komunistów spod znaku PPR i GL i AL. Co więcej, dla wielu współczesnych Żydów, w Warszawie w czasie okupacji było tylko jedno powstanie, w getcie. Konkluzja jest miażdżąca „Polacy jako naród nie zdali egzaminu”. Ocena ta koresponduje z kreowanym przez cale dekady po wojnie na zachodzie obrazem, który w uproszczeniu i wersji łagodniejszej wygląda tak: „szmalcownicy wydawali Żydów, a reszta społeczeństwa była obojętna”, natomiast w wersji ostrzejszej : współpraca Polaków z okupantem w prześladowaniu Żydów przybrała skalę szerokiej kolaboracji, a Holocaust był „projektem europejskim” Hitlera, który przygotowując go, liczył na współpracę w eksterminacji Żydów ze strony innych narodów. I trzeba stwierdzić, że się nie przeliczył, o czym świadczy choćby postawa litewskich szaulisów, łotewskich i ukraińskich formacji współpracujących z załogami obozów zagłady oraz Polaków, którzy stali się symbolem kolaboracji w kontekście holocaustu. Stało się tak m. in. dlatego, że ocaleni z Ukrainy czy Litwy Żydzi przez długie lata nie mogli wyjechać z ZSRR a opinie współczesnych Żydów ukształtował po wojnie „ból polskich ocalonych” i ich potomków, którzy słyszeli o niegodnych postawach Polaków od swoich dziadków i pradziadków. W obraz odrębnej historii Polaków i Żydów w czasie wojny wpisuje się różna pamięć. Ilustracją takiej wrażliwości, akcentującej odrębność doświadczenia i pamięci ,są zastrzeżenia środowisk żydowskich w sprawie propozycji wybudowania w pobliżu Muzeum Historii Żydów w Warszawie, na terenie dawnego getta, pomnika Sprawiedliwych Polaków, którzy w czasie wojny nieśli pomoc Żydom. Przedstawiciele tych środowisk, nie negując potrzeby upamiętnienia Sprawiedliwych, odrzucają pomysł takiej lokalizacji stwierdzając,ze byłaby ona „polemicznym uzupełnieniem muzeum, jako polski suplement” do „żydowskiej” historii, co de facto będzie zaprzeczeniem głównej idei muzeum, jaką jest pokazanie obecności diaspory żydowskiej w polskim pejzażu historycznym na przestrzeni wieków. Poza tym pomnik taki w sercu getta,niejako w „opozycji” do Muzeum byłby „triumfem narodowego samozadowolenia” i tak tez zostanie odebrany w całym świecie. Miejsce getta jest „jedyną w swoim rodzaju strefa pamięci”, na której powinno się przede wszystkim oddać cześć „żydowskiemu cierpieniu, a nie polskiemu heroizmowi”/List otwarty członków i współpracowników Centrum Badan nad Zagładą Żydów PAN/.


    Ukraińcy maja też „własną pamięć” o tym, co stało się na Wołyniu i w Galicji wschodniej w czasie wojny. I mają do tego prawo. Tylko czy to wystarczający argument, by manipulować faktami i ich rzetelną interpretacją. Historyk ukraiński A. Portnow stwierdza, ze temat ten nie istnieje w pamięci rodzinnej, poza obszarami, których dotyczył tj. części Galicji Wschodniej i Wołynia. Wołynia nie ma w podręcznikach ani w ukraińskiej telewizji. Totalny brak wiedzy zwykłego Ukraińca powoduje, ze polskie oczekiwania upamiętniania ofiar są dla nich niezrozumiałe i nic się nie robi, by w sprawie badania miejsc pochowków. Z tej perspektywy to Polacy 'narzucają” temat Wołynia, gdy Ukraińcy go nie chcą. Nazywają oni masowe i brutalne mordy na Polakach, organizowane przez UPA „tragedią”,”katastrofą”, czasem , protestując wobec używanego przez ocalałych lub ich bliskich oraz historyków polskich i ofiar określenia „ludobójstwo”. Kiedy ocaleni Wołynianie lub ich dzieci wracają na miejsca , gdzie ginęli ich bliscy, aby upamiętnić je krzyżem, wtedy Ukraińcy nie kryją irytacji, gdy dochodzi do redagowania napisu, mówiącego o liczbie zamordowanych i pogrzebanych w danym miejscu. Niechęć do liczb ma logiczne uzasadnienie : im więcej ofiar po stronie polskiej, tym trudniej obronić tezę, ze Polacy polegli w „międzysąsiedzkim konflikcie”, a nie zostali bestialsko zamordowani/E. Leszczyńska-Pieniak/. Czasem nawet pojawia się określenie „skrzywdzeni „Polacy, ale zaraz „tragedię” tę usprawiedliwia antyukraińska polityką władz II RP wobec mniejszości ukraińskiej przed 39 r. . W tej optyce masowe mordy miały być formą „czasu zapłaty”, „zlej, brutalnej, podlej, ale przecież z czegoś wynikającej”. Wnuk S. Bandery stwierdza, ze „To Polacy stworzyli Banderę”, a zabicie przez Ukraińców ministra B. Pierackiego, w biały dzień, w centrum Warszawy strzałami z tylu w plecy, nazywa tylko „zabiegiem chirurgicznym”. Rozwijając ten watek twierdzi, że polska władza „kolonizowała” te obszary poprzez osadnictwo wojskowe, zamykanie szkol ukraińskich, niszczenie cerkwi i krzywdzenie ludzi. Syn ostatniego komendanta UPA J. Szuchewycz, wyjaśniając motywy działania Ukraińców, nawołujących do mordowania polskich sąsiadów w czasie wojny tłumaczy: ”My po prostu nie mogliśmy dopuścić do tego, by Polacy odbudowali Polskę w granicach z 39 r. Nie mogliśmy do tego dopuścić , bo tu jest ukraińska ziemia i my tutaj jesteśmy gospodarzami”. Winni są też Niemcy, którzy cynicznie ich wykorzystali i prowokowali do zbrodni i partyzantka sowiecka, która dążyła do zniszczenia rodzącego się państwa ukraińskiego. . Z tego zaś wynika, że najmniej winni są sami Ukraińcy, którzy podobnie jak po I wojnie, stając się ofiarami silniejszych sąsiadów, w czasie II wojny stali się sprawcami mordów. To ma tłumaczyć dramatyczny paradoks, ze na Wołyniu ofiary stały się katami. I znów prawda staje się niewygodna, bo zaprzecza wizerunkowi Ukrainy jako ofiary „każdego reżimu, każdego państwa”. Przyjęty przez wielu współczesnych Ukraińców „dyskurs ofiary” wyklucza być jednym i drugim zarazem, czyli ofiarą i sprawcą. Poza tym, jak twierdzi dalej A. Portnow, przyznanie się do zbrodni daje argumenty wrogom zewnętrznym Ukrainy. A więc następuje relatywizacja faktów i odpowiedzialności. Historyk ukraiński zwraca także uwagę, że na tle masowych ofiar wielkiego głodu na Ukrainie w latach 30 – tych, ofiary Wołynia to nie była żadna katastrofa. Ukraińcy przywykli do „abstrakcyjnej krwi”, czyli krwi bezosobowej, wielomilionowej, anonimowej. Wielu historyków ukraińskich twierdzi, ze UPA powstała dlatego, żeby bronic ludności ukraińskiej, przeciw której Polacy najpierw się uzbroili, a następnie ja mordowali i palili ukraińskie wsie. Do tego jeszcze dochodzi oskarżenie ich o współpracę z partyzantką sowiecką na tych terenach, a wiec wspieranie znienawidzonego bolszewizmu . W taki oto sposób z winy Polaków, doszło rzekomo do kolejnej wojny polsko-ukraińskiej. Rzekomo spontaniczna akcja samoobrony ukraińskiej wobec Polaków na Wołyniu , polegająca de facto na zaplanowanych przez UPA brutalnych pogromach, budzić musi sprzeciw wobec faktu, iż na tym terenie stosunki miedzy mniejszością polska a Ukraińcami były dobre, czy choćby poprawne, co związane jest częściowo z polityką wojewody Józewskiego, realizującą koncepcje asymilacji państwowej, a polegającej na wychodzeniu naprzeciw wielu ukraińskim postulatom. Polacy słysząc ukraińskie interpretacje, widzą dzieci wbite na kolki od płotu, rozrywane brzuchy kobiet w ciąży, których nieurodzone dzieci wyjęte z rozprutych brzuchów były nabijane na widły i słyszą okrzyki morderców, że to polski orzeł., gwałcone i palone w stodołach kobiety, mężczyzn przecinanych pilami przez UPO-wców, ukraińskich kolaborantów Niemców z SS Galizien, pomagających nazistom w obozach zagłady i w gettach, w walce z powstańcami warszawskimi. Tak wyglądają proporcje i symetria. Wspomniany wcześniej A. Portnow zauważa, ze wśród tych, co mają wiedzę na temat wydarzeń z Wołynia, pamięć jest podzielona. Część Ukraińców, zwłaszcza na zachodniej Ukrainie wykorzystuje mit UPA w kształtowaniu tożsamości narodowej i tradycji niepodległościowej. Dlatego traktuje UPA tak, jak Polacy traktują AK, czyli ukraińskich patriotów i w takim duchu wychowywane jest młode pokolenie na Ukrainie. Dla wielu Ukraińców UPA to fundamentalna część budowanej narracji historycznej, w której UPA to formacja walczącej z komunistami o niepodległość. Z tej perspektywy prawda o rzeziach wołyńskich „przeszkadza w rehabilitacji UPA” jako symbolu walki o państwowość ukraińska. Dlatego w rocznice powstania UPA, były prezydent Ukrainy W. Juszczenko pisze list, w którym nazywa te organizację „wcieleniem dążeń do wolności i niepodległości”, przemilczając rzeż Polaków na Wołyniu i w Małopolsce wschodniej w w czasie wojny. A wiec mamy do czynienia z heroizacją UPA i jej przywódców, S. Bandery i R. Szuchewycza, którzy otrzymali tytuły bohaterów narodowych z jednej strony, z drugiej zaś obronę jej dobrego imienia kosztem przemilczania lub fałszowania jej historii, w aspekcie antypolskim. Wprawdzie na Ukrainie wschodniej UPA uważana jest za grupę zdrajców i kolaborantów Hitlera, a jej zbrodnie traktowane są jako nie mogące mieć żadnego usprawiedliwienia, tym niemniej walka o wspólną pamięć na Ukrainie trwa. Jej częścią są z jednej strony decyzje sądów unieważniające tytuły bohaterów przyznane dowódcom UPA, ale jednocześnie kręci się filmy, w których żołnierze AK są ukazani jako „zbiry spod ciemnej gwiazdy, palący ukraińskie wioski, zabijający dzieci i zniewalający kobiety, a nawet próbujący uciąć genitalia prawosławnemu popowi”. Oczywiście banderowcy są w tym filmie „szlachetnymi Apaczami” przychodzącymi wszystkim z pomocą, a „polskich bandytów” wybijają do nogi, gdy ci ostatni urządzają sobie pijacka orgie, połączoną z gwałtem na ukraińskim dziewczęciu. Tak wygląda fabula filmu „Żelazna sotnia” zrealizowanym przez Ministerstwo Obrony Ukrainy”. Co więcej, UPA przedstawiana bywa nawet jako formacja walcząca z Niemcami po stronie aliantów, przy czym przemilcza się polski aspekt jej działalności, pomija zupełnie ideologię nacjonalistyczną, na której wyrosła i która doprowadziła do masowych rzezi na Polakach. Te się zwykle neguje, a jeżeli w ogóle się o ofiarach po stronie polskiej wspomina, to padają zaraz twierdzenia o równej liczbie ofiar po obu stronach. W tej optyce mordy były marginesem, bo istotą antypolskiej polityki na tym obszarze były przymusowe przesiedlenie Polaków, a nie ich fizyczna likwidacja. W opublikowanym z okazji 70 rocznicy rzezi na Wołyniu oświadczeniu ukraińskiego komitetu Pojednanie między Narodami czytamy o „konflikcie” polsko-ukraińskim, o „tysiącach niewinnych ofiar po obu stronach” i wyrazach współczucia „dla potomków Polaków, którzy tam zginęli i ucierpieli, oraz potomków ofiar ukraińskich”, ale ani słowa nie ma o zbrodniach noszących znamiona ludobójstwa oraz o inspiratorach i wykonawcach OUN i UPA. Tak wyglądają „próby równoważenia historycznego spojrzenia”. Problemy z nazwaniem zbrodni ma też Kościół grekokatolicki na Ukrainie, który mówi o „czystce etnicznej” rozumiejąc raz pod terminem przymusowe wysiedlania ludności polskiej z Wołynia, a innym razem rzezie Polaków nazywa walką „bratobójczą” ,, sugerując „porównywalną odpowiedzialność każdej ze stron” i symetrię racji , a przede wszystkim win. Co więcej niektórzy hierarchowie tego kościoła biorą udział w upamiętnianiu członków OUN-UPA, przyczyniając się w ten sposób do budowania ich kultu. Na przykład metropolita lwowski obrządku grekokatolickiego abp I. Woźniak wziął odział w odsłonięciu pomnik Bandery we Lwowie. Mówił wówczas o prawdziwym bohaterstwie przywódcy OUN, o tym, iż na wartościach reprezentowanych przez niego powinni swa tożsamość budować współcześni Ukraińcy. Co więcej , co roku bierze udział w świętowaniu urodzin S. Bandery. Podlegli mu księża świecą obeliski upamiętniające członków UPA, także tam, gdzie ginęli z ich rak nasi rodacy. W wydanej z okazji 70 . rocznicy rzezi wołyńskiej deklaracji kościołów rzymsko-katolickiego i grekokatolickiego pada wprawdzie określenie „zbrodni wołyńskiej” , ale powtórzona została, prawdziwa, choć nie oddająca całej prawdy, teza o „czystce etnicznej”. A więc znów zabrakło określenia „ludobójstwo”. Krytycy dokumentu m. in. ks. Isakowicz Zalewski zwracają uwagę, że znów nie wskazano wyraźnie, kto i dlaczego dokonał zagłady. Poza tym deklaracja ma według nich „zacieśniać” działania zbrodniarzy do lat 43-44, a przecież mordy dokonywane przez członków OUN na Polakach miały już miejsce we IX 39r, a na Żydach w VII 41 r. Dodaje tez , że trwały jeszcze długo po zakończeniu wojny i nie tylko miały miejsce na Wołyniu, ale także w Małopolsce Wschodniej i na Lubelszczyźnie. Trzeba na pewno docenić wysiłek ukraińskich elit, by dotknąć choćby polskiej wrażliwości , ale ucieczka przed nazywaniem rzeczy po imieniu, drastyczne zachwianie proporcji służące zrównywaniu odpowiedzialności, nie przyspieszą pojednania opartego na prawdzie. Można zrozumieć fakt, ze Ukraińcy obruszają się , gdy niektórzy uogólniając, chcieliby w Europie przedstawić wszystkich Ukraińców jako morderców. Bo to oczywiście krzywdzące i nieprawdziwe, ale to nie znaczy z kolei, ze pamięć o Ukraińcach „sprawiedliwych” może być argumentem wykorzystywanym do walki z prawdą.


    W kraju też trwa walka o pamięć dotyczącą tego problemu. Niezłomny strażnik tej pamięci wspomniany wyżej ks. Isakowicz Zalewski atakowany jest przez „Gazetę Wyborczą”, która porównuje go z E. Steinbach, gdyż, jak sugeruje gazeta, podobnie jak ona widzi tylko „jedną prawdę, polską”, a nie uwzględnia wrażliwości i punktu widzenia Ukraińców. Sam zainteresowany pytany, czy chodzi tylko o pamięć, czy tez o zemstę, o poniżenie Ukraińców odpowiada:”Nie o zemstę, lecz o pamięć wołają ofiary/../Kresowian zabito dwukrotnie, raz siekierą, a drugi raz przez przemilczenie”. Polemizując z oskarżeniami twierdzi, ze przypomina mu to oskarżanie ofiar obozu w Auschwitz o to, ze domagając się pamięci o swoim cierpieniu, mszczą się na Niemcach. Ukraińskiej interpretacja wydarzeń z czasów wojny jest tym bardziej niebezpieczna, ze w potocznej świadomości wielu Polaków, zwłaszcza młodych niepamięć, a raczej brak elementarnej wiedzy, o rzeziach na kresach dokonanych przez Ukraińców jest prawie powszechna. W przeprowadzonych w 2008 r. badaniach CBOS 39 % ankietowanych stwierdziło, że „coś o tym słyszałem, ale niewiele”, zaś 20 % twierdziło, ze słyszało „wiele”. Ale Tylko co trzeci prawidłowo wskazał, kto padł ofiara zbrodni, zaś co piaty mniej lub bardziej precyzyjnie był w stanie określić sprawców./Ł. Kamiński/. W sondażu z VI 2013 r. Az 47 % Polaków deklaruje, ze o Wołyniu nie wie nic, a tylko 30 % zna sprawców i ofiary tej zbrodni. O Wołyniu „wiele”słyszało 28 % Polaków, ale tylko 11 % najmłodszych, do 24 roku życia./B. Fedyszak – Radziejowska/. Powodów tego stanu rzeczy jest kilka. Jednym z najważniejszych było to, ze ludobójstwo przeżyli nieliczni i nie miał kto zaświadczyć o tym , co się stało. W miejscach , gdzie mordowano, Polaków już nie ma. W PRL trwała konsekwentna zmowa milczenia. Bo o ile pojawiał się temat walki z bandami UPA w Bieszczadach po wojnie,- który nowa władza wykorzystała, by wzmocnić swoja legitymizacje, przedstawiając się jako obrońca polskiego narodu,- o tyle o ludobójstwie na kresach w czasie wojny milczano, uznając sprawę za niebyłą w związku z przyłączeniem ich do ZSRR. Kolejny powód to fakt, ze ofiarami rzezi wołyńskich byli głownie prości chłopi,, natomiast zbrodnie sowieckie czy niemieckie wymierzone były w polskie elity. Poza tym w rzeczywistości zimnowojennej nacjonalizm ukraiński był silą sojuszniczą państw zachodnich, zwłaszcza USA,które przejęły część kadr UPA oraz ukraińskich formacji SS i Wermachtu do swoich służb. Z tej perspektywy diaspora ukraińska w USA, Kanadzie i innych krajach zdominowana przez nacjonalistów zbudowała lobby, które skutecznie na zachodzie promuje wersje wydarzeń korzystna dla UPA. Trzeba tez pamiętać, ze UPA pamiętana jest na zachodzie jako partyzantka walcząca przeciwko Sowietom, a Bandera jako wiezień niemieckiego obozu koncentracyjnego/ w latach 41 - 44/. Kościół katolicki w Polsce po wojnie niszczony przez komunistów i znający politykę sowiecką przeciw kościołowi grekokatolickiemu w ZSRR przyjął, postawę milczenia o polskich księżach mordowanych przez UPA. Poza tym fakt, ze Ukraińcy mordowali na kresach Żydów przesłonił ludobójstwo dokonane później na Polakach. Jak zwykle polska martyrologia okazała się mniej ważna od żydowskiej. Tymczasem nieliczni świadkowie zbrodni, którzy ocaleli i żyją do dziś oraz i ich bliscy odwiedzają miejsca, gdzie mordowano Polaków, spotykając się nieraz z życzliwością , ale i z wrogością miejscowych Ukraińców. Dawni upowcy pikietują teren , na którym Polacy chcą stawiać krzyże czy pomniki, lżą ich określeniami typu:”polscy szowiniści”, „polscy faszyści”. Potomkowie pomordowanych czują się rozgoryczeni, mają żal do Polski, gdyż oficjalne władze RP prowadza politykę wobec Ukrainy w taki sposób, ze ofiary UPA stały jej zakładnikami .Dlatego stosują presje, by nie nazywać rzeczy po imieniu, bo to może zburzyć dobre relacje z Ukraina. Poza tym maja uzasadniona pretensje, ze przedstawiciele państwa najchętniej obchodziliby rocznice bez nich. Redaktor R. Ziemkiewicz porównał nawet stosunek władz III RP do świadków zbrodni i ich bliskich do niemieckich „ziomkostw” , niedwuznacznie sugerując,że ich roszczenia szkodzą Polsce i najlepiej, by zniknęli. Tymczasem jak stwierdził, cytowany wyżej ks. Isakowicz – Zalewski chodzi tylko, a może aż, o prawdę i pamięć. Przecież polskie ofiary rzezi wołyńskiej często leżą w grobach anonimowych, nieoznaczonych, całkowicie zapomnianych.


