czwartek, 8 listopada 2012

Epizod czy epoka....



czyli o Polsce niepodległej 1918-1939


Przywykliśmy myśleć o II RP jako o epizodzie w naszej historii, zakończonym tragicznym finałem września, który w naszej pamięci funkcjonuje wciąż jak bolesna rana dotykająca najgłębszych pokładów naszych zbiorowych emocji i kompleksów. Obraz ten dopełnia postać symbol, która zasłania swoim wielkim cieniem całą resztę J. Piłsudski, kojarzony przez pokolenie zmęczone peerelowską ćwierć niepodległością z suwerenną Polską, która zatrzymała czerwony marsz bolszewików na zachód. Ten uproszczony obraz jest w dużej mierze odreagowaniem historiografii i propagandy komunistycznej, dla której II RP była zawsze negatywnym tłem służącym eksponowaniu osiągnięć tzw.  Polski ludowej. Pomniejszano więc dorobek tego okresu, skupiając się głównie na porażkach, przy czym nie zadawano sobie trudu, by obiektywnie pokazać warunki, w jakich budowano to państwo. Tymczasem, gdy spojrzymy na II RP przez pryzmat  XX-lecia III RP, a zwłaszcza warunków, w jakich rozpoczęła swój byt w 1918 r. i porównamy ten obraz z rokiem 1939, wtedy okaże się, że bilans jest dodatni, a  w wielu dziedzinach imponujący,  choć zapewne nie jednoznaczny. Na pewno jednak wykraczający daleko  swoim znaczeniem poza ramy chronologiczne  samego okresu.

Początek od zera
Początek był czasem tworzenia państwa od dosłownego zera. Po  123 latach niewoli , z popiołów I wojny, budowano od podstaw wszystkie elementy gmachu państwowego: granice, armię,  władze, ustrój, prawo, administrację  gospodarkę, życie społeczne i kulturę. Start II RP był jeszcze trudniejszy niż III RP, gdyż trzeba było stawić czoło poważnym zagrożeniom zewnętrznym i to nie tylko z jednej strony. Straty materialne związane ze skutkami wojny prowadzonej na naszych ziemiach sięgały od 10 do 30 % majątku narodowego, przy czym zniszczony był w znacznym stopniu  przemysł i infrastruktura np. mosty. Walka o granice wiązała się z kilkoma na raz konfliktami zbrojnymi z prawie wszystkimi sąsiadami/Niemcy, Rosja bolszewicka,  Ukraińcy, Czesi, Litwini/.Do tego nie zawsze znajdowaliśmy zrozumienie dla naszych spraw na zachodzie, mimo, iż ratowaliśmy go przed bolszewicką zarazą.  Poważnym wyzwaniem wewnętrznym były skutki zaborów, a zwłaszcza gigantyczne problemy z integracją  i unifikacją trzech różnych części należących dotąd do trzech różnych  państw /np. w 1918 r. nie było bezpośredniego połączenia kolejowego między Warszawą a Poznaniem, były trzy waluty itd./. Skomplikowana była tez sytuacja gospodarczo-społeczna. W wyniku ogromu  zniszczeń wojennych i rozerwania istniejących dotąd więzi ekonomicznych musiano stawić czoło szalejącej inflacji, bezrobociu, biedzie, które tworzyły z kolei doskonałą glebę dla działań bolszewickich/ w XI 1918 powstawały wzorowane na bolszewickich sowietach, czyli radach  tzw. Rady Delegatów Robotniczych/. To, że się udało w takich warunkach utrwalić byt państwa i stworzyć podstawy dla jego przyszłego rozwoju to cud, za którym kryje się gigantyczny wysiłek nie tylko elit, ale całego pokolenia. Dlatego też  antypolska propaganda w Niemczech często posługiwała się w tym okresie określeniem „państwo sezonowe”, podważając jego trwałość i  wiarygodność wśród innych państw.

Na mapie politycznej

Tymczasem II RP wbrew niemieckim oczekiwaniom stała się trwałym i ważnym podmiotem na mapie politycznej Europy. Z ogromnym wysiłkiem wywalczyła sobie uznane na arenie międzynarodowej granice, obejmując swoim terytorium najważniejsze centra polskiego życia narodowego/ ówczesna Polska była największym krajem w Europie środkowej i południowej/. Stała się częścią europejskiej rodziny narodów działającej w ramach Ligi Narodów, zajmując w niej swoje miejsce. Najpierw uratowała kontynent przed bolszewickim zalewem, którego skutki byłyby niewyobrażalne dla Europy. Dlatego słusznie Lord d’Abernon nazwał bitwę warszawska 18 decydującą bitwą w dziejach świata. Zaraz potem stała się ważnym partnerem politycznym Francji na wschodzie jako przeciwwaga dla Niemiec. Jako największe państwo w tym regionie Europy, zdominowanym przez Niemcy i ZSRR, Polska usiłowała skupić wokół siebie mniejsze państwa regionu, by stworzyć trzecią siłę, zdolną oprzeć się sile potężnych sąsiadów. Niestety siec krzyżujących się interesów i sprzeczności między potencjalnymi partnerami uniemożliwiała realizacje tej koncepcji. Niewątpliwym sukcesem elit II RP było utrzymanie suwerenności wobec Niemiec w okresie, gdy Hitler mając przyzwolenie państw zachodnich na pokojowe podboje w Europie/Austria,Czechosłowacja/ dążył do podporządkowania jej sobie i włączenia do tworzonego bloku państw satelickich/. Udało się przede wszystkim uniknąć izolacji w obliczu nacisku Niemiec, czego skutków bolesnych doświadczyła osamotniona Czechosłowacja w 1938 r./konferencja w Monachium/. Sojusz z Francją i W. Brytanią- największymi mocarstwami – zawarty w przededniu wybuchu wojny, choć nie zapewnił nam, jak się później okazało, efektywnej pomocy militarnej, to jednak przekształcił konflikt polsko-niemiecki w wojnę światową/ państwa zachodnie 3 IX wypowiedziały wojnę Niemcom/. Polska stała się więc członkiem założycielem koalicji, która stawiła czoło Hitlerowi i doprowadziła ostatecznie do klęski państw osi. Natomiast problem tragicznego osamotnienia militarnego we IX 1939 r. oraz bestialskiego najazdu sowieckiego wykraczają poza kwestię wyłącznej odpowiedzialności elit II RP za tworzenie bezpieczeństwa państwa w tym sensie, że zrobiono tyle ile było możliwe w tych warunkach. Natomiast cała dramatyczna reszta, to problem zasad moralnych i standardów prawnych obowiązujących w stosunkach między państwami, na które nie mieliśmy żadnego wpływu. My jako partner byliśmy zawsze wiarygodni i dotrzymywaliśmy podjętych zobowiązań, zarówno wobec ZSRR/odmawiając współpracy z Hitlerem przeciw Sowietom/, jak i wobec sojuszników zachodnich, walcząc u ich boku w 1940 we Francji i W. Brytanii. Nasza dyplomacja , tak jak i większa część dyplomacji europejskiej, wychowana na tradycyjnych wzorach dyplomacji XIX-wiecznej, ni jak nie mogła zrozumieć zasad dyplomacji totalitarnych reżimów, dla których jedyną zasadą był brak jakichkolwiek zasad. Popełniono na pewno błędy w ocenie znaczenia paktu Ribbentrop-Mołotow, skupiając się zanadto na aspektach formalno-prawnych/pakt o nieagresji/, które przesądziły o zignorowaniu jego politycznych skutków, z wszystkimi tego konsekwencjami we wrześniu 39 r. Trzeba jednak pamiętać, że nagły zwrot w stosunkach sowiecko-niemieckich był tak niespodziewany, że nie tylko w Polsce, ale i w Europie dominowała dezorientacja, co do oceny jego znaczenia, a czasu na sformułowanie dojrzałych wniosków zabrakło. Dopiero kolejne miesiące współpracy sowiecko-niemieckiej uświadomiły Europie , co tak naprawdę stało się 23 VIII 39 r. Z perspektywy września, faktem niezaprzeczalnym jest ,że ówczesne elity przywódcze nie zapewniły skutecznie bezpieczeństwa naszego narodu, który mógł czuć się osamotniony i upokorzony, zdany wyłącznie na laskę najeźdźców.

Wydaje się, że tak jak klęska rozbiorów przekreśla w powszechnej świadomości sens pytania o bilans Rzeczypospolitej szlacheckiej, tak bolesny cień września 39 r. nie pozwala postawić pytania o bilans naszej polityki zagranicznej, zwłaszcza w latach 30-tych, kiedy głównym jej architektem, po śmierci marszałka, był J. Beck. Dodatkowym przeszkodą dla rzeczowej refleksji na ten temat stała się czarna legenda ówczesnego szefa MSZ, powstała jeszcze w latach XX -lecia, a kreowana przez przedstawicieli opozycji antysanacyjnej o filofrancuskiej orientacji/środowisko związane z Frontem Morges – W. Sikorski, I. Paderewski/. W jej budowaniu swoją rolę odegrały także krytyczne wobec niej kola polityczne z Francji, Czechosłowacji i ZSRR, a więc państw, które z różnych względów czuły się zaniepokojone zbliżeniem polsko-niemieckim po 1934 r., a wiec po podpisaniu Deklaracji o niestosowaniu przemocy we wzajemnych stosunkach. Później te negatywne opinie podtrzymywała propaganda PRL-u, traktując je jako jeden z ważnych elementów totalnej krytyki elit II RP. „Klęska wrześniowa” w 39 r. i stojąca za nią polityka J. Becka, miały uzasadniać tezę o bankructwie reżimu sanacyjnego i tym samym stanowić negatywne tło dla osiągnięć nowej ,ludowej władzy. Współcześnie też widać tendencję do odgrzewania tego negatywnego stereotypu, zwłaszcza w kręgach części elit rosyjskich, a jej echa znalazły się przemówieniu prezydenta Rosji W. Putina na Westerplatte z okazji 70 rocznicy wybuchu II wojny światowej. I tym razem pojawiła się sugestia na temat układów polsko-niemieckich, w wyraźnym celu zrelatywizowania odpowiedzialności ZSRR za wybuch wojny, zwłaszcza w kontekście paktu Ribbentrop – Mołotow. Rzeczywiście, gdy myślimy o osamotnieniu militarnym Polski we wrześniu 39 r., zwłaszcza w kontekście nadziei na pomoc zachodnich aliantów, która była w 39 r. jednym z fundamentów naszego poczucia bezpieczeństwa oraz o niespodziewanej agresji sowieckiej, którą byliśmy całkowicie zaskoczeni, to wydaje się, ze nie ma już o czym mówić, że temat jest zamknięty. Tymczasem prawda jest o wiele bardziej złożona, zwłaszcza, gdy rozważymy wszystkie uwarunkowania i przyjrzymy się prawdziwym motywom działań polskiej dyplomacji w tym trudnym dla Europy okresie.

Po pierwsze został zrealizowany jeden z głównych celów polskiej polityki, jakim było niedopuszczenie do zaangażowania kraju w „wojnę ideologiczną” w Europie ,toczącą się między faszyzmem a komunizmem, której stronami byli nasi bezpośredni sąsiedzi III Rzesza i ZSRR. Polem konfrontacji obydwu totalitaryzmów stała się Hiszpania, pogrążona w wojnie domowej, w której brały udział obie stron konfliktu ideologicznego. Polityka równowagi, a więc utrzymania równych odległości zarówno od Berlina i od Moskwy prowadzona od 1934 r. spowodowała konsekwentną odmowę współpracy z Niemcami przeciw ZSRR. Wyraźne naciski Hitlera, idące właśnie w tym kierunku po 34 r. były w Warszawie odrzucane jako łamiące nasze zobowiązania wobec Związku Radzieckiego, a wynikające z paktów o nieagresji/ z 1932 i 34r./ oraz gwałcące zasadę neutralności w konfrontacji hitleryzmu ze stalinizmem. Dlatego odmówiliśmy przystąpienia do Paktu Antykominternowskiego, który politycznie wymierzony był w Sowiety, a ideologicznie w komunizm, nie dlatego przecież, ze Związek Sowiecki wydawał nam się potencjalnym sojusznikiem, i nie dlatego , że mieliśmy złudzenia , co do komunizmu. Konsekwentnie ignorowaliśmy podszepty o wspólnym marszu na ZSRR i podziale łupów, gdy polska dyplomacja słyszała niemieckie sugestie, że ”Morze Czarne to też morze”. Cena za opór okazała się bardzo wysoka, ale utrzymana neutralność dala nam niezaprzeczalny kapitał polityczny i moralny. To nie my podpalaliśmy Europę jako sojusznicy jednego z systemów totalitarnych i to nie my przyłożyliśmy do tego rękę. Nikt po latach nie ma wątpliwości, po której stronie sytuować Polaków przed i w czasie wojny, po stronie, która miała rację.

Po drugie, udało się także zadanie zachowania w stosunkach z innymi państwami niezależności naszej polityki od jakichkolwiek czynników zewnętrznych, co było jednym z fundamentów naszej suwerenności. Widać to było nie tylko w polityce wobec Niemiec i ZSRR, ale także wobec naszego sojusznika Francji i W. Brytanii. W okresie kryzysu monachijskiego realizowaliśmy własne cele, nie popierając stanowiska państw zachodnich, gdyż w Warszawie, słusznie nie wierzono w ich szczerą wolę obrony Czechosłowacji. W Londynie mówiono w tym czasie, że „Czechosłowacja nie jest warta kości ani jednego żołnierza brytyjskiego”.W tym okresie nie było mowy o żadnej współpracy z Hitlerem. J. Beck w swoich pamiętnikach, tłumacząc motywy naszego ultimatum wobec Czechosłowacji w sprawie Zaolzia, podkreślał, ze Polska nie tylko nie została zaproszona do Monachium, ale jej żądania zgłaszane przed konferencją wobec Czechosłowacji zostały zlekceważone przez mocarstwa, a więc nasza reakcja była pomyslana jako czytelna demonstracja polityczna nie tyle wobec Pragi, co wobec Berlina. Poza tym w według szefa MSZ była ona także „znakiem protestu przeciw monachijskim metodom postępowania”, przez co rozumiano podejmowanie arbitralnych decyzji przez mocarstwa wobec innych państw ponad ich głowami, co z kolei stanowiło bardzo niebezpieczny precedens w stosunkach międzynarodowych. H. Kennard – ambasador W. Brytanii w Warszawie potwierdza te opinie, gdy w swoich raportach pisze o „równoległości” polityki Niemiec i Polski w tym czasie. W ten sposób Rzeczpospolita wyraźnie sygnalizowała Niemcom swoje interesy na obszarze stycznym z nową granicą z III Rzeszą, w dodatku ważnym pod względem ekonomicznym dla obu stron. Konflikt z Niemcami o ważny węzeł kolejowy Bogumin dodatkowo potwierdza tezę o równoległości polityki Berlina i Warszawy w tym okresie wobec Pragi, a nie współpracy. Rzadko pamięta się też o wrogiej wobec Polski polityce prezydenta Masaryka u progu niepodległości obu państw i niesprowokowanej agresji Czechosłowacji na Śląsk Cieszyński w I 1919 , łamiącej w sposób jednostronny wcześniejsze zobowiązania strony czeskiej. Dodajmy, że na tym obszarze Polacy stanowili statystyczną większość. Nie możemy też zapomnieć o zatrzymywaniu na obszarze tego państwa dostaw wojskowych płynących z zachodu dla Polski, walczącej z sowiecką inwazją w 1920 r. Trzeba też wyraźnie powiedzieć, że podejmowane ze strony Warszawy próby normalizacji wzajemnych stosunków, podejmowane w późniejszym okresie spotykały się z drugiej strony z małym zainteresowaniem. Obaj sąsiedzi patrzyli na siebie nieufnie, uznając , że wiązanie się z państwem tak poważnie zagrożonym jak ich sąsiad jest ryzykowną inwestycją polityczną. Poza tym Praga sklaniala się w stronę sojuszu z ZSRR, na co krytycznie patrzyla Warszawa. Z kolei Czesi źle patrzyli na ocieplenie w stsosunkach polsko-niemieckich po 34 r. Poza tym nasi poludniowi sąsiedzi podsycali ukraiński separatyzm , a Polacy slowacki. Strona polska oczekiwala jakichś gestow dobrej woli z drugiej strony, licżąc na dobrowolne ustepstwa terytorialne ze strony Pragi, na które ta nie byla gotowa. Trudno w tym kontekście mówić o wyłącznej odpowiedzialności Warszawy za stan wzajemnych stosunków. Dla J. Becka nasza polityka w okresie Monachium miała potwierdzać jej samodzielność. Taki sposób rozwiązania tego problemu uznał za optymalny, gdyż, jak twierdził, Polska nie zaciągała „długów wdzięczności” wobec kogokolwiek, a wiec także wobec Niemiec. Poza tym nasza dyplomacja rozumiała, że to początek końca Czechosłowacji i w takiej sytuacji powinniśmy szukać wspólnej granicy z Węgrami, kosztem słowackiej Rusi Zakarpackiej. W Europie niestety taka polityka rodziła podejrzenia, że Polska staje się państwem rewizjonistycznym, zainteresowanym zmianą status quo i poszukującym dla siebie korzyści. Wiadomo też, że wysuniecie żądań wobec Pragi równocześnie z niemieckimi i węgierskimi, zdejmowało z Hitlera odium wyłącznej odpowiedzialności za kryzys czeski. Warto więc stawiać pytanie o bilans tej polityki, ale trudno odmówić jej istotnych racji .Trzeba jednak przy tym pamiętać,że powstałe po rozpadzie Czechosłowacji państwo słowackie będzie niemieckim satelitą, z którego terytorium nastąpi atak na Polskę we wrześniu 39 r. , natomiast formalnie związane z III Rzeszą Węgry otworzą swoją granicę szeroko dla tysięcy polskich żołnierzy i uciekinierów. Polityka polska wobec Węgier i Słowacji w tym okresie miała jeszcze szerszy wymiar. Beck, chcąc zneutralizować skutki rysującego się zbliżenia między Berlinem a Budapesztem, myślał o przyłączeniu całej Słowacji do Węgier, gdyż celem dalekosiężnym miało być skonsolidowanie polityki Polski, Rumunii i Węgier w obliczu wspólnego zagrożenia niemieckiego. Była to koncepcja międzymorza, czyli budowania wokół Polski pasa przestrzeni geopolitycznej niezależnej zarówno od Niemiec, jak i od Zwiazku Radzieckiego. Z tym aspektem polskiej polityki wiąże się też pośrednio problem stounków z Litwą. z którą dzielił nas konflikt o Wileńszczyznę, skupiający w sobie krzyżujące się racje obydwu stron. Styl narzucenia Litwie stosunków dyplomatycznych/ ultimatum po zabójstwie polskiego żołnierza KOP-u przez Litwinów w 1938 r./ był pomyślany jako kolejna demonstracja siły nie tyle wobec Litwinów, co niekryjących swoich interesów na tym obszarze Niemiec/ aspiracje niemieckie do portu w Kłajpedzie/. Potwierdza to komunikat polskiego MSZ z 17 III 39 r, w ktorym czytamy: „to jedyna droga do uregulowania spraw sąsiedzkich, o ile się chce uniknąć wydarzeń niebezpiecznych dla pokoju“. Istotnie nieco ponad rok póżniej 23 III 39 r. Niemcy dokonali aneksji Klajpedy. Poza tym brak stosunów z Litwą w razie konfliktu z Niemcami lub Sowietami, pogarszal nasze polożenie militarno-starategiczne poprzez odslonięą flankę na pólnocy. Warszawa chciala też naklonić w ten sposób Kowno do bardziej samodzielnej polityki wobec Berlina i Moskwy, zwlaszcza w perpspektywie wlączenia Litwy do bloku międzymorza. Natomiast Litwa, przyjmując polskie ultimatum, mogła czuć się tym niecodziennym trybem dotknięta. Niestety siła antagonizmu wegiersko-rumunskiego oraz inne napięcia na tym obszarze nie zapobiegły niemieckiej penetracji, budującej swe wpływy na węgierskim rewizjonizmie i lęku Rumunii przed Niemcami i ZSRR. W samej jednak próbie zbudowania wokół Warszawy strefy państw niezależnych od Berlina i Moskwy widać, ze J. Beck próbował nadać Polsce rolę podmiotu nie tylko samodzielnego, ale i aktywnie wpływającego na układ sil. Polityka Becka wobec Niemiec po 1934 r była ostro krytykowana przez naszego głównego alianta na zachodzie Francję., która w zbliżeniu polsko-niemieckim dostrzegała słusznie coraz większą niezależność Warszawy od Paryża, wyrażając przy tym obawy o strategiczny kurs polityczny jej wschodniego sojusznika. Istotnie po 1934 r. stosunki polsko-francuskie uległy znacznemu oziębieniu, m. in. na tle zbliżenia Paryża do Pragi i Moskwy/ w 35 r. państwa te podpisały układy o wzajemnej pomocy//. Zdaniem Becka, słusznie nieufnego wobec Sowietów, była to polityka otwierania Moskwie wpływów w Europie środkowej. Natomiast nie bylo żadnego planu zerwania sojuszu z Francją, choć na pewno Beck świadomie dażyl do większej niezależności Warszawy od Paryża. I trudno mu z tego powodu robić zarzut. Z największym jednak niepokojem obserwowano w Moskwie wyraźne ocieplenie w stosunkach polsko-niemieckich po 1934 r.Podsycaly ja gesty czynione przez Hitlera. Oto delegacja niemiecka na najwyższym szczeblu wzięla udział w pogrzebie marszałka pilsudskiego w V 35 r. . Hitler ogłosił nawet w Niemczech żałobę i wziął udział w mszy świętej na cześć polskiego przywódcy przy symbolicznej trumnie. Odnotowywano i komentowano wizyty H. Goeringa w Polsce , obfitujące w spektakularne gesty ze strony III Rzeszy. Prasę obiegło zdjęcie ze wspólnego polowania prezydenta I. Mościckiego i H. Goeringa w Puszczy Białowieskiej. Sowieci obawiali się, ze Polska zostanie wciągnięta do niemieckiego rydwanu i stanie się bazą wypadową dla antysowieckiej krucjaty, pod przewodnictwem III Rzeszy. Echa tych obaw słychać było w materiałach wytworzonych przez z sowieckie służby specjalne z lat 30 -tych, a przygotowanych przez Centralne Archiwum Służby Wywiadu Zagranicznego Federacji Rosyjskiej z okazji 70 rocznicy wybuchu II wojny. Opublikowane one zostały w związku z przygotowywaną wizytą prezydenta Putina na Westerplatte. Od początku towarzyszyła im ,świadomie budowana przez Rosjan, atmosfera „sensacji”, które miały skompromitować politykę zagraniczną II RP i jej głównego architekta J. Becka. Całość miała na celu, poprzez świadomą dezinformację i preparowane dowody, przerzucenie na Polskę odpowiedzialności za wybuch II wojny światowej, a tym samym uwolnienie od tego zarzutu ZSRR, zwłaszcza w kontekście paktu Ribbentrop-Molotow. Główna teza, na której Rosjanie próbowali budować czarną legendę J. Becka było twierdzenie o rzekomo „antysowieckiej zmowie” Berlina i Warszawy, kojarzonej z podpisana przez oba kraje w I 34 r. Deklaracją o niestosowaniu przemocy we wzajemnych staosunkach, a zwłaszcza z rzekomym „tajnym protokołem” do owej deklaracji, którego treść wymierzona miała być rzecz jasna w Związek Radziecki. W tej interpretacji J. Beck był po prostu niemieckim „agentem”. Do dzisiaj nikt nie udowodnil na podstawie rzetelnej bazy źródłowej istnienie takiego tajnego protokołu, a polscy historycy obalili wszelkie insynuacje na ten temat /W. Bulhak, Krotki kurs dezinformacji, Biuletyn IPN, nr 12 z 2009 r./Prawdą jest, że Hitler podjąl grę z Polską, ktorej celem bylo związanie jej z polityką ekspansji na wschód. Dla marszalka Pilsudskiego i J. Becka, slusznie nieufnych zarówno wobec sypiącego sie systemu Ligi Narodów, jak i naszego sojusznika Francji, celem bylo szukanie dodatkowych gwarancji bezpieczeństwa w drodze bilateralnych ukladów z Niecami i ZSRR. Tak zrodzila sie polityka rownówagi, której częścią byla normalizacja stsounkow z Niemcami. Glównym jej motywem bylo zapobieżenie bezposredniej konfrontacji militarnej z Niemcami w ciagu najblizszych dziesięciu lat, których potrzebowaliśmy dla wzmocnienia potencjalu militarnego kraju. Poza tym ważnym motywem przy podejmowaniu decyzji o porozumieniu z Niemcami bylo niedopuszczenie do tego, by Polska stala się ofiarą polityki ustepstw mocarstw zachodnich wobec Hitlera. I cel ten osiagnieto, a niebezpieczenstwo bylo realne, gdy przywolamy przypadek Czechoslowacji, budującej swoje bezpieczenstwo na systemie zbiorowego bezpieczeństwa i sojuszu z Francją, podpartego ukladem z ZSRR. Deklaracja polsko-niemiecka z 34 r. , będącą w istocie paktem o nieagresji spelniala nasze oczekiwania i stabilizowala sytuację kraju na arenie międzynarodowej przez następne lata, stając sie jednym z fundamentów naszego bezpieczeństwa. Stąd dbalość polskiej dyplomacji o stan stoasunkow z Berlinem.Marszalek Pilsudski zdawal sobie jednak sprawę z nietrwalości sytuacji, w ktorej możliwe bedzie kontynuowanie takiej polityki. Beck pozytywnie ocenial intencje Hitlera wobec Polski po 34 r. Zakladal bowiem jego racjonalność, uważając, że nie daży on do narzucenia swej woli calej Europie kontynentalnej. Popelnil więc bląd, który popelnili i inni politycy. Później zmieni swoje stanowisko w tej sparawie. Trzeba pamietać, że w pol. lat 30 – tych Hitler nie odkryl jeszcze swoich kart. Tymczasem zmiana klimatu w stosunkach z Berlinem , przy zachowaniu zasad równej odleglości wobec Berlina i Moskwy, obowiazywala nadal, mimo, iż z zewnątrz istotnie wygladalo na niebezpieczne zbliżenie między Polską a III Rzeszą. Co byly warte te insynuacje widać w wyraźnej odmowie jakiejkowlwiek wspólpracy przeciw Sowietom oraz stanowcze „nie“ wobec niemieckich żądań w latach 38 -39.

Na przelomie 38/ 39 r. , gdy polska stanęla wobec niemieckich żądań, Beck zrewidowal swoje wcześniejsze poglądy na temat celów polityki Hitlera i uznal, że należy z nim rozmawiać innym językiem, niż rozmawiali twórcy polityki appeasamentu z czasów konferencji monachijskiej. Stanowcza postawa, wyzbycie go wszelkich zludzeń, co do postawy Polski, niewchodzenie w żadne rokowania nad postulatami, ktorych przyjecie, jak slusznie rozumiano w polskich eltach politycznych, grozilo naszemu krajowi posuwaniem sie po równi pochylej, degradującej Polskę do roli niemieckiego satelity, mialy cel glówny , obronę naszej integralności terytorialnej i suwerenności. W Warszawie już wtedy rozumiano, że Gdansk jest tylko pretekstem i każde ustępstwo z naszej strony zachęci Hitlera do kolejnych żądań. W tej sytuacji tylko zdecydowanie moglo zatrzymać bieg wydarzeń, który prowadzilby do wojny. Co warte podkreślenia, nasze „nie“ slychać bylo w Berlinie, zanim dokonala sie zdecydowana zmiana w polityce mocarstw zachodnich wobec Niemiec, polegająca na porzuceniu polityki powstrzymywania Hitlera za cenę kolejnych ustepstw. Już 23 III 39 r. Polska odpowiedziala Niemcom zarządzeniem częsciowej mobilizacji a więc zasygnalizowala gowość użycia sily, gdy zajdzie taka potrzeba, a jednoczesnie zaczęto przygotowywać plan „Z“czyli plan przygotowania do odparcia niemieckiej agresji. To byly wyraźne dla calej Europy , pogrążonej w narastającym niepokoju po likwidacji okrojonej Czechoslowacji, sygnaly zachęcajace do oporu wobec pokojowych podbojów III Rzeszy. Nasza determinacja stala sie zapewne jednym z najważniejszych impulsów prowadzących do zdecydowanego zwrotu w polityce W. Brytanii i Francji wobec Niemiec, co znalazlo wyraz w gwarancjach brytyjskich dla Polski z 31 III 39 r. , a w niecale dwa tygodnie poźniej gwarancjach francuskich. W ten spsób to wlasnie Polska przyczynila się jako pierwsza do pokrzyżowania planów Hitlera i do budowy zrębów antyhitlerowskiej koalicji . Od wiosny 39 r. w Warszawie miano prawo wierzyć, że gwarancje te stanowią „rekojmię“ umiedzynarodowienia konfliktu polsko-niemieckiego, gdyby uniknięcie wojny stalo sie niemożliwe. I tak się stalo, gdy 3 IX państwa te wypowiedzą wojnę Niemcom. Uważano zatem, że gwarancje te spelnią rolę skutecznego narzędzia odstraszania, i że nie są „fikcją ani papierem bez pokrycia“, lecz zostaną wykonane pod względem militarnym, co oznacza, że polska otrzyma realne wsparcie w pierwszej fazie wojny, poprzez otwarcie drugiego frontu na zachodzie Europy. Caly plan „Z“ oparty byl na tej przeslance. To zalożenie z kolei okazalo sie blędem, o czy poniżej. Perspektywa walki na dwa fronty, miala skutecznie powstrzymać Hitlera, pamiętajacego klęskę Niemiec w I wojnie światowej. Stąd mając za plecami mocarstwa zachodnie, mógl Beck 5 V w przemówieniu sejmowym potwierdzić stanowcze „nie“, powolując sie na honor, za którym de facto staly najżywotniejsze interesy panstwa i narodu: obrona integralności terytorialnej i niepodlegloś Polski. Dziś dla jednych to polskie „nie“ uratowalo „honor Polski i Europy“, co więcej, uratowalo Zwiazek Radziecki, gdyż pokrzyżowalo plany Hitlera wspólnego marszu III Rzeszy i Polski na Sowiety. Dla krytyków Becka to przejaw „politycznego samobójstwa“w imię „honoru“, zrodzonego z prowadzenia polityki „urojonej mocarstwowości“. Jej przejawami miala być demonstracja sily wobec Czechoslowacji i Litwy w 38 r., czy koncepcja międzymorza. Otóz trzeba dodać, że w XX -leciu pod tym pojęciem kryla się polityka prowadzona przez państwo, którego intersy i horyzonty polityczne sięgaly dalej, niż bezposrednie sąsiedztwo. Z tego punktu widzenia II RP jako państwo największe w Europie środkowej,polożone w strefie miedzy morzami i Niemcami a ZSRR, mogla taką rolę odgrywać i próbowala to robić, z różnymi skutkami, o czym byla mowa wcześniej. Za tymi próbami staly konkretne cele , interesy i racje- nie tylko Polski, jak się później okazalo- a nie tylko śmieszna, z punktu widzenia wydarzeń wrzesnia, demonstracja sily. Niewątpliwy sukces w postaci wciągnięcia państw zachodnich w konflikt polsko-niemiecki, zapobiegl izolacji Polski, na co liczyl Hitler, ale jednoczesnie kazal przelknąć brytyjskią interpretację gwaranji dla swojego wschodniego sojusznika, ktore nie mialy dotyczyć integralności terytotialnej Polski, co teoretycznie nie zamykalo możliwych ustepstw w sprawie Gdanska. Nie pozwalal też dostrzec ostrzeżenia ze strony Francji, która uzależniala realizację pomocy militarnej od podpisania protokolu politycznego, którego wiosną 39r.nie spieszyla się podpisać. Beck nie wiedzil też o tym ,że dzień przed jego przemówieniem w sejmie czyli 4 V, gdy trwaly już prace nad hitlerowskim planem ataku na Polske,sztaby wojskowe naszych zachodnich sojuszników, podjęly decyzję brzemienną w skutkach, a mianowicie, że ostateczny los Polski nie będzie zależal od udzielaenia naszemu krajowi natychmiastowej pomocy, lecz od ostatecznego wyniku wojny, co oznaczalo, że de facto decyzję o osamotnieniu militarnym ich wschodniego sojusznika, przynajmniej w pierwszej fazie wojny z Niemcami, a co zmaterializowalo sie później w tzw. „dziwnej wojnnie“ na froncie francuskim. Zachód nie byl psychologicznie przygotowany do wywiazania sie ze swoich zobowiązań militarnych w 39 r., co przewidzial Hitler, a czego nie chcial widzieć albo po prostu nie przewidzial Beck.

Kolejnym blędem bylo zalożenie neutralności sowieckiej Rosji, przynajmniej w pierwszej fazie nadchodzacej wojny, mimo, iż w kregach polskiej armii i dyplomacji od czasu do czasu pojawialy sie wypowiedzi swiadczące o możliwości porozumienia sowiecko-niemieckiego. J. Beck nie bral takiego wariantu w ogole pod uwagę, gdyż, jak sadzil mylnie, byla ona nierealna ze wzgledu na nie dajace się przezwyciężyć sprzeczności ideologiczne i polityczne, dzielące obydwa państwa. Poza tym slusznie prognozowal, że neutralność dla Sowietów bedzie najbardziej wygodnym wariantem w razie konfliktu, gdyz pozwoli im obserwowac sytuacje i czekac na dogodny moment do interwencji. Dodatkowym argumentem przesądzajacym o neutralności wschodniego sasiada mialo być sluszne skąd inąd przeświadczenie, że dla Rosji Polska ma wartość jako „panstwo oslonowe“, przed agresywnymi Niemcami, a Rosja „nigdy“ nie pozwoli Niemcom naruszyćjej integralności , gdyz nie ma „żadnego“ interesu w posiadaniu wspolnej granicy z Niemcami. Trudno odmówić tej ocenie racjonalnych argumentów, choć wyraźnie widać, że szef polskiego MSZ nie docenil, podobnie jak wiekszość polityków europejskich, zbieżności interesow geopolitycznych obydwu sasiadów, choćby krótkotrwalych, i wspólnego ich pragnienia obalenia ladu wersalskiego. Motywy te ostatecznie okazaly się silniejsze od zalożen ideologicnych. Trwajacy od kilku lat, a poglebiający sie pod koeniec lat 30 -tych, konflikt ideologiczny miedzy Sowietami i III Rzeszą nazywany przez Becka „wojną religijną“ wydawal się tak glęboki, że wykluczal jakiekolwiek zbliżenie między Berlinem i Moskwą. Poza tym Polska miala przecież pakt o nieagresji z ZSRR, dający nam bezpieczenstwo do 1944 r.!.Dlatego też Beck konsekwentnie odrzucal niemieckie propozycje wspólpracy przeciw Sowietom, które mogly sie dzieki temu czuc calkowicie bezpieczne ze strony swego zachodniego sąsiada. Co wiecej, gdy latem 39 r. toczyly sie rozmowy sztabowe angielsko-francusko-radzieckie na temat ewntualnej wspolpracy wojskowej tych panstw przeciw III Rzeszy, Beck pod naciskiem panstw zachodnich gotow byl zgodzić sie na przemarsz Armii Czerwonej przez polskie terytorium. Na dzien przed wkroczeniem Sowietów do Polski we IX 39 r.liczyl jeszcze na zgode ZSRR na zakup żywności i materialów sanitarnych oraz tranzyt materialów wojennych z krajow sprzymierzonych przez terytorium Związku Radzieckiego. Tą postawe tlumaczyc moze fakt, że ambasada polska w Moskwie nie przesylala mu żadnych niepokojących sygnalów, co do postawy Sowietów. Tymczasem 17 IX nad ranem, gdy byl w Kutach nad granicą z Rumunią dotarla do niego wiadomość o napasci wschodniego sąsiada. Agresja ta byla dlań calkowitym zaskoczeniem. Tak jak z resztą dla calej Europy, z wyjatkiem Hitlera. Ten rzekomy „agent“ niemicki , gdy zostal internowany przez wladze rumuńskie, Niemcy postarali sie by pozostal tam aż do końca wojny, mimo, że pod koniec wrzesnia nie byl już czlonkiem rządu. Hitlerowcy zawsze interweniowali u wladz rumuńskich, kiedy pojawial się choć cień zagrożenia, że Beck może uciec z Rumunii. Kiedy w 1940 r. byly szef MSZ podjąl taką próbe, Niemcy zaczęli wywierać presję na wladze rumuńskie, by sprowadzic go do Niemiec. Beck byl przez Hitlera znienawidzony za ruine planów zwasalizowania Polski i wspolnego marszu na Sowiety. To tylko pozorny paradoks, z którym poradzic muszą sobie krytycy Becka, w tym zwlaszcza Rosjanie oskarżajacy go o dzialalność agenturalną wobec Niemiec.

Powyższa analiza nie uprawnia do tezy o totalnej nieracjonalności politycznych wyborów J. Becka, ani nie jest z pewnością katalogiem samych absurdow i porażek, choć ujawnia popelnione blędy. Nie ulega watpliwości, że sytuacja, w której J. Beck musial podejmować decyzje byla bardzo skomplikowana i wymagala nie tylko wiedzy, intuicji , ale i odwagi. Pole manewru politycznego bylobowiem bardzo ograniczone. Na wiele sparw nie mieliśmy wplywu. Beck nie o wszystkim wiedzial. Tak jak wielu polityków poruszal sie wedlug pewnych schematow intelektualnych i politycznych, opartych na racjonalnym przeslankach, ale to nie wystarczylo, by sprostać polityce, ktorej jedyna zasadą byl czesto brak zasad. Trzeba jednak zgodzić sie z historykiem M. Kornatem, który stwierdzil, że w skrajnie trudnych warunkach Polska próbowala prowadzić w tym okresie „wlasną „ politykę zagraniczną, nie podporzadkowala sie czynnikom zewnętrznym, nie byla państwem „biernie“ oczekującym „dopelnienia“ się jej losu jako ofiary dwoch mocarstw totalitarnych. Poza tym Beck jako pierwszy wśrod polityków europejskich uznal w I 39 r., że Niemcy Hitlera są mocarstwem realizującym w polityce zagranicznej swój ideologiczny program, dążąc do hegemonii na kontytencie i osiągajac kolejne cele „bez walki“. I z tych powodów przyjąl, że należy im sie sprzeciwić i zatrzymac ich ekspansje. Stanowcze polskie '“non possumus“ wobec niemieckich żądań oraz doprowadzenie do umiedzynarodowienia konfliktu polsko-niemieckiego bylo i pozostanie, jego zdaniem, „ważną kartą“ polskiej polityki zagranicznej, z której powinniśmy czerpać „kapital moralny“. Trzeba też wyraźnie powiedzieć, że za tą polityką staly najżywotniejsze dla panstwa i narodu racje: bezpieczeństwo, integralność terytorialna i suwerenność panstwa. Dziś, gdy nasza wiedza na temat ówczesnej europejskiej ukladanki w latach poprzedzajacych wybuch wojny jest duża, wyraźnie widać, że niewiele bylo państw, które nie popelnily blędów i dokonaly dobrych wyborów. Wiekszość z nich byla bierna, a te ktore szukaly dodatkowych gwarancji bezpieczeństwa popelnialy większe lub mniejsze blędy, wreszcie inne wchodzily na drogę utarty swej suwerenności. Czechoslowacja na przyklad, stawiając na system zbiorowego bezpieczeństwa i sojusz z Francja i ZSRR przestala istnieć. Slowacja separująca sie od Czechów i zgrozona przez wegierski rewizjonizm stala sie niemieckim wasalem. Węgry, wspierane przez Niemcy w dążeniu do rewizji granic, staly sie sojusznikiem Hitlera w szachowaniu Slowaków i Rumunow. Z kolei ta ostania zagrozona przez Wegrow i Sowietów zostala zmuszona do podpisania jeszcze w 39 r. ukladu gospodarczego, ktory de facto wprowadzal ją w strefę wplywów niemieckich. Litwa znajdująca się w obcegach sowiecko-niemieckiej penetracji, utracila w III 39 r. na rzecz Niemiec port Klajpedę, a w pakcie Ribentrop-Molotow znalazla sie w strefie wplywów niemieckich. Trudno uznac polityke państw zachodnich wobec Niemiec za trafną i to zarowno w okresie kryzysu czeskiego, jak i po 3 IX 39 r. I wtym kontakście można nawet postawic pytanie o pośrednią odpowiedzialność zachodu za wzrost potegi Niemiec i zaniechanie juz po wybuchu wojny dzialań, ktore mogly ją szybciej zakończyć. Sposrod panstw Europy środkowo-wschodniej żadne nie zdolalo utrzymac niepodleglości w latach 39 -41, oprocz Finlandii, a i ta podjela wspolprace z Niemcami przeciw ZSRR. Dopiero z tej perspektywy mozna lepiej ocenić blaski i cienie polityki J. Becka. Tym bardziej , ze w 39 r. Polska miala maly wybór, a na pewno nie miala dobrego wyboru.

I na koniec kilka refleksji na temat modnej ostatnio hipotezy, że jedyną rozsadną alternatywą dla niej byla w 39 r. koncepcja podjęcia wspólpracy z Niemcami, za cenę czasowych koncesji terytorialnych i ograniczenia suwerenności. Przeciwnicy polityki Becka sugerują, że przyjęcie gwarancji brytyjskich i stanowcze nie Hitlerowi bylo drogą do klęski, bo w ten sposób zachód kierowal pierwsze uderzenie Hitlera na wschód, czyli na Polskę, a opór Polaków sprowokowal III Rzeszę do sojuszu z Sowietami. Skutki są wiadome. Zdaniem P. Zychowicza niepodleglość mogla Polska odzyskac tylko w przypadku klęski Niemiec i ZSRR, tak jak po I wojnie światowej. A ten scenariusz byl możliwy tylko wtedy, gdy poszlibyśmy najpierw z Hitlerem na Sowiety, ktore zostalyby rozbite, a nastepnie doczekawszy zmiany na froncie zachdnimn, należalo dokonać wolty politycznej, polegajacej na przejściu na stronę zachodu. Hipoteza ta jest wpawdzie logiczna w swych teoretycznych zalożeniach, ale jest calkowicie oderwana od ówczesnych realiów i przez to pozbawiona realnych szans na realizację. Poza tym bazuje na pelnej wiedzy o faktach, ktorych nie mogli przewidzieć aktorzy gry politycznej przed wojną. Przede wszystkim jej autorzy nie liczą sie zupelnie z nastrojami spoleczenstwa i miazdżącej cześci elit politycznych w kraju. Pokolenie wychowane w kulcie wywalczonej i obronionej niepodleglości nie widzialo powodów, dla ktorych mialoby sie jej wyrzekać i to w sposób dobrowolny, mając za plecami tak potężnych sojusznikow. Elity rządzące owczesna Polska upewnialy je w przekonaniu, że mamy odpowiednie sily na to, by odeprzec agresję odwiecznego wroga. Polityka demonstracji sily widoczna pod koniec lat 30 -tych i towarzysząca jej propaganda utwierdzaly ten stan swaidomości. O stosunku elit politycznych do problemu żądań niemieckich najlepiej świadczą oklaski poslów i senatorów na stojąco, jakie przerywaly kolejne frahgmenty przemówienia J. Becka w sejmie 5 V 39 r. oraz publicystyka prasowa widoczna na lamach glownych tytulow prasy politycznej. Autorzy wyboru tekstow prasowych z 39 r. na ten temat w ksiązce p,t“W obliczu wojny“ piszą:“Spoleczenstwo polskie wyczuwalo dobrze zamiary Hitlera i wykazywalo w nieustepliwosci rzadką jednomyslność. Ilustracją są zamieszczone poniżej publikacje przedwojenne. Rząd polski, nawet gdyby chcial ustąpić Rzeszy, nie mógl tego uczynić, gdyż zostalby obalony przez spoleczenstwo i wojsko, przez opozycje i większość obozu rządzacego, przez prawice i lewicę.“ Dodam, że poglady przedwojennego germanofila W. Studnickiego, który uwazal, że zbliżenie z Niemcami daje Polsce większe bezpieczenstwo, niż przymierze z odleglą Francją, której wole walki ocenial bardzo nisko, należaly do marginalnych w tym okresie. W debacie publicznej na ten temat padajaątakże inne argumanty. Czy można zapewni, że w razie wspólpracy z Hitlerem polskie elity polityczne będa traktowane podmiotowo przez niemieckiego dyktatora, jak chocby regent Wegier M. Horthy.Kolejna watpliwość dotyczy statusu, jaki uzyskalibyśmy w ramach imprerium niemieckiego, walcząc z Rosją sowiecką, dalej stosunku Niemców do Polaków w Gdansku, na Górnym Ślasku i w Wielkopolsce, czyli na obszarach, których dotyczylyby zapewne korekty graniczne zgloszone przez Hitlera. Koleje pytanie to, jak status panstwa wasalnego Niemiec zniosloby polkolenie wychowane w micie niepodleglości, czy w razie np. buntu czy antyniemieckiej demonstaracji Hitler nie obalilby przyjaznych sobie wladz i wprowadzil swoje wojska na teren Polski. Dalsze to, co by się stalo z milionami polskich Żydów, czy Polacy nie byliby zmuszni do udzialu w ich przesladowania , a nawet udzialu w ich eksterminacji. Jak mialyby reagować polskie wojska, ktore poszlyby na Moskwę, widząc modry dokonywane na Żydach przez specjalne jednostki Einsatzgruppen. Kolejna sparwa to pytanie, czy jako sojusznicy Hitlera po wojnie przegranej przez Niemcy moglibyśmy, z obciążoną hipoteką wspólpracy z III Rzeszą, formulować postulaty terytorialne rekompensujące nasze straty na wschodzie. Pytanie kluczowe, jaki bylby status Polski wobec ZSRR po wojnie, w ktorej Rosjanie znalezli się ostatecznie po stronie zywięzców. Poza tym fakt wspólpracy z nazistami, stalby sie bardzo poważnym argumentem dla komunistów w eksterminacji polskiej elity. I tak przeciez Sowieci i komunisci polscy oskarzali żolnierzy podziemia o kolaboracje z Niemcami. Dla zwolenników tego wariantu watpliwosci te nie mają sensu wobec przewidywanego przez nich finalu swiatowego konfliktu czyli klęski zarówno Niemiec, jak i Sowietów. Ale historia potoczyla sie inaczej i nie można przejść obojetnie wobec tych fundamentalnych pytań, gdy myślimy o ewentualnym sojuszu z Hitlerem.

Stanęlismy w 39 r. po wlasciwej stronie, przeciw barbarzyństwu dwóch totalitaryzmów, ale niestety zostaliśmy przez historię wyjatkowo źle potraktowani.

Pokolenie niepodległej
Wielkim dziedzictwem II RP było utrwalenie w młodym pokoleniu przywiązania do własnego suwerennego państwa, dzięki jednolitemu wychowaniu w rodzinie, szkole i w kościele. Problem to szczególnie ważny z punktu widzenie prób, którym w późniejszym okresie został poddany naród polski w czasie okupacji  i komunistycznego totalitaryzmu. Obroniona w 1920 r. i utrzymana mimo trudnych warunków geopolitycznych i ideologicznych/sąsiedztwo nazistowskich Niemiec i komunistycznego ZSRR/ suwerenność stała się ważnym depozytem moralnym i politycznym, który dal siłę przetrwania pokoleniu wychowanemu w niepodległej Polsce w czasach zniewolenia. Z podziwem i dumą dziś możemy patrzeć na to pokolenie, które przeszło wrzesień, doświadczenie łagrów i obozów koncentracyjnych, deportacji w nieludzkich warunkach, terroru, heroicznego oporu,  tułaczki emigrantów, żołnierzy walczących na wielu frontach , nie mających często  dokąd i do kogo  wracać, gdy kończyła się wojna. W tak skrajnie trudnych okolicznościach większość tego pokolenia, zwłaszcza jego elit,  zachowała swą ludzką  godność i  wewnętrzną  wolność, a później przeniosła te wartości przez noc komunistycznej dyktatury, stawiając opór wobec tego wszystkiego, co było tylko atrapą polskiego państwa i niepodległości. To dzięki nim powstała w dużej mierze III RP. Do tego pokolenia wychowanego w II RP należą najwięksi Polacy XX wieku, wśród nich  papież Polak .
Wielkim kapitałem II RP były jej elity. Kształcone w szkołach o dobrym poziomie, przez często wybitnych pedagogów o erudycyjnej wiedzy i wysokiej kulturze osobistej .Szkoła państwowa objęła kształceniem 95 % dzieci w wieku szkolnym, przyczyniając się w znacznym stopniu do zmniejszenia analfabetyzmu, który był jednym z skutków zaborów.  Polska niepodległa rozszerzyła ofertę kształcenia o dwa nowe uniwersytety/w Poznaniu i w Lublinie/KUL/ i dwie uczelnie specjalistyczne:AGH w Krakowie i SGGW w Warszawie. Stolica stała się największym ośrodkiem akademickim /10 uczelni/. Elity naukowe zapewniły Polsce włączenie się do międzynarodowej współpracy naukowej, kulturalnej i artystycznej. W naszym kraju odbywały się  międzynarodowe kongresy z udziałem przedstawicieli elity europejskiej. Rozwijała się kultura, zarówno ta elitarna, jak i masowa. Do historii przeszły takie nazwiska jak: W. Remont,  J. Tuwim, J. Iwaszkiewicz, S. Witkiewicz, J. Osterwa, L. Solski, S. Jaracz,  A. Zelwerowicz, Cz. Miłosz, Z. Kossak ,Z. Nałkowska, S. Żeromski, W. Gombrowicz, A. Dymsza, czy lotnicy   Żwirko i Wigura. Wtedy też  powstało polskie radio.

Symbole, które przetrwały
W tym okresie powstały symbole niepodległej polskiej państwowości. Herbem państwa stał się orzeł w koronie/do 1927 z krzyżem/, a Mazurek Dąbrowskiego został oficjalnym hymnem państwowym od 1926 r. 3 maja był świętem państwowym  od 1919 r. a od 1937 r. podobny charakter miał 11 listopada . Pamięć o tych symbolach i bohaterskie próby ich wskrzeszenia w PRL były jedną z form oporu i walki o naszą tożsamość. Za dorysowywanie korony peerelowskiemu orłu płacono więzieniem, natomiast święto 3V czy 11 XI  spychane w niepamięć przez reżim stawały się okazją dla opozycji antykomunistycznej do przywracania pamięci o tradycji niepodległościowej.

Problemy z demokracją
Jednym z największych osiągnięć XX-lecia była konsolidacja i unifikacja wewnętrzna państwa budowana na płaszczyźnie ustrojowo-politycznej, prawnej, gospodarczej i społecznej. Polska odrodzona wracała na mapę Europy jako państwo demokratyczne, które jako jedno z pierwszych zniosło już w 1918 cenzus płci w wyborach parlamentarnych . Podstawy prawne demokracji budowane były  w tempie imponującym,  zważywszy  na skrajnie trudne warunki wewnętrzne i zewnętrzne. Trzeba w tym miejscu podkreślić rolę J. Piłsudskiego, który współtworzył prawne zręby młodej demokracji w pierwszych miesiącach niepodległości.  Już w trzy miesiące po odzyskaniu niepodległości  państwo miało małą konstytucje a po trzech latach konstytucję marcową/ III RP potrzebowała na to samo  trzech i ośmiu lat !/.Wprawdzie młoda polska demokracja krzepnąca w trudnych warunkach/brak stabilizacji wewnętrznej, system wyborczy oparty na zasadzie bezprogowej proporcjonalności/  nie ostała się w pierwotnej wersji, ale nawet po zamachu majowym nie przestały działać jej podstawowe instytucje i zasady, choć w ograniczonym zakresie. Nie można natomiast w żadnym razie  porównywać naszego autorytaryzmu po 1926 r. z totalitaryzmem czy faszyzmem, co było typowym peerelowskim nadużyciem i manipulacją. Istniała przecież nadal opozycja, choć możliwości jej działania kurczyły się,  pluralizm, choć obóz rządzący zapewnił sobie dominację  w życiu publicznym   a  krytyka władzy w mediach, choć krepowana  była normą/np.  karykatury z Piłsudskim ukazywały się w prasie  codziennej, przynajmniej do jego śmierci/. Być może te karykatury były kontrolowaną przez władze koncesją, mającą zneutralizować choć w części zarzut o wprowadzeniu dyktatury . Pamiętać też warto, że autorytaryzm był w tym okresie w Europie zjawiskiem typowym, podobnie jak zamachy stanu, co wiązało się z kryzysem demokracji parlamentarnej, nasilonym przez skutki światowego kryzysy gospodarczego. Natomiast twierdzenie, że Piłsudski po 26 r. nie wprowadził dyktatury, gdyż nie zniósł konstytucji , nie rozwiązał po zamachu  parlamentu ani nie został prezydentem  jest  delikatnie mówiąc dyskusyjne. Nie była to z pewnością dyktatura jawna, tylko zawoalowana, ale nie zmienia to  zasadniczego faktu istnienia rządów autokratycznych, opartych na sile i odwołujących się do przemocy. Ocenę  tą potwierdzają następujące fakty: skala koncentracji władzy w rękach samego Piłsudskiego i jego faktyczna rola w państwie oraz dominująca  pozycja obozu sanacyjnego w życiu politycznym a także  metody sprawowania władzy, polegające na administracyjnym ograniczaniu praw obywatelskich i stosowaniu przemocy wobec opozycji. Piłsudski po zamachu był ministrem spraw wojskowych we wszystkich pomyjowych rządach, dwukrotnie pełnił urząd premiera, był Generalnym Inspektorem Sił Zbrojnych i faktycznym autokratycznym kreatorem  polityki władz, decydującym o obsadzie najwyższych stanowisk w kraju, w tym urzędu prezydenta. Opozycja centrolewicowa mówiła wprost o tym, że:”Polska znajduje się/../pod władzą dyktatury faktycznej Józefa Piłsudskiego; wolę dyktatora wykonują zmieniające się rządy; woli dyktatora podlega również Prezydent Rzeczypospolitej /../zamilkł konstytucyjny głos sejmu”. Historyk A. Garlicki pisze na ten temat:”Marszałek, niezależnie od zachowania dawnych struktur prawnych, miał nieograniczoną możliwość podejmowania decyzji  i on był jedyną od tych decyzji instancją odwoławczą. Na tym  - niezależnie od form zewnętrznych – polega dyktatura./../Nie istnieje bowiem demokratyczna dyktatura. Najwyżej kandydaci na dyktatorów powołujących się na demokrację ”.  Brutalna rozprawa z posłami opozycji i uwięzienie ich z pogwałceniem prawa w twierdzy brzeskiej w 1930 r., gdzie byli bici i poniżani została nazwana w liście prof. UJ „hańbą XX wieku”, która „wprowadza rozkład i zgniliznę w życie polskie/../. Brześć hańbi imię Polski w Europie”. W obozie koncentracyjnym w Berezie Kartuskiej znaleźli się nie tylko niebezpieczni dla państwa terroryści ukraińscy i komuniści, ale także działacze obozu narodowego. Presji politycznej i medialnej wywieranej przez sanację wobec obozu narodowego, towarzyszyło  masowe usuwanie jego przedstawicieli ze stanowisk państwowych . Brutalna walka z endecją przyczyniła się do radykalizacji postaw i zachowań jej zaplecza politycznego, co z kolei wykorzystywała władza, by przedstawiać narodowych demokratów jako wroga publicznego numer jeden.  Do Berezy skazywały nie sądy, lecz organy administracji państwowej ,na wniosek policji, w sytuacji gdy, działalność osób „daje podstawy do przypuszczenia, że grozi z ich strony naruszenie bezpieczeństwa, spokoju lub porządku publicznego”.  Trzeba pamiętać, że w tym okresie funkcjonowała emigracja polityczna we Francji i Czechosłowacji. Jednym z emigrantów był trzykrotny premier , lider ruchu ludowego W. Witos. Na emigracji przebywał  tez zasłużony dla kraju przywódca ChD W. Korfanty. Społeczeństwo, które w pierwszych miesiącach po zamachu przerażone, skutkami tego przesilenia/ ok. 400 ofiar /, gotowe było uznać nową sytuacje za mniejsze zło, wierząc w autorytet marszałka, z czasem  uświadomiło sobie, że żyje w kraju , w którym buduje się jawną  dyktaturę. Dlatego też  malała w drastycznym tempie frekwencja wyborcza do sejmu. W 1935 r., w kilka miesięcy po śmierci marszałka wyniosła zaledwie 46 %, a w Warszawie glosowało tylko 29 % uprawnionych. Czy w świetle tych faktów uprawniona jest ocena , że po 26 r. J. Piłsudski „zadowolił się władzą  nad wojskiem i kierowaniem państwa z tylnego siedzenia. Wolał rządzić siłą autorytetu i społecznego zaufania”?.  Gwałcący prawo, a popierany przez najbliższe otoczenie marszałka,  sposób uchwalenia konstytucji kwietniowej, został po 9 latach w 1944 r , w czasie walki o władzę wykorzystany przez komunistów z PKWN i Stalina, by zdelegitymizować wadze RP na emigracji i podległe im struktury Polskiego  Państwa  Podziemnego, co dla żołnierzy AK oznaczało zagładę.   

                      Gospodarka niepodległej
Gospodarka II RP budowana od podstaw na bazie ogromnego zróżnicowania w rozwoju poszczególnych części kraju,  borykająca się najpierw z hiperinflacją, zaraz potem z narzuconą nam przez Niemcy wojna celną/ od 1925 do 1934 r/, a później ze skutkami światowego kryzysu gospodarczego korzystała tylko z kilku lat lepszej koniunktury. Mimo tak skrajnych warunków opanowano hiperinflację, a złotówka stała się walutą wymienialną, zbudowano od podstaw port w Gdyni/ z malej rybackiej wioski wyrosło wielkie miasto/, zbudowano Centralny Okręg Przemysłowy, w ramach którego tworzono od podstaw nowe lub zdynamizowano rozwój już istniejących gałęzi przemysłu .Nasza gospodarka rozwijała się w tempie podobnym do państw o porównywalnej strukturze gospodarczej i ludnościowej. Mimo budowy od zera wielu gałęzi przemysłu ówczesna Polska pozostawała krajem rolniczym, nie nadążającym pod względem rozwoju  cywilizacyjnego za krajami najlepiej rozwiniętymi. Ale i w tej dziedzinie zauważamy postęp. Ludność zwiększyła się o 33%/ z 21 do 35 ml./. Rósł procent ludności miejskiej/ ok. 30 %/ porównywalny ze społeczeństwami dość silnie zurbanizowanymi. Sama Warszawa z prowincjonalnego miasta gubernialnego w czasach zaborów wyrosła na wielką aglomerację liczącą ok. 1,3 ml. ludności. Nie udało się przez te 20 lat  zredukować dystansu cywilizacyjnego, jaki  w wielu dziedzinach, dzielił  nas od krajów Europy zachodniej, ale dziedzictwo 123 lat zaborów i bardzo trudne warunki gospodarcze były dla młodej państwowości zbyt poważną barierą, natomiast czas na rozwój został znów brutalnie przerwany. 
Cień marszałka

Mimo, iż od śmierci J. Piłsudskiego minęło już ponad pół wieku, nie odbyła się, jak dotąd,  w Polsce rzetelna debata historyków na temat oceny samej postaci, a zwłaszcza bilansu jej aktywności publicznej w II RP. Problem to trudny i złożony, bo dotyka bardzo wrażliwych miejsc naszej narodowej tradycji. Postać marszałka, która w potocznej świadomości ma wymiary gigantyczne, a do tego niepodważalne miejsce w narodowym panteonie, wtłaczana jest najczęściej w ramy hagiograficzne, czasem w schemat skrajnych, nacechowanych emocjami, ocen.  W tej optyce, niekwestionowane zasługi komendanta i naczelnika  z pierwszych lat  odbudowy państwa, postrzeganego jako „charyzmatycznego przywódcy”, którego „politycznie niedojrzałe , nowe państwo potrzebowało” i bez którego niepodległa Polska nie mogłaby przetrwać, przesłaniają całą resztę, czyli kolejne etapy politycznej biografii marszałka. A przecież okresem największej aktywności politycznej marszałka był czas po 1926 r., czyli okres, kiedy rządził niepodzielnie, obóz polityczny pod jego niekwestionowanym przywództwem, aż do śmierci w 1935 r. Nie było w ciągu tych kilkudziesięciu lat sprzyjającego klimatu  do rzetelnej oceny bilansu publicznej aktywności marszałka w II RP. Trudno było zwłaszcza wyjść poza schemat ocen bezkrytycznie gloryfikujących albo tendencyjnie oczerniających zmarłego.  Wynikało to rzecz jasna z aktualnych kontekstów politycznych.  W pierwszych latach po śmierci, w atmosferze żałoby i budowania w sposób zamierzony przez następców marszałka jego kultu, sama próba podjęcia tematu wydawała się obrazoburcza. Po wojnie postać ta, jako symbol antybolszewizmu i twórca rzekomo faszystowskiej dyktatury, była systematycznie dyskredytowana przez komunistów.  Z kolei środowiska opozycyjne, widząc w Piłsudskim symbol niepodległości  i etosu polskiego  żołnierza,   traktowały samą postać i jej dzieło w duchu hagiograficznym, wykorzystując taki obraz w kształtowaniu postaw oporu wobec komunistycznej dyktatury. Po 89 r. powstało wiele pomników marszałka, które były zamierzonym nawiązaniem III RP do tradycji II RP i jednocześnie symbolicznym odrzuceniem dziedzictwa PRL, zwłaszcza,  gdy tak jak w Lublinie, pomnik Piłsudskiego stanął w miejscu postumentu poświęconego pamięci żołnierzy Armii Czerwonej.  Nawet młode pokolenie, którego wiedza na temat historii najnowszej jest mała, na pytanie o skojarzenia z XX-leciem  automatycznie przywołuje nazwisko marszałka.
To dobrze, że pojawiają się w środowisku historyków pytania o ocenę postaci marszałka, które stają się dobrym impulsem do rzetelnej debaty na ten temat. Takim sygnałem jest choćby dwugłos na temat zamachu majowego w „ IPN Biuletynie” nr 2 z 2012r. Autorem jednego z tekstów reprezentującym krytyczne spojrzenie jest A. Dudek. Autor, stawiając fundamentalne pytania o genezę zamachu i bilans rządów sanacji pod przywództwem Piłsudskiego, nie boi się pytać także o odpowiedzialność marszałka za państwo, gdy decydował się na rozwiązanie problemów politycznych drogą przemocy. Wystąpił przecież przeciw legalnym władzom państwa , stawiając naprzeciw siebie żołnierzy w polskich mundurach. Dodajmy, że symboliczną ilustracją  dramatu żołnierzy zmuszonych do wyboru w maju 1926 r. był bliski współpracownik marszałka, współwięzień z  Magdeburga 1918 r. gen. K. Sosnkowski, którego wewnętrzne rozterki doprowadziły do nieudanej próby samobójstwa. Zdaniem A. Dudka tylko postawa rządu i prezydenta, którzy złożyli swoje urzędy zapobiegła wojnie domowej, której konsekwencją mógł być rozpad państwa: ”Walki skończyły się po trzech dniach, ale tylko dlatego, że  u prezydenta Wojciechowskiego i premiera Witosa zwyciężyło poczucie odpowiedzialności za Polskę, której dwa dni wcześniej zabrakło Piłsudskiemu”. Polemizuje też z argumentami mającymi uzasadnić zamach. Twierdzi np. ,że trudno udowodnić tezę, ze system polityczny oparty na konstytucji marcowej skazany był na nieuchronną degradację,  a Polska na sejmową anarchię .Istniała alternatywa dla zamachu, gdyż przed V 26 r. kilka ugrupowań centroprawicowych zgłosiło projekt zmiany konstytucji, idący w kierunku oczekiwanym przez marszałka, a wiec wzmacniający pozycję ustrojową rządu i prezydenta. Podobnie nie wytrzymuje krytyki, zdaniem autora, argument obrońców zamachu, że zagrożenie Polski przez potężnych sąsiadów wymagało wprowadzenia autorytarnego systemu władzy, gdyż niezależnie od systemu nasz kraj nie miałby szans na przeciwstawienie się równoczesnej agresji Niemiec i ZSRR. Za naciągnięty uznał też argument, że zamach zapobiegł rzekomo przygotowanemu przez endecje przewrotowi, ze względu choćby na brak sił i środków. Tutaj trzeba dodać, że takich planów w obozie narodowym w ogóle nie było.  Pośrednim potwierdzeniem tej oceny jest fakt, iż przywódca tego obozu znajdował się w czasie zamachu za granicą, a gdy wrócił przeciwstawił się popularnym na terenie Wielkopolski i Pomorza pomysłom autonomii tych obszarów, by oddzielić je „od szaleństw płynących z Warszawy”. Zamach całkowicie zaskoczył kierownictwo obozu narodowego. Inni historycy polemizują z tezą,że lata poprzedzające zamach były czasami „wszechwładnej prywaty i prawie totalnej korupcji państwa”.  Wszak po zamachu żadnemu polskiemu znaczącemu politykowi nie udowodniono korupcji. Podnoszą też, że  przed zamachem marszałek kilkakrotnie odrzucał propozycje powrotu do życia politycznego i kompromisu w sprawie organizacji naczelnych władz wojskowych, gdyż świadomie dążył do „kompromitacji systemu, politycznego przesilenia i konfrontacji”. Ich zdaniem prawdą jest, że wystąpienie wojsk wiernych Piłsudskiemu było pomyślane jako demonstracja. Nie uwalnia to jednak marszałka od odpowiedzialności za śmierć ludzi. A. Garlicki mówi wprost o tym, że Piłsudski w maju 26 r. popełnił zasadniczy błąd w ocenie sytuacji. Sądził bowiem,że wystarczy demonstracja zbrojna wiernych mu wojsk, by system demokracji parlamentarnej ostatecznie się rozsypał. Błąd ten kosztował życie 379 poległych.  A. Dudek  stawia pytanie o bilans rządów Piłsudskiego po 26 r. i w tym kontekście formułuje podstawowy problem moralny, czy osiągnięcia rządów sanacji moralnie usprawiedliwiają ofiarę 379 ludzi, z czego prawie połowę stanowili cywile. I tu pada odpowiedź negatywna: „Dyktatura Piłsudskiego nie rozwiązała żadnego z wielkich problemów II RP”, a to, co po zamachu majowym nastąpiło  „stanowiło w większym  stopniu  porażkę niż sukces zarówno samego Piłsudskiego, jak i Polski”. Po czym wymienia po kolei porażki sanacji: problem mniejszości narodowych, reformy rolnej, gospodarki, fiaska hasła moralnego  odrodzenia życia politycznego, likwidacji demokracji metodami i środkami, często  bezprawnymi oraz drastyczne ograniczenie praw obywatelskich. Inni dodają, że  wbrew celom stawianym przez samego marszałka, rządy sanacji nie zakopały  podziałów społecznych, przeciwnie, dramatycznie je pogłębiły.  Oczywiście można by do każdego z podanych zarzutów dodać okoliczności obiektywne, nierzadko ważne, utrudniające realizacje konkretnych celów lub tez podjęte, choć niewystarczające działania władz, ale czy zmienia to ogólną ocenę tego bilansu ?.Wszak polityków ocenia się  skalą skuteczności ich działań.  R.M. Watt , autor syntezy II RP zarzuca marszałkowi, że nie wypracował „żadnej ideologii- opierał się jedynie na na sile swej osobowości, wzywał do uczciwości i snuł romantyczną wizję narodu polskiego”. I dalej :” Z tego względu nie pozostawił żadnego wybitnego następcy i nie stworzył systemu wyłaniającego zdolnych przywódców”. Pierwsze twierdzenie o braku ideologii jest często  bronione oceną , że ideologią Piłsudskiego i sanacji po 26 r. była  ideologia państwowa czyli budowanie silnego państwa kosztem wszystkich możliwych partykularyzmów. Cel bardzo zbożny, tylko czy zawsze działania władz po 26 r., kontrolowane i sterowane przez samego Piłsudskiego, obiektywnie  temu służyły i czy partykularyzm zwalczany w imię interesu państwa nie stal się z czasem chorobą samego lekarza czyli sanacji, która , zwłaszcza w latach trzydziestych nie miała monopolu na to, co najlepiej służyć miało państwu. Gdy opozycja w obliczu nadchodzącej wojny domagała się utworzenia rządu jedności narodowej, obejmującego najważniejsze siły polityczne, prezydent I. Mościcki odmówił, odpowiadając arogancko „nam łydki nie drżą”. Było to już wprawdzie po śmierci marszałka, ale mówi  sporo  o następcach zmarłego, którzy formowali się w Jego cieniu i których on sam namaszczał za życia.  W tym kontekście wspomniany wyżej autor zarzuca Piłsudskiemu „nepotyzm”, polegający na tym „że stanowczo zbyt wielką rolę odgrywali jego dawni ludzie z Pierwszej Brygady, wywiadu POW i Związku Strzeleckiego „. Ciągnąć ten  ten watek stwierdza:” :”Poza gronem 10 tysięcy weteranów nie brakowało w Polsce ludzi utalentowanych. Wielu najzdolniejszych Polaków  zostało wykluczonych ze służby publicznej z powodu preferencji, jakie mieli starzy piłsudczycy”. Piłsudski potraktował wracającego do kraju w maju 1920 r. R. Dmowskiego,w sposób zdradzający arogancję,  karząc  mu najpierw czekać w przedpokojach Belwederu, a następnie w rozmowie przybrał ton tak dyktatorski, że zakończyła się ona bardzo szybko. Dodajmy, że R. Dmowski pozytywnie wyrażał się o  politycznej roli marszałka w pierwszych miesiącach niepodległości, widząc w jego osobie ważny  czynnik stabilizacji wewnętrznej państwa.  Celem audiencji u Piłsudskiego miała być oferta współpracy ze strony R. Dmowskiego. Ofertę odrzucono, a sam Dmowski w żaden sposób nie został uhonorowany za gigantyczną pracę, jaka  wykonał  na zachodzie w czasie wojny oraz w czasie  konferencji pokojowej w Paryżu. Warto dodać, że  wśród odsuwanych z ważnych stanowisk państwowych byli  tez  legioniści, których jedyną winą było to, że inaczej myśleli   niż marszałek. Taki los spotkał wybitnego ekonomistę E. Kwiatkowskiego, zwolennika szukania kompromisu z opozycja antysanacyjną , który dopiero po śmierci J. Piłsudskiego  wrócił  do ścisłej elity rządzącej.  Nierozwiązane przez rządy sanacji problemy,  zostały wkrótce wykorzystane przeciwko narodowi polskiemu przez okupantów, a później komunistów/np. reforma rolna PKWN, która, dając chłopom ziemię,  miała pozyskać ich  dla nowej władzy/. Dlatego A. Dudek nadał swojemu tekstowi znamienny tytuł, przywołujący okoliczności upadku  Napoleona „Waterloo Piłsudskiego”. Do wątku tego nawiązuje także  inny historyk A. Garlicki, który w podsumowaniu swej pracy „Pod rządami marszałka” konstatuje: „Umierał  przekonany, że sytuacja Polski jest bezpieczna i stabilna . W polityce zagranicznej pogłębia się konflikt Berlina z Moskwą, co zdejmowało z Polski brzemię Rapallo. Nowa konstytucja gwarantowała zdrowe funkcjonowanie państwa. Udało się przygotować dobrą ekipę polityczną, która będzie harmonijnie kontynuować rozpoczęte dzieło. Armia ma dobry korpus oficerski, a Śmigły powinien sobie dać radę. Piłsudski nie wiedział, że część z tych ocen stanie się nieaktualna już po kilku miesiącach, a wszystkie po kilku latach”.
Na koniec tej części krótka refleksja na temat marszałka jako wodza i stratega. W książce pułkownika A. Małyszko zatytułowanej „O roku 1920”, wydanej w Warszawie w 1925 r., będącej krytycznym komentarzem do napisanej przez Piłsudskiego pracy „Rok 1920” czytamy: „Gdyby Piłsudski posiadał wiedzę gen. Rozwadowskiego, gen. Szeptyckiego lub gen. Weyganda, to przy jego potężnej indywidualności, żelaznej sile woli i szybkiej orientacji w najtrudniejszych chwilach, nasza wojna 1918-1920 r. byłaby prowadzona inaczej i pokój zawarty w Rydze wyglądałby również inaczej”. I kolejny fragment tej pracy: ”Idea manewru z nad Wieprza powstała u Piłsudskiego zupełnie wypadkowo . W istocie Piłsudski skorzystał z planu Rozwadowskiego, rozwijając go tylko i uzupełniając/... /”. W tym kontekście rzadko wspomina się o decyzji Piłsudskiego z 12 VIII 1920 r. o dymisji z funkcji Naczelnego Wodza, którą złożył na ręce ówczesnego premiera W. Witosa. Podjęta w bardzo krytycznym dla wyniku wojny momencie, tuż przed bitwą warszawską, musi budzić poważne wątpliwości w kontekście odpowiedzialności marszałka, jako Wodza Naczelnego,  za przebieg i wynik całej wojny. Wszak niezależnie od motywów- sam motywował ją  konfliktami w Radzie Obrony Państwa i osobistą odpowiedzialnością za zaistniałą sytuację , inni sugerowali załamanie nerwowe i waśnie ucieczkę od odpowiedzialności – jako Wódz Naczelny musiał brać odpowiedzialność za najważniejsze decyzje militarne tej kampanii,  w momencie gdy zbliżała się ona do swojej dramatycznej kulminacji, od wyniku której zależały losy nie tylko Polski, ale i całej Europy. O stanie psychicznym męża w tych dniach wspomina jego żona:”Gdy żegnał się z nami/../był zmęczony i posępny/../pożegnał się z dziećmi i ze mną, tak jak gdyby szedł na śmierć”. To zrozumiale,że w tak trudnej sytuacji mógł czuć ciężar olbrzymiej odpowiedzialności. Na szczęście dymisja nie została przyjęta i nie została  ujawniona opinii publicznej przez premiera W. Witosa.   Proszę sobie wyobrazić jej porażający efekt polityczny i psychologiczny w przeddzień bitwy warszawskiej. Warto zadawać pytania o odpowiedzialność , gdy pamiętamy, że przywódca ludowców stanął latem  1920 r. na czele rządu obrony narodowej, a w  czasie zamachu majowego, mając za sobą prawo i ograniczoną, ale jednak  możliwość dalszego użycia siły przeciw rebeliantom, złożył dymisje rządu, by zapobiec wojnie domowej. Współczesny historyk wojskowości Z. Matuszak  w magazynie historycznym  „Mówią wieki” pisał na ten temat błędów, jakie popełnił w tej kampanii Piłsudski jako Wódz Naczelny:”/../niechęć do planowania strategicznego i niezbyt dobra współpraca ze Sztabem Generalnym WP. Dlatego w czasie wojny nie opracowano planu działań, na podstawie którego można było prowadzić kolejne operacje./../ Utrudniało to dowodzenie wojskami, a sztab musiał się domyślać , jakie  są cele podejmowanych działań. Naczelny Wódz nie ufał swojej generalicji, nie miał  też zaufania do rządu i sejmu, zdominowanych przez wrogie mu siły polityczne/../. I dalej :” W swej działalności wojskowej marszałek Piłsudski mimo braku wykształcenia wojskowego był dobrym dowódcą szczebla taktyczno-operacyjnego i raczej przeciętnym dowódcą szczebla strategicznego. Uczył się na błędach, choć nie zawsze był w tym konsekwentny i krytyczny wobec siebie”.  Pisząc o polityce kadrowej w wojsku po maju 26 r. stwierdza krytycznie:”/../ usuniecie z armii /../ok. 700 wykształconych i mających doświadczenie bojowe oficerów. Te zwolnienia w większości miały podłoże polityczne i negatywnie wpłynęły na stan wyszkolenia armii. Na miejsce zwolnionych awansowano dawnych oficerów legionowych. Wielu z nich miało zasługi, ale nie miało niezbędnego wykształcenia, a ich doświadczenie obejmowało co najwyżej szczebel taktyczny. Dlatego nie rozumieli problemów operacyjnych i strategicznych, choć pełnili później najwyższe funkcje w armii.” Wśród usuniętych z armii znaleźli się tak zasłużeni dowódcy jak gen. J. Heller i gen . T. Rozwadowski, który po zamachu był wieziony. W kampanii oszczerstw przeciw generałom wysunięto nawet zarzuty o charakterze kryminalnym, które nie zostały  potwierdzone przez specjalną komisje powołaną  po maju 26 r., a szukającą „złodziei funduszy publicznych” . Dodajmy, że  niczego nie wykryła. Nawiązując do tego wątku wspomniany wcześniej A. Dudek pisze;”/../ anachroniczne poglądy Piłsudskiego na tematy militarne, z którymi nikt w wojsku nie śmiał po przewrocie majowym polemizować, były przyczyną słabego wyposażenia naszej armii w czołgi i samoloty”. Pamiętać trzeba tez o tajemniczym zniknięciu osobistego wroga marszałka gen. W. Zagórskiego, który miał wiedzę na temat agenturalnej współpracy komendanta przed i w czasie I wojny światowej z wywiadem austriackim.

Zatrute owoce kultu marszałka
Na koniec warto zastanowić się nad skutkami budowanego jeszcze za życia marszałka , a po jego śmierci świadomie rozbudowanego przez jego następców,  kultu jego osoby. Z jednej strony, w latach okupacji i komuny kształtował on postawy oporu i był ważną komponentą tradycji niepodległościowej, z drugiej zaś przyniósł zatrute owoce. W II  pol. lat 30-tych, a więc po śmierci marszałka,  kult ten był dyskontowany przez obóz rządzący,  borykający się z rosnącą izolacją społeczną,  jako polityczna proteza, podtrzymującą słabnący autorytet  władzy, z drugiej miał  kneblować usta przeciwnikom politycznym i oponentom w podjęciu debaty o marszałku i jego dziedzictwie.
Bolesne skutki tego stanu rzeczy odczul  na sobie jeden z najwybitniejszych hierarchów ówczesnego kościoła w Polsce arcybiskup metropolita krakowski Adam Stefan Sapieha w 1937 r., w związku z tzw. konfliktem wawelskim.  Otóż gdy w VI 1937 r arcybiskup podjął, uzgodnioną  wcześniej z władzami decyzje o przeniesieniu trumny z ciałem zmarłego z krypty św. Leonarda do krypty pod wieżą Srebrnych Dzwonów, nie godząc się na odroczenie wyznaczonej przez niego daty tej operacji, rozpętała się przeciw niemu bardzo brutalna kampania propagandowa . Postawa arcybiskupa sprowokowała przede wszystkim bezpardonowe ataki ze  strony prasy sanacyjnej. Ton pierwszych komentarzy najlepiej oddają tytuły opatrzone wykrzyknikami: „”Niepojęte! Niesłychane!”. Redakcje dzienników sanacyjnych bulwersował fakt zlekceważenia przez arcybiskupa woli prezydenta, co interpretowano jako równoznaczne z obrazą majestatu Rzeczpospolitej. Pamiętać trzeba, że metropolita krakowski był, zgodnie z prawem,  gospodarzem miejsca, którym  była  katedra i  krypty.  Decyzja Sapiehy miała być, w ocenach prasy rządowej, „bolesnym ciosem” zadanym uczuciom najgłębszej czi dla pamięci marszałka, którego prymas Hlond nazwał po śmierci „obrońcą wiary”. Przypominając niechętna postawę arcybiskupa w spawie umieszczenia trumny marszałka na Wawelu/arcybiskup chciał mieć pewność, że zmarły  wcześniej pojednał się  z Bogiem/, nazywano nieustępliwość Sapiehy „sobiepańskim uporem”, który miał nie tylko kompromitować duchownego, ale także napawać wielką goryczą każdego Polaka -katolika. Dlatego inna gazeta dodawała, że „postępek” metropolity  spowodował wśród katolików „bolesny wstrząs”. Nawiązując do arystokratycznego pochodzenia metropolity określano jego postawę jako „nieokiełznaną pychę”, „warcholskie sobiepaństwo” i „dzikie nieokrzesanie”. Rozpisywano się o protestach, jakie napływały z wielu stron kraju. Pojawiające się na pierwszych stronach artykuły donosiły o manifestacjach, których uczestnicy wyrażali oburzenie z tego powodu. Liczne relacje i sprawozdania uzupełniano obszernymi cytatami z podejmowanych rezolucji i uchwal, w których nie szczędzono epitetów pod adresem Sapiehy. Sposób redagowania tych materiałów/częste wyróżnienia w druku nagłówków, wymieniane nazwy miejscowości/ wyraźnie ujawnia dążenie do wykazania masowej skali protestów. Zdarzało się i tak, że ograniczano się do skrupulatnego wyliczania nazw organizacji, które przełączyły się do akcji protestacyjnej. Nie dziwi fakt, że wśród nich przeważały  związki kombatanckie, skupiające byłych żołnierzy legionów i POW, a także organizacje prorządowe . Protestować miała tez Polonia amerykańska. Stan opinii publicznej miały potwierdzać publikowane na łamach prasy rezolucje. Protestowano w nich przeciwko obrażającej majestat Rzeczpospolitej  i uczucia narodu samowoli arcybiskupa, odczytując ten krok w kategoriach politycznej demonstracji przeciw państwu. Podkreślano też, że jako dostojnik wyrządził on swoim postępowaniem krzywdę kościołowi, obniżając jego autorytet i powagę. Uporem swym miał tez utrudnić realizację idei zjednoczenia narodu , wysuniętą przez rządowy Obóz Zjednoczenia Narodowego. W rezolucjach podnoszono także, że czyn metropolity anarchizując życie w kraju demoralizuje młode pokolenie. Odrzucano  przy tym jako nieprawdziwe i nieprzekonywujące komunikaty Kurii Metropolitalnej, w których arcybiskup próbował wyjaśniać motywy swej decyzji/nadmierna wilgoć w krypcie św. Leonarda, zakłócenia spokoju królewskiej katedry przez liczne grupy odwiedzających grób/ . Ciężar stawianych zarzutów wydawał się tak duży, iż nie wyobrażano sobie takiego rozwiązania problemu, które pominęłoby sprawę odpowiedzialności arcybiskupa. Nie wahano się żądać ukarania winowajcy, by, jak dowodzono, przekonać opinię publiczną, że szacunek wobec autorytetu państwa i woli narodu obowiązuje każdego obywatela, a tym bardziej kapłana sprawującego tak wysoki urząd. Pojawiły się nawet głosy domagające się opuszczenia kraju przez Sapiehę. Powtarzającym się elementem rezolucji było także wyłączenie grobów wawelskich spod jurysdykcji władzy kościelnej, co miało zapobiec w przyszłości podobnym wypadkom. Gdy dziś patrzymy na te kampanię, nasuwa się nieodparcie skojarzenie z kampanią, jaką komuniści rozpętali przeciwko episkopatowi Polski, a szczególnie przeciw prymasowi S. Wyszyńskiemu w związku z listem biskupów polskich do biskupów niemieckich z 1965 r. Podobne metody i środki. Po latach okazało się kto mia rację. Konflikt wawelski znalazł swój epilog na forum polskiego parlamentu i to mimo kolejnego listu metropolity do prezydenta, który miał satysfakcjonować sfery oficjalne. Otóż z inicjatywy posłów sanacyjnych doszło do zwołania nadzwyczajnej sesji sejmu, która dla obozu rządzącego miała być formą publicznego zadośćuczynienia obrażonym uczuciom narodu i pamięci marszałka. Rangę wydarzeniu nadała obecność w sejmie Marszałka Rydza- Śmigłego . W komentarzach podsumowujących sesję określano ją jako „dostojną manifestację” przeciw samowoli metropolity, ale dodawano, ze mimo satysfakcji udzielonej rządowi, nie można mówić o pełnym zadośćuczynieniu, jakie należny się rodzinie marszałka i narodowi polskiemu. Prasa opozycyjna informowała, że wniosek dotyczący ustawy o specjalnych pełnomocnictwach dla prezydenta dotyczący zarządu  nekropolią  wawelską został wycofany, a posiedzenie po 20 minutach zamknięto. Tak więc za sprawą  obozu rządzącego spór wawelski wykroczył poza ramy konfliktu miedzy osobą ks. metropolity a piłsudczykami, nabierając znaczenia stricte politycznego, tym bardziej, że arcybiskup uchodził, nie bez racji, za antagonistę zmarłego marszałka. W efekcie spór przeniesiono na płaszczyznę stosunków kościelno-państwowych, w czym zainteresowane były  środowisko  związane z  sanacją,  zwłaszcza legionowe. Warto postawić pytanie, jakie były koszty rozdmuchania incydentu, który na kilka tygodni rozpalił umysły i emocje Polaków, w momencie, gdy sytuacja wewnętrzna i zewnętrzna  kraju wymagała spokoju, porozumienia i mobilizacji.  I kolejne pytanie, jakie koszty moralne  poniósł sam metropolita, który miał odwagę traktować marszałka jak zwykłego katolika, którego obowiązują takie samy standardy zachowań w sferze religii, jak i innych i który  wykonując swoje uprawnienia jako gospodarz wawelskiej nekropolii  miał prawo do podejmowanych decyzji, za którymi stały też ważne racje?.  Warto przypomnieć, że to właśnie metropolita Sapieha zwrócił  uwagę na młodego Wojtyłę, jeszcze, gdy ten był w szkole średniej , w czasie wojny przyjął go do seminarium podziemnego a po wojnie, chcąc go chroniąc, wysłał do Rzymu na dalsze studia.  Sam arcybiskup  w okresie  okupacji i po wojnie, gdy prymasa nie było w kraju, uchodził za jeden z największych  autorytetów  w polskim kościele. Konflikt wawelski nie przerwał  budowania kultu marszałka. Przeciwnie skłonił władze do kolejnego kroku. Tym razem była to uchwalona przez parlament w 1938 r. Ustawa o „ochronie imienia J. Piłsudskiego „, która groziła 5-letnim więzieniem tym, którzy ośmieliliby uwłaczać pamięci zmarłego.  Fakt, że nie wiadomo o skazaniu kogokolwiek z tego powodu, nie zmienia oceny, jakimi środkami próbowano ten kult chronić i jakie konsekwencje dla życia publicznego z takiego sposobu wynikały.  Sila rażenia kultu marszałka widoczna jest i dziś.  Charakterystyczna cechą obrońców pamięci po zmarłym jest ich wręcz religijny stosunek do problemu . Tu nie ma miejsca na wiedzę i fakty, tylko na wiarę. Oni sami  często nie mając tej świadomości stają się wyznawcami marszałka. Stworzyli sobie religię. Wierzą fanatycznie w krystaliczność wszystkiego, co wiąże się z osobą i dziełem J. Piłsudskiego. Mają swoje święta/6 VIII/, święte księgi/pisma marszałka i historiografie piłsudczykowską/ / i kapłanów. Każdego, kto ma jakieś wątpliwości, kto stawia trudne pytania traktują jak osobistego wroga i heretyka, a nawet wroga Polski. Czasem nawet dochodzi do towarzyskiego ostracyzmu z powodu niechęci  do kogoś , komu kult marszałka nie koniecznie się podoba, gdyż budowanie bałwochwalczych mitów rodzi niepotrzebne podziały, fałszuje historię, godzi w prawdę, a nawet często tworzy bariery psychologiczne i administracyjne  w  jej poszukiwaniu.   W cieniu takich gigantów blakną inne wybitne postaci historii  polskiego XX lecia. Uznanie zasług nie powinno zwalniać z krytycznego myślenia i  próby stawiania pytań, choćby były trudne. Pamięć o ludziach zasłużonych jest ważnym elementem budowania wspólnoty, ale budowanie bałwochwalczych kultów może okazać się bolesne w skutkach.

W krzywym zwierciadle -  kraj dzikich pogromów  
Jednym z najbardziej krzywdzących mitów dotyczących II RP jest obraz kraju zainfekowanego rasistowskim antysemityzmem, pełnym  dzikich pogromów, w którym jednym z ważniejszych źródeł  nienawiści do Żydów był Kościół katolicki. Mówi się w tym kontekście  o „systematycznym „ dyskryminowaniu trzech milionów obywateli pochodzenia żydowskiego. Sami Polacy rzekomo chcieli mordować Żydów, tylko zostali uprzedzeni przez niemieckich okupantów. Obraz ten funkcjonuje w wielu środowiskach żydowskich na świecie, zwłaszcza w USA, a niektóre środowiska w Polsce gorliwie go upowszechniają, w ramach pedagogiki wstydu opartej na rewizjonizmie historycznym. Tymczasem służy on jako pożyteczna proteza podtrzymująca tezę o rzekomej współodpowiedzialności Polaków za holocaust w czasie II wojny światowej.
   Z pewnością Polska w XX leciu nie była krajem wolnym od napięć i konfliktów między Polakami i Żydami . I na pewno nie była tu żadnym wyjątkiem w ówczesnej Europie, przy czym nie mam tylko nam myśli Niemiec  nazistowskich.  Nie oznacza to jednak, że obraz sytuacji polskich Żydów w tym okresie zarysowany wyżej jest prawdziwy. Relacje polsko-żydowskie były bowiem w tym czasie bardzo złożone i charakteryzowały się szeroką gamą wzajemnych odniesień, rozpiętą między skrajnościami: od zgodnego współżycia i traktowania siebie jak brata, kolegi ze szkolnej lawy/przykład przyjaźni K. Wojtyły  z J. Klugerem/, dobrego sąsiada i przyjaciela domu, do jawnej niechęci , czy wręcz wrogości,.połączonej ze skłonnością do agresji.  Między nimi dominowała wzajemna obojętność, wynikająca z poczucia obcości i życia w dwóch, różnych światach, które rzadko się stykają. Jednym z kluczy, który tłumaczy ten stan rzeczy jest obraz socjologiczny społeczności żydowskiej w II RP. Dominującym jego rysem jest istnienie grupy narodowej  rosnącej liczebnie/od ok.8% do 10 % ogółu , gdy w Niemczech stanowili 1 %/, zintegrowanej głęboko wokół swojej religii i rozbudowanej organizacji religijnej, odrębnej kultury i obyczajów, posiadającej własne szkoły , prasę, sklepy, zamieszkującej w zwartych skupiskach miejskich, posiadającej własne elity, zajmującej bardzo istotne miejsce w życie gospodarczym, społecznym, kulturalnym i politycznym całego państwa. W wielu wypadkach można nawet mówić o nadreprezentacji Żydów w wielu dziedzinach życia gospodarczego, społecznego, czy kulturze . Na przykład wśród właścicieli przedsiębiorstw przemysłowych stanowili 45 %, wśród osób zatrudnionych w handlu 61 %, wśród niektórych specjalności rzemieślniczych np. cholewkarzy 85 %, wśród producentów mydła 93 %, wśród lekarzy 55 %, studentów 20 %, wśród przedstawicieli wolnych zawodów 50 %. W średnich i małych miasteczkach Lubelszczyzny Żydzi stanowili od 30 do 70 % ogółu ludności .  .Pamiętać tez warto, ze Żydzi   dysponowali swoją reprezentację polityczną we wszystkich parlamentach II RP, a konstytucje gwarantowały im określone prawa. Należy przy tym zauważyć, że stopień asymilacji wśród obywateli pochodzenia żydowskiego mierzony np. umiejętnością mówienia po polsku, czy identyfikowania się z tym językiem był, zwłaszcza wśród zwykłych ludzi niski. Na przykład w przedwojennym Lublinie w/g spisu z 1931 r. tylko 2,5 % lubelskich Żydów zadeklarowało posługiwanie się językiem polskim jako ojczystym. Lublin znalazł się na ostatnim miejscu pod tym względem wśród 10 polskich miast,  / słynął z posiadania  wyższej szkoły talmudycznej Jesziwy/.  Warto też wiedzieć,że wśród polskich Żydów byli zwolennicy komunizmu i choć w stosunku do całej populacji nie był to znaczący odsetek, to w szeregach KPP stanowili ok. 30 % członków. Natomiast w gremiach kierowniczych  i wśród ideologów stanowili ok. 50 %.Na przykład w  Warszawie  w 1925 r. Żydzi stanowili 46 % członków lokalnych ogniw KPP./G. Berent, Polscy Żydzi wobec komunizmu przed zagładą, Biuletyn IPN, nr 11,XI z 2010.   Trudno z tego obrazu wyprowadzić tezę o systematycznej dyskryminacji 3 milionów Żydów. Gdyby tak było, jak wytłumaczyć fakt, że Polska była w Europie krajem o najliczniejszej diasporze żydowskiej. Czy wystarczy tu tylko argument historyczny?. Przywołany wyżej autor porównując warunki, w jakich żyli Żydzi w innych państwach konkludował;”A jednak to w Polsce , borykającej się  z kryzysem ekonomicznym i konfliktami na tle etnicznym, można było zachować i rozwijać żydowskość w wymiarze duchowym” Na tak zarysowanym tle na pewno  łatwiej jest zrozumieć   postawę obojętności i obcości wobec Żydów, a nawet niechęci wynikającej z subiektywnie rozumianego poczucia zagrożenia  przez mniejszość, która zajmowała poważną pozycję w życiu kraju i społeczeństwa. Łatwiej tez zrozumieć mechanizmy powstawania stereotypów  Żyda/np. żydokomuny/ wśród Polaków, pogłębiające wielorakie  uprzedzenia . Problem ten wyostrzył się zwłaszcza w latach 30-tych , gdy kraj odczuwał bolesne skutki światowego kryzysu, a Żydzi solidarnie bronili swojej dominującej pozycji w niektórych gałęziach gospodarki, zwłaszcza w drobnym handlu. Biedni chłopi szukając dodatkowych źródeł dochodów zaczynali trudnić się handlem, stając się dla nich konkurencją.
Polityka władz wobec Żydów zmierzała, podobnie jak większości ówczesnych sil politycznych do rozwiązania problemu lub przynajmniej zredukowania jego skali poprzez stworzenie warunków do emigracji.  Idea syjonizmu dawała szansę pokojowego i bezkonfliktowego sposobu zmniejszania liczby Żydów w Polsce. Dlatego władze państwowe wspierały różne organizacje żydowskie,   szkolące  i przygotowujące przyszłych bojowników syjonizmu, którzy mieli odbudować  państwo Izrael w Palestynie. Jedną z nich była organizacja  Betar /od Brith Trumpeldor/, która została formalnie zarejestrowana w 1936 r. i  liczyła 40 tys. członków. Jednym z nich   był przyszły premier  Izraela Menachem Begin. Betarowcy otaczali niemal religijną czcią J. Piłsudskiego i z wielkim szacunkiem odnosili się do Rzeczpospolitej.  Spotykali się też z sympatią zwykłych obywateli . P. Gontarczyk, autor artykułu pt. „Pod sztandarem Żabotynskiego” pisał :”Na przykład w mocno endeckiej Łodzi podczas zbierania podpisów pod jedną z wielu petycji kierowanych przez syjonistów do króla angielskiego, miała miejsce scena, jak na ówczesne relacje wręcz niesamowita: umundurowani betarowcy chodzili po mieście i krzyczeli „Niech żyje Rzeczpospolita Polska !”, a łodzianie podpisywali petycje z okrzykami:”Niech żyje Izrael, niech żyją Żydzi!”.  Władze państwowe nieoficjalnie  wspierały ruch alija bet, czyli nielegalnej imigracji Żydów do Palestyny, gdyż polityka W. Brytanii sprawującej  mandat nad tym obszarem zaczęła wycofywać się z poparcia idei „żydowskiej siedziby narodowej”.  Dochodziło też do działań z zastosowanieniem środków prawnych jak np. ustawa z 1938 r. o pozbawieniu obywatelstwa z „ powodu utraty łączności z państwowością polska” a dotyczyła obywateli mieszkających przez dłuższy czas poza granicami kraju. MSZ pozbawił w ten sposób obywatelstwa 75 tys. osób, spośród których 88 % stanowili obywatele pochodzenia żydowskiego. Władze niemieckie wykorzystały ją jako pretekst do wydalenia do Polski 17 tys. Żydów polskich. Gdy dochodziło do zajść antysemickich władze reagowały interwencjami  policji i karały odpowiedzialnych  więzieniem.
W Polsce przed wojną nie było antysemityzmu o podłożu rasistowskim, poza marginalnymi pomysłami , mało liczących się środowisk prawicy narodowej, nie mającymi szerszego poparcia społecznego. Natomiast możemy mówić o  niechęci, czy wręcz wrogości na tle religijnym, społecznym, czy zwłaszcza ekonomicznym. W tym kontekście należy odnieść się do problemu dyskryminacji i pogromów. Otóż środowiska związane z Narodową Demokracją optujące za taktyką wywierania presji przez zastosowanie zdecydowanych metod, organizowały na wyższych uczelniach getto ławkowe oraz protesty,  domagając się proporcjonalnego zmniejszenia liczby studentów pochodzenia żydowskiego z 20 % do 10 %./numerus clausus/. Byli tez zwolennicy usunięcia w ogóle studentów żydowskich/numerus nullus/. Odpowiedzią władz uczelni było zamykanie na jakiś czas uniwersytetów i zawieszanie zajęć.  Rektorzy niektórych uczelni kapitulowali i wprowadzali w 1937 r. rozporządzenia o wprowadzeniu getta ławkowego. Nie obeszło się bez protestów wielu profesorów a w  sprawie tej zabrał głos sam prymas kard. A. Hlond :” Przestrzegam przed importowaną z zagranicy postawą etyczną, zasadniczo i bezwzględnie antyżydowską. Jest ona niezgodna z etyką katolicką. Wolno swój naród więcej kochać, nie wolno nikogo nienawidzić”. Mimo istniejącej wśród części ówczesnego duchowieństwa niechęci wobec Żydów, Kościół  katolicki i narzucane przezeń wymagania moralne w znaczącym stopniu tępiły radykalizm młodzieży narodowej, gdyż nijak nie można było pogodzić nienawiści z religią, która dla niej była najważniejszym fundamentem  światopoglądu.
Ekscesy na uczelniach, jak i akcje bojkotu żydowskiego handlu i rzemiosła były  narzędziem nacisku, mającym wymusić decyzję Żydów o emigracji.  Najbardziej znane zajścia o takim podłożu miały miejsce w Myślenicach, małym podkrakowskim mieście w 1936 r. Znane są także pod określeniem „marsz na Myślenice”, ponieważ zostały  zorganizowane przez działacza SN A. Doboszyńskiego. Doszło tam do ataku na żydowskie sklepy i stragany, rozbrojono nawet posterunek policji. Zasadniczym celem organizatorów marszu było ukaranie miejscowego starosty, tolerującego, zdaniem A. Doboszyńskiego, korupcje i faworyzowanie żydowskich urzędników. Zresztą po całym zdarzeniu jego główny bohater oddal się w ręce policji. Krakowski sad skazał go na 3,5 roku wiezienia, ale nie za antyżydowskie ekscesy, lecz za kradzież broni z posterunku policji. Czy marsz na Myślenice miał rasistowski charakter i czy próba wywołania skojarzeń  bitych szyb w żydowskich sklepach w Myślenicach z bitymi szybami sklepów należących do Żydów w Niemczech w czasie tzw. nocy kryształowej jest uprawniona ?. W Niemczech zamordowano tej nocy kilkadziesiąt osób, setki zraniono, 20 tys. Żydów zatrzymano i skierowano do obozów, spalono 250 synagog. Zniszczenia materialne oceniono na 100 ml marek, a kwotą tą obciążono ofiary pogromu.   Inne światło na sprawę rzuca  przypadek Witolda Karola Rościszewskiego, przedwojennego działacza, skrajnie antysemickiej organizacji narodowej  ONR Falanga, głoszącego jednoznacznie wrogie Żydom hasła, który w czasie wojny niósł bezinteresowna pomoc dziesiątkom Żydów, za co zostali pośmiertnie odznaczony medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Na pewno fakty te nie podważają tezy o ekscesach o charakterze antysemickim w Polsce, ale karzą zastanowić się nad proporcjami oraz postawić pytanie o motywy wrogości wobec Żydów przedstawicieli antysemickiej prawicy polskiej przed wojną i wynikające z nich postawy. Niezależnie od udzielonych odpowiedzi obraz, który się tu rysuje jest na pewno złożony i niełatwo wykorzystać go do prostej,jednoznacznej oceny. Mechanizmy preparowania antysemickiej histerii najlepiej widać przy manipulacjach związanych z wydarzeniami w Przytyku, malej mieścinie zamieszkiwanej w  90 % przez Żydów. Otóż jak wspomniano wyżej w latach kryzysu gospodarczego, którego skutki najboleśniej odczuwali chłopi, zrodziło się zjawisko poszukiwania przez nich dodatkowych Źródeł dochodów w drobnym handlu, zdominowanym przez Żydów. Wydarzenia w Przytyku miały ważny kontekst. Otóż rok wcześniej w pobliskim Odrzywołu zginęło 12 chłopów, którzy podjęli próbę odbicia aresztowanych wcześniej swoich sąsiadów za zajścia przeciw miejscowym Żydom . W takiej atmosferze doszło rok później do zajść na miejscowym rynku, gdzie podjęto próbę bojkotu straganu żydowskiego z pieczywem. Według uzasadnienia wyroku do eskalacji wydarzeń przyczynił się fakt trzykrotnego użycia przez Żydów  broni palnej, przy czy wszystkie postrzały włościan zostały oddane w ich plecy, co, zdaniem sadu zaprzecza podniesioną przez obronę koncepcje „obrony koniecznej”. Jedna osoba była ranna, a inna zabita. Żydzi wypędzając chłopów z miasteczka „dopuścili się czynnej napaści. Obrzucając ich kamieniami i bijąc żelazami i palkami oraz używając broni palnej, co spowodowało akcje obronną ze strony napastowanych, nie posiadających broni  chłopów”. Wzburzony tłum zdemolował wiele mieszkań żydowskich, pobił wielu Żydów , dopuścił się też  mordu . Interweniowała policja. Bilans był tragiczny:dwie osoby zabite, trzecia zmarła w szpitalu, rannych było ok. 30 osób, w tym kilka ciężko, w większości Żydów. Dla nich starosta zorganizował pomoc medyczną. Prokurator przystąpił  do natychmiastowych aresztowań. Przed sądem stanęło 57 osób, powołano 300 świadków. Ukarani wiezieniem  zostali Żydzi strzelający do chłopów. Tych ostatnich  skazano na kary od kilku do kilkunastu miesięcy wiezienia, przeważnie w zawieszeniu. Po odwołaniu zmniejszono kare kilku Żydom i odwieszono wyroki dla chłopów, podwyższając je w niektórych przypadkach podwójnie. Przytyk stal się symbolem przedwojennego antysemityzmu i stronniczości władz. Amerykański historyk Ezra Mandelson nazwał rozruchy w tym mieście pogromem. „Ani żyć, ani bronić się – oto do jakiego stanu doprowadziła młodzież żydowską sanacja w ostatnim okresie rządów”- pisał po wojnie B. Mark, słynny historyk o zajściach w Przytyku. Czy w świetle faktów można mówić o tych wydarzeniach jako zaplanowanym pogromie, w którym Żydzi byli bezbronną ofiarą brutalnej przemocy opętanych rasistowskim antysemityzmem  chłopów ?. Czy można mówić o bierności i stronniczości władz ?. Z tej perspektywy nie  dziwi fakt, że każdy konflikt i towarzyszące mu zajścia traktowane są od razu jako pogromy. W ten sposób pojawia się lansowana przez środowiska żydowskie  teza o 100 pogromach, które miały rzekomo  miejsce w Polsce w tym okresie, w czasie których ginęli ludzie, oczywiście głównie Żydzi.  Przy tym bez skrupułów formułuje się  uogólnienia,  zrzucając  moralną odpowiedzialność za wyrządzone krzywdy na cale społeczeństwo polskie, zainfekowane antysemityzmem.  Gdy pojawia się stereotyp Żyda-komunisty, słusznie pada argument, że zwolennicy komunizmu wśród Żydów stanowili niewielki procent i obciążanie całej ich populacji odpowiedzialnością za antypaństwową aktywność  nielicznego środowiska aktywistów jest  objawem nierzetelności i manipulacji. Czyżby w sprawie konfliktów polsko-żydowskich i grona osób zaangażowanych w nie w sposób czynny  istniała inna miara? A wszystko zdaje się zmierzać do tezy o tym, że Hitler wykorzystał polski  antysemityzm przedwojenny do eksterminacji Żydów na ziemiach polskich . Stąd już blisko do „polskich obozów” i  współodpowiedzialności Polaków za holocaust. Tymczasem prawdziwy obraz jest o wiele bardziej złożony,  niż  preparowana rzeczywistość, służąca udowodnieniu  z góry postawionych  tez. I co bardzo ważne nie tylko wspomnienie wzajemnie wyrządzonych krzywd, ale i dobrych relacji i emocji  współtworzą jego tło. Przecież już niedługo  potwierdzi to trudny czas próby, gdy Polacy poddani totalnemu terrorowi i zagrożeni karą śmierci za jakąkolwiek pomoc ukrywającym się Żydom wielokrotnie pokonując strach i podejmując ryzyko będą nieść pomoc prześladowanym. Natomiast wypadki zachowań niegodnych będą należały do marginesu, tępionego przez organy podziemnego państwa. Nadzieje  na wyjście z  zaklętego kręgu stereotypów i uprzedzeń budzi ta część środowisk żydowskich i polskiej opinii publicznej,  która  zadaje się to rozumieć, a zwłaszcza czyni wysiłek, by zrozumieć nie tylko żydowską, ale i polską  wrażliwość. 

Wroga agentura
Właściwą perspektywą, z której należy patrzeć na problem polskich komunistów w  II RP jest bilans ofiar, które poniosły śmierć  z ich rąk od 1944 r. aż do końca  PRL-u. Dziś szacuje się, że jest to liczba od 50 do 60 tys. , patriotów, którzy zdołali przeżyć potworną okupację, a nie przeżyli reżimu komunistycznego. W większości ginęli metodą katyńską czyli strzałem w potylicę z bliskiej odległości.  Gdy sami komuniści  opowiadają  swoje  biografie polityczne w Polsce niepodległej , to  wylania się z nich  obraz prześladowanej grupy ideowców, walczących z faszystowskim reżimem sanacji, tropionych przez władze, stawianych przed sądami i  zapełniającej polskie więzienia. Ale tylko jedna jego część i to subiektywna. Druga może odsłaniać ciemną stronę mocy, która rodziła się właśnie w tym okresie, a ujawni swą morderczą twarz, gdy zmienią się diametralnie warunki zewnętrzne.
Trzeba bowiem wiedzieć , że zarówno KPRP/Komunistyczna Partia Robotników Polskich/, jak i jej sukcesorka KPP/Komunistyczna Partia Polski/ były partiami wrogimi wobec powstającego państwa i konsekwentnie zwalczającymi je przez cale XX-lecie. Mimo ,iż komuniści nie stanowili  w tym okresie znaczącej siły  politycznej /KPP liczyła ok. 30 tys. członków i nie miała liczących wpływów /, tym niemniej byli jednym z poważnych  zagrożeń dla jego ustroju i integralności terytorialnej oraz suwerenności. Najpierw nie uznawali w ogóle faktu istnienia polskiego państwa, licząc na zwycięstwo rewolucji światowej. Zbojkotowali demokratyczne wybory do Sejmu Ustawodawczego w I 1919 r. , a gdy Armia Czerwona stanęła pod Warszawą, KPRP wydala odezwę nawołująca do walki przeciwko Polsce:”Rada Obrony Państwa, werbunek ochotnika, nowe pobory, wiece i obchody patriotyczne i kokardki/..../.Klasa robotnicza stoi na uboczu tej wrzaskliwej komedii, komedii niegroźnej dla zwycięskich wojsk Czerwonej Armii./.../Do walki Towarzysze!”. U boku bolszewików działać zaczął Polski Tymczasowy Komitet Rewolucyjny, mający tworzyć struktury bolszewickiej władzy w przyszłej  Polskiej Republice Rad.  Przez cały czas kontestowali ustrój i granice państwa polskiego. Działając na kresach wschodnich pod skrzydłami KPZU I KPZB/Komunistyczna Partia Zachodniej Ukrainy i Białorusi/ dążyli do oderwania od Polski jej kresów i przyłączenia ich do ZSRR. Podobny był ich stosunek do sprawy G. Ślaska i Pomorza Gdańskiego, obszarów spornych  z Niemcami. Organ KPP już w okresie dyktatury hitlerowskiej w Niemczech pisał:” KPP oświadcza obecnie po 11 latach okupacji polskiej na G. Śląsku /.../zwycięski proletariat polski po obaleniu panowania klasowego imperialistycznej burżuazji polskiej przekreśli wszystkie orzeczenia Traktatu Wersalskiego w stosunku do G. Ślaska i do Korytarza Pomorskiego i zapewni ludności prawo samookreślenia aż do oderwania od Polski”. Ruch komunistyczny w Polsce był sterowany i finansowany przez Moskwę, stanowiąc wrogą agenturę ZSRR. KPP była sekcją Kominternu czyli III Międzynarodówki, której siedzibą była Moskwa i jako sekcja miała obowiązek prowadzenia akcji wywiadowczej na obszarze kraju i wysyłania informacji do centrali. Obiektem rozpracowywania wywiadowczego,na zlecenie sowieckiego wywiadu wojskowego/ GRU/  i NKWD było Wojsko Polskie , instytucje państwowe i organizacje społeczno-polityczne. Aparat kierowniczy ruchu składał się z zawodowych, płatnych funkcjonariuszy, szkolonych i finansowanych przez ZSRR.  W tym celu przyszli właściciele PRL-u W. Gomułka i B. Bierut wielokrotnie jeździli do Moskwy na szkolenia. Pierwszy tak opisywał przeżycia związane ze swoją pierwszą podróżą;” Świadomość tego, ze znajduję się na ziemi radzieckiej, w ojczyźnie międzynarodowego proletariatu rodziła we mnie uczucie podniecenia i radości”. Gomułka odbył kurs dla działaczy zagranicznych partii komunistycznych w szkole Kominternu, zwanej potocznie przez jej słuchaczy „Leninówką”.  Jeden z nich  tak wspominał::””w mojej działalności partyjnej/.../najważniejszym wydarzeniem konspiracyjnym był udział w szkole wojskowo-politycznej w Moskwie,znajdującej się pod bezpośrednim kierownictwem polskiej sekcji Komitetu Wykonawczego Kominternu. Wszystkie przedmioty wojskowe, przerabiane w tej szkole, były/../wykładane przez wyższych oficerów Armii Czerwonej. Wszyscy słuchacze szkoły nosili mundury oficerów radzieckich/../Szkoła miała za zadanie przygotować dla naszej partii działaczy konspiracyjnych w armii sanacyjnej oraz przyszłych kierowników powstania zbrojnego i walk ulicznych”. Przygotowywała także do działalności agenturalnej w różnych krajach. Wspomniany wyżej B. Bierut prowadził na rzecz Kominternu taką działalność w Berlinie, Wiedniu i Pradze. Nie dziwi więc fakt, że polskie władze nie pozwalały na legalną działalność komunistów, traktując ich jako groźnych przestępców, zagrażających najbardziej żywotnym interesom państwa i społeczeństwa polskiego. Program KPP dążąc do likwidacji państwa i sowietyzacji społeczeństwa gotował nam los, jakiego doświadczali już od lat zwykli obywatele ZSRR,  terroryzowani przez policje polityczną, sparaliżowani wszechobecnym strachem, zsyłani molinami do łagrów, pozbawiani własności i sprowadzani do roli niewolników, umierający milionami z powodu głodu i upodleni jako ludzie w każdej sferze swej nieludzkiej egzystencji.  Z tej perspektywy można tylko po ludzku mówić o dramacie  tych spośród nich, którzy w 1938 r. zostali podstępnie zaproszeni do Moskwy i zamordowani z rozkazu Stalina jako rzekomi agenci polskiego wywiadu wojskowego, a KPP została rozwiązana. Paradoksalnie przeżyli tylko ci, którzy siedzieli w sanacyjnych wiezieniach/ np. Gomułka, B. Bierut/  . Gdy Stalin zaplanuje w czasie II wojny powstanie satelickiej i wasalnej wobec Moskwy komunistycznej  Polski ,zostaną oni wykorzystani jako gotowe narzędzia. Na koniec zasadnicze pytanie retoryczne: jak wyglądalibyśmy jako naród, gdyby sowiecki lad, o którym marzyli polscy komuniści  czyli PRL został w kraju wprowadzony już w 1918 r. i nie byłoby tych 20 lat niepodległości ?.  Żołnierze wyklęci, walcząc od 1944 r. z sowiecką okupacją i popieranymi przez Sowietów komunistami walczyli z sowiecką agenturą, która z pomocą  obcego państwa zdobyła władze i w jego interesie i  i własnym zawłaszczyła państwo, skazując naród na  trwające 45 długich lat zniewolenie.
Jaka była świadomość przeciętnego polskiego komunisty w  okresie Polski niepodległej i czy już wtedy można mówić o budowie formacji duchowej i intelektualnej, która zaowocuje zbrodniami w niedalekiej przyszłości ?.  Świadomość przeciętnego polskiego komunisty przed wojną była tak skonstruowana, że nie mieli oni poczucia zła, które tworzą, któremu z oddaniem służą i w którym uczestniczą. Dla nich komunizm był religią, zasługująca na ślepą, dogmatyczną wiarę. W. Gomułka tak o tym pisał:”Wiara jaka żywiłem do KPP, do jej instancji partyjnej , jak w ogóle do idei socjalizmu, była zupełnie podobna do wiary w Boga i jego święty kościół, żywionej przez szczerych wyznawców religii rzymsko-katolickiej”.  Wielu definiowało komunistę jako człowieka „bezwzględnie wierzącego partii”, co tłumaczono przekonaniem, że partia się nie myli „choć myli się bez przerwy”. Towarzyszyło temu głębokie przeświadczenie  o słuszności sprawy, o którą walczą i liczenie na to, że swoją postawą i zaangażowaniem przekonają naród. Jednym z najważniejszych fundamentów tego światopoglądu było przekonanie o wyjątkowej roli ZSRR w świecie jako pierwszego państwa, w którym „buduje się socjalizm”.  Wierzono w „autorytet” sowieckiej partii, która umiała zwyciężać. Tak samo uznawano autorytet Kominternu, którego należało ślepo słuchać.  Sprawa rewolucji światowej,która położy kres wszelkiemu uciskowi była dla nich ważniejsza od niepodległości i granic państw. A oddanie kresów Ukraińskiej SRR i Białoruskiej SRR jest naturalną realizacją zasady samostanowienia narodów na obszarze, gdzie polskie wyspy otoczone są ukraińskim i białoruskim morzem. Wielu z nich kilkakrotnie wyjeżdżało do Moskwy, niektórzy przebywali tam latami.  W latach 30-tych wiedzieli o czystkach w sowieckiej partii, prowadzonych przez Stalina. Ale większość próbowała je tłumaczyć specyficzną sytuacją ZSRR, państwa izolowanego i zagrożonego z zewnątrz. Mówiono  nieśmiale o możliwych błędach, pomyłkach, ale ostatecznie tłumaczono Stalina, wierząc, że tylko on może pokonać Hitlera i wtedy wszystko stanie się nieważne. Milczano o setkach tysięcy a nawet milionach zwykłych ludzi skazywanych do łagrów. Stosunek komunistów do  państwa polskiego  kształtował  na pewno fakt, że prawie każdy z nich doświadczał kilkukrotnego aresztowania, a niektórzy z nich przesiedzieli w więzieniach po kilka lat. Gromadzona w celach więziennych nienawiść do sytemu i jego funkcjonariuszy będzie narastać i rozleje się wkrótce na dziesiątki tysięcy najlepszych synów tej ziemi. Dogmatyczna i żarliwa wiara w ideę, połączona ze ślepą lojalnością wobec partii dawały im poczucie misji i jednocześnie zwalniały z myślenia i stawiania fundamentalnych pytań moralnych. Oni znali najwyższą prawdę i to wystarczyło. Z kolei uznanie najwyższego autorytetu Moskwy otwierało drogę do działań przeciw własnemu państwu i jego obywatelom. Ignorowanie informacji prasowych o ZSRR, pochodzących z oficjalnej prasy a traktowanych jako brutalna  propaganda oraz skutki prania mózgów w szkołach Kominternu stały się skutecznymi blokadami kreującymi hermetyczną wizję świata biało-czarnego. Cel wydawał się tak wielki, ze koszty były sprawą drugorzędną. Czuli się żołnierzami „międzynarodowej armii”, tak jak naziści żołnierzami wielkiego narodu. Zbrodnicze utopie, choćby wyrosłe na wielkich ideach i szlachetnych motywacjach rodzą zbrodnie. Zbrodniczy światopogląd polskich komunistów karze im niedługo wypowiedzieć śmiertelną wojnę znękanemu i wyniszczonemu latami horroru  narodowi  i przy pomocy obcej potęgi narzuci mu nową okupację.

Przygotowania do wojny
Z perspektywy września 1939 r. nasuwa się natarczywe pytanie, czy i ile zrobiono, by przygotować kraj do wojny ?. Trzeba pamiętać, że w 1918 r. kraj nie miał rodzimego przemysłu wojennego. Od początku istniała konieczność prawie 100-procentowego importu sprzętu wojskowego/ z Francji/. Budowa polskiego przemysłu wojennego  była natomiast  utrudniona na skutek słabości gospodarczej i wielu wąskich gardeł/np. brak dostatecznej ilości surowców, niski poziom rozwoju przemysłu ogólnego wobec zadań stawianych przez przemysł wojenny, słabość finansowa kraju/.. Do 1936 r. stworzono podstawy przemysłu wojennego, narodził się przemysł lotniczy i motoryzacyjny, ale trudna sytuacja gospodarcza i finansowa opóźniała tempo rozwoju tego sektora. Dopiero w II poł. lat 30-tych, po przełamaniu kryzysu przyspieszono rozbudowę armii. Wtedy właśnie, wobec pogarszającej się sytuacji międzynarodowej,   rozpoznano właściwie potencjał gospodarczo-militarny Polski na tle jej sąsiadów i stwierdzono, że nie jesteśmy z powodu różnic w potencjałach wojennych  zdolni do samodzielnej wojny z żadnym z nich. Wysiłek, by zmniejszyć te różnice był w ostatnich latach II RP ogromny. Powstał Komitet Obrony Rzeczypospolitej, do którego zadań miało należeć rozpatrywanie węzłowych zagadnień oraz koordynacja prac dotyczących obrony państwa i udzielanie wytycznych rządowi. W 1936 r. powstał skorelowany z budowa COP-u  6-letni plan rozbudowy i modernizacji armii, polegający na rozbudowie broni pancernej i stworzenie zaplecza motoryzacyjnego dla armii. Środki finansowe na realizacje tego projektu czerpano aż z czterech źródeł : z bieżących wpływów państwa /ponad 50 % wpływów budżetu przeznaczono na ten cel/, z emisji pieniądza oraz sum uzyskiwanych na drodze ofiarności społeczeństwa. W ostatnich czterech latach przed wybuchem wojny suma środków, jakie zdołano zgromadzić z tego źródła szacowana jest na ok. 2,1 miliarda zł. Do najbardziej znanych inicjatyw w tym zakresie należy Fundusz Obrony Narodowej/ obywatele oddawali na ten cel osobistą biżuterię/ oraz  Pożyczka Obrony Przeciwlotniczej/ w ciągu  4 miesięcy zebrano ok. 400 mln. zł a zakładano 100/.Inne fundusze miały pochodzić z pożyczki francuskiej z 1936 r. w wysokości 2 mld., którą z powodu czasu wykorzystano tylko w 29 %. Rezultaty tych przedsięwzięć były znaczące; powstało sporo nowych fabryk broni, silników, amunicji . Zdołano przezbroić piechotę i rozbudować  artylerię, rozwinąć obronę przeciwlotniczą, rozbudowano marynarkę wojenną, rozpoczęto seryjną produkcję doskonałego, średniego bombowca typu „Łoś”/głównie na eksport/ i myśliwca PZL-P-24.W  każdej z 11 brygad kawalerii znajdowały się działa przeciwpancerne, karabiny maszynowe i działa przeciwlotnicze. Polski przemysł wojenny przed wojną , stworzony od podstaw, liczył ok. 260 zakładów, w tym 54 fabryk broni. Zrobiono więc dużo w tych trudnych warunkach, by przygotować kraj na wojnę. Zabrakło jednak czasu, by stworzyć nowoczesną i dobrze wyposażoną armię, która mogłaby stawić skutecznie czoło najeźdźcy. Armia ta  przygotowana była natomiast dobrze na przyjcie pierwszego uderzenia i przejście do kontrofensywy w momencie, gdy sojusznicy zaatakowaliby wszystkimi siłami na zachodzie. Żołnierz polski zada okupantowi poważne straty a swoim wyszkoleniem i  postawą zapisze się na trwale w naszych dziejach i dziejach Europy, której będzie najpierw bronił przed totalitarnym barbarzyństwem, a później będzie niósł wolność wielu zniewolonym  narodom.                                                                                       

Ważna epoka
I już zupełnie na koniec. S. Kutrzeba przygotowując w czasie II wojny syntezę dziejów Polski niepodległej pisał: „Musi się przyznać, że dokonano wielkich rzeczy. Z podniesionym czołem, z dumą możemy dziś patrzeć na ten przebyty okres”. Perspektywa września 39 r. przekreśliła w świadomości milionów Polaków to, co w tym bilansie XX -lecia jest  i pozostanie trwałą wartością. Z pewnością, gdy patrzymy na ten okres  przez pryzmat okupacji i czasów RRL a nawet prawie już dwudziestolecia III RP wypada stwierdzić, iż nie bylibyśmy jako wspólnota i państwo tym, kim jesteśmy bez tej ważnej dla nas XX -letniej niepodległości , dzięki której powstał  ważny pomost łączący  I  i  III Rzecząpospolitą.