wtorek, 28 stycznia 2014

O wrześniu 39 r. inaczej

Wrzesień w polskiej pamięci to jedno najbardziej traumatycznych doświadczeń. Pierwsza scena z filmu A. Wajdy „Katyń”pokazująca uciekających przed frontem niemieckim Polaków, spotykających się na moście z uciekinierami przed nadciągającymi wojskami sowieckimi, skupia jak w soczewce wszystkie bolesne emocje i obrazy, które tkwią głęboko w naszej zbiorowej pamięci. Osamotniona militarnie Polska, zaatakowana niespodziewanie przez wschodniego sąsiada, ostrzeliwani przez lotnictwo niemieckie cywile na drogach, bombardowane polskie miasta, ludzie pozostawieni przez swoje władze, przerażeni sytuacją, rozgoryczeni tłukącymi się po głowie zapowiedzeniami władz o silnej armii i o tym , że „że nie oddamy nawet guzika”, doświadczali szoku, który na zawsze zostawi w ich pamięci bolesny ślad. Jako społeczeństwo nie byliśmy przygotowani psychologicznie ani na klęskę militarną, ani tym bardziej na pełną niespotykanego barbarzyństwa, wojnę totalną, jaką od pierwszych minut wojny prowadzili Niemcy w Polsce. Dziś, po latach wspomina, wtedy mała dziewczynka:”Byliśmy pewni, że nasi czapkami zmiotą obce wojska. Dorośli tak mówili, to i dzieci wierzyły”. 10-letnia wówczas Helena Sykut, mieszkanka Lublina, który w planach wojennych miał być tymczasową siedzibą władz RP, na wypadek opuszczenia przez nie stolicy, pamięta :”Mówili, że nawet jeśli Niemcy zaatakują , to nasze wojsko zatrzyma ich na pewno przed Warszawą i do Lublina wojna nie dotrze”. Tymczasem 9 IX Lublin został zbombardowany,a dziewięć dni później wojska niemieckie weszły do miasta. Do tego obrazu trzeba też dodać, w wielu przypadkach, nielojalną postawę mniejszości narodowych na kresach wschodnich i komunistów ,połączoną z gwałtami dokonywanymi na Polakach i czynną współpracą z okupantem sowieckim. To prawda, ale niecała.

Potwierdzają to choćby obrazy z drugiego dnia wojny. Otóż 2 IX odbyło się nadzwyczajne posiedzenie Sejmu i senatu RP. Słychać deklaracje lojalności i solidarności z narodem polskim ze strony mniejszości ukraińskiej, wypowiedziane przez posła S. Skrypnika z Wołynia: „Opatrzność obarczyła dzisiejsze pokolenie Ukraińców i Polaków obowiązkiem obrony największego skarbu, jakim jest wolność narodu i niezawisłość jego ziemi”. Na wniosek OZN, referowany przez posła T. Żenczykowskiego, Sejm jednogłośnie przyjmuje projekt zmiany ustawy nie zezwalającej dotychczas na służbę posłów i senatorów w wojsku. Prymas Polski kardynał A. Hlond depeszuje z Poznania do prezydenta:”Kościół katolicki w Polsce modli się o zwycięstwo naszego bohaterskiego oręża w dziejowej rozprawie o prawa Rzeczypospolitej, o polityczną wolność i jej religijne swobody. W ręce Pana Prezydenta Rzeczypospolitej składam oświadczenie, że obronny wysiłek państwa poprze Kościół katolicki w Polsce wszystkimi środkami”. Pismo „Robotnik” publikuje odezwę w imieniu socjalistów polskich:”Gdy zabrzmiało wezwanie : Ojczyzna w niebezpieczeństwie! Odpowiedź socjalizmu polskiego jest krotka i jasna: Do broni, obywatele”. W rozplakatowanej na murach odezwie Bund , Cukunft i Krajowa Rada Żydowskich Związków Zawodowych zwracają się do „Żydowskich żołnierzy na froncie”: „Pamiętajcie, towarzysze, bracia, przyjaciele, walczycie o wolność kraju ojczystego, z którym związani jesteśmy tysiącami nici”. W rozkazie Naczelnego Związku Harcerstwa Polskiego znajduje się wezwanie:” Postawa Wasza w każdym miejscu ma być godna harcerskiego imienia. W pełnieniu służby szczególnie wymagam dużej samodzielności i umiejętności zdobycia się na własną decyzje, nawet tam, gdzie nie ma wyraźnego rozkazu lub rozkaz nie może dotrzeć. Stajemy do walki. Czuwajcie!”. Polskie radio nadaje odezwę Organizacji Przysposobienia wojskowego Kobiet „ Do kobiet niemieckich”: „My, Polki, matki i żony walczących żołnierzy polskich, mówimy do Was, matki i żony żołnierzy niemieckich. Stawiamy wyżej honor niż życie, ale Waszym najbliższym wypadł cięższy los – walczą o niesłuszną sprawę, walczą o grabież. My bronimy naszej ziemi i naszej wolności. Przypominamy Wam, że Waszych mężczyzn rzuciło na rzeż kłamstwo i opętanie”. Unosi się nad tymi tekstami duch wspólnoty, która gotowa jest bronić swej wolności i honoru do końca. To doświadczenie jedności z września 39 r. będzie ogromną silą moralną Polaków w latach okupacji.