    Taka jest, w nieco uproszczonej formie, optyka i wrażliwość historyczna naszych sąsiadów i współczesnych Żydów i takie bywają tworzone na jej tle obrazy Polaków i okupowanej Polski w czasie wojny. W formie przerysowanej, ale oddającej ogólne tendencje występujące w narracji naszych sąsiadów i Żydów dają się one sprowadzić do takiego oto obrazu: ”Ofiarami wojny byli Żydzi, sprawcami naziści oraz podludzie, przede wszystkim Polacy, a pogromcami nazistów piękne i pilnujące morale w Armii Czerwonej Rosjanki”/J. Żaryn/. Użyłem słowa bywają, bo przecież próbując zrekonstruować charakterystyczne tendencje w kształtowaniu pamięci, silą rzeczy upraszczamy i uogólniamy, mając świadomość, że opis ten nie uwzględnia pełnego wachlarza opinii i ocen. Przykład Stowarzyszenia „Memoriał” działającego w Rosji pokazuje, że i wśród sąsiadów mamy sojuszników w ciężkiej pracy nad dochodzeniem do prawdy. Na pewno z tego przeglądu widać, że walka o prawdę i budowana na niej zbiorowa pamięć trwa i że niestety nie zawsze nasze racje i nasza optyka, a zwłaszcza nasza wrażliwość jest uwzględniana. Częste pomijanie lub lekceważenie ważnych kontekstów, gra stereotypami, niezachowywanie proporcji, relatywizacja i krzywdzące generalizacje, a czasem zwykle kłamstwa prowadzą do karykaturyzacji naszej historii. Ale są też poważnym wyzwaniem naukowym i państwowym, zwłaszcza gdy np. permanentnie powtarzają się w niemieckiej przestrzeni publicznej określenia „polskie obozy koncentracyjne”, a o dobre imię Polski nasi obywatele walczą nierzadko przed sądami sami z wielkimi koncernami prasowymi np. „Die Welt”, bez poważnego wsparcia polskiego MSZ. Dramatycznym przykładem jest przypadek rencisty ze Świnoujścia Z. Osewskiego, którego obaj dziadkowie byli więźniami niemieckich obozów koncentracyjnych, jeden przypłacił to życiem, drugi długą chorobą, który domaga się od niemieckiej gazety 1 mln. złotych na cele społeczne i przeprosin za używanie tego krzywdzącego dla Polaków określenia.. Przecież nie chodzi o to, by wszyscy widzieli w nas jedynie „natchnienie świata” czy „chorążego wolności”, choć te określenia właśnie padały pod adresem Polaków jeszcze w czasie wojny, ale o szacunek dla faktów i prawdę, złożoną, ale prawdę, pamiętając, że mimo różnych wrażliwości i pamięci, prawda jest jedna. Do niej chcemy docierać i o nią chcemy się spierać, otwierając się nawzajem na argumenty i wrażliwość drugiej strony, ale trzymając się faktów, istotnych kontekstów, proporcji i rzetelności w interpretacji przeszłości. Dlatego za naturalny należy uznać np. odruch protestu, jaki wywołują wśród rodaków mieszkających za granicą publiczne oskarżenia Polaków o mordowanie Żydów, formułowane zwłaszcza przez Niemców. Protestujący mówią w tym kontekście o „szkalowaniu”dobrego imienia naszego kraju i potrzebie przeciwdziałania. Wszelka bierność ze strony naszego państwa w tej dziedzinie oraz dyktowane poprawnością polityczne milczenie tworzy sytuacje, w której polska pamięć staje „polem niczyim”/J. Żaryn/, a nas spycha na pozycje państwa, któremu inni piszą historię, kręcą filmy, oskarżają o czyny niepopełnione i lżą bez żadnych konsekwencji./M. Figurska/.


    Na szczęście w ostatnich latach ten karykaturalny obraz zmieniają powoli nowoczesne placówki muzealne np. Muzeum Powstania Warszawskiego w stolicy, czy Muzeum Armii Krajowej w Krakowie, filmy dokumentalne i publikacje przygotowywane przez IPN, czy choćby oglądany przez młode pokolenie, rzetelny w warstwie faktograficznej , film pt.”Czas honoru”, czy film W. Krzystka „Sprawiedliwi”.Nie można też zlekceważyć edukacyjnej funkcji kanału tematycznego TVP Historia oraz obchodów Dnia Państwa Podziemnego 27 IX i Dnia Żołnierzy Wyklętych 1 III, czy modnych w ostatnich latach rekonstrukcji historycznych. Powstałe w stolicy Muzeum Historii Żydów może być szansą pokazania złożonych stosunków polsko-żydowskich w czasie okupacji, ale i wspólnych wątków tej historii. Istotne braki w edukacji historycznej tego okresu winno uzupełnić Muzeum Historii Polski, które jak dotąd, nie wyszło z fazy projektu. Dlatego A. Grajewski pisze o „Muzeum w hibernacji”. Otóż Muzeum Historii Żydów polskich zbudowaliśmy za nasze pieniądze, a Muzeum Historii Polski zbudujemy za pieniądze Unii Europejskiej, jeśli je dostaniemy/ sama idea powstała w 2006 r, a projekt w trzy lata później a w 2011 rozstrzygnięto projekt na koncepcję plastyczno-przestrzenna ekspozycji stałej w muzeum i nic się dalej nie dzieje/. Niestety nie wszystkie przedsięwzięcia mające zapełnić białe plamy w świadomości historycznej Polaków, na temat naszej historii w czasie wojny, są do końca udane. Do takich należy film „Syberiada polska” w reżyserii J. Zaorskiego. Jak pisze w jego recenzent K. Starczewski, film miał szansę stać się „hołdem „ złożonym setkom tysięcy Polaków, którzy zostali deportowani z kresów na „nieludzką ziemię”. Szansa ta została wykorzystana połowicznie, gdyż obraz losów sybiraków jest w dużej części wygładzony i „sterylny”, a przez to nie oddaje całej dramatycznej prawdy o ich losie. Do tego dochodzi jeszcze scenariusz autorstwa Z. Domino, powojennego funkcjonariusza komunistycznego aparatu terroru, oparty , według świadków, na „półprawdzie i kłamstwie”.W odczuciu wielu z nich, filmem tym „napluto w twarz tysiącom jeszcze żyjących sybiraków”.


    Obraz czasu wojny i okupacji, wbrew potocznym wyobrażeniom, nie jest jedynie pasmem klęsk, upokorzeń i porażek. Ten najbardziej chyba dramatyczny okres w naszych dziejach pokazał ,że nasz naród w skrajnie trudnych warunkach potrafił w wielu dziedzinach osiągnąć wyżyny, z których możemy czerpać kapitał moralny. I choć nie wszyscy Polacy zdali ten trudny egzamin na najwyższe oceny, bo i zwykła ludzka słabość była udziałem części społeczeństwa, żyjącego w skrajnych warunkach, to należy uznać, że obok oczywistych rozczarowań i doświadczenia cierpienia we wszystkich możliwych formach, możemy paradoksalnie mówić również o sukcesach.



CDN