O wojnie obronnej w 39 r. przywykło się mówić jako o totalnej „klęsce wrześniowej”, we wszystkich możliwych wymiarach, z wyjątkiem może bohaterstwa żołnierza i heroicznej postawy przeważającej części ludności cywilnej. Padają argumenty o rozczarowaniu sojuszem z aliantami zachodnimi, o zaskoczeniu sowiecką inwazją, o błędnej koncepcji obrony wzdłuż całej granicy, o błędach w dowodzeniu, przerwach w łączności, które uniemożliwiły realizacje zadań zlecanych przez dowództwo, o błędnej ocenie celów i charakteru sowieckiej inwazji ,o kompromitującej przewadze technicznej wroga, wreszcie o zwykłym tchórzostwie władz, które opuściły kraj, przekraczając w nocy z 17 na 18 IX granicę z Rumunią.

Niektóre z tych argumentów trudno zakwestionować , ale trzeba pamiętać, że armia polska miała przyjąć pierwsze uderzenie wroga, następnie wycofać się na linie wielkich rzek i czekać przez dwa tygodnie na pomoc sojuszników zachodnich. Francja miała, według zobowiązań z wiosny 39 r., ruszyć wszystkimi siłami 15 dnia po rozpoczęciu mobilizacji, do której doszło 2 IX, a trzeciego dnia po mobilizacji miały rozpocząć się działania o charakterze ograniczonym. W polskich kołach rządowych i wojskowych zdawano sobie sprawę z przewagi technicznej Niemców na długo przed wrześniem 39 r. i nikt nie myślał o możliwości militarnego zwycięstwa w bezpośrednim starciu z armią niemiecką. Dodajmy, że żadna armia świata nie była w stanie tego uczynić. Natomiast armia polska była przygotowana do wykonania swego zadania i wykonała je z nawiązką, tym bardziej, że od 17 IX zmuszona była stawiać opór także Sowietom. To prawda, że gwarancje państw zachodnich okazały się w płaszczyźnie militarnej iluzją, za którą zapłaciliśmy wielką cenę. Ale trzeba też pamiętać, że nasz opór od pierwszych chwil wojny, na całej linii frontu wymusił na aliantach wypowiedzenie wojny Niemcom i w ten sposób bilateralny konflikt polsko-niemiecki przekształcił się w wojnę światową. Natomiast gdybyśmy posługiwali się logiką elit zachodnich, które twierdziły wtedy i twierdzą dziś, że W. Brytania do wojny nie była przygotowana militarnie , a Francja mentalnie, mimo, iż przewaga militarna tych państw na froncie zachodnim była bezsprzeczna, to we wrześniu nie podjęlibyśmy w ogóle walki lub po pierwszych porażkach na froncie podpisalibyśmy z Hitlerem szybko kapitulacje, jak Francuzi. Znamienne, ze pierwszy żołnierz brytyjski poległ na froncie zachodnim dopiero w XII 39 r!. Dlatego mamy pełne prawo czuć się we wrześniu zdradzonymi przez swoich sojuszników, którzy już 12 IX zdecydowali o zaprzestaniu jakichkolwiek działań militarnych na froncie zachodnim, o czym zapomnieli poinformować swojego wschodniego sojusznika, tak jak nie poinformowali o możliwości wkroczenia ZSRR, a takie informacje Francuzi mieli już około 11 IX. Los tego lojalnego sojusznika miał rozstrzygnąć ostateczny wynik wojny, a nie realna pomoc militarnej udzielona przez aliantów zachodnich we IX 39 r, co de facto oznaczało skazanie nas na samotny bój i zgodę na, trwającą być może latami, okupację kraju, z wszystkimi tego skutkami. Francuski głównodowodzący gen. M. Gamelin uzasadniał rezygnację z użycia sił powietrznych na froncie zachodnim tym, że „uniknie się w ten sposób strat i usunie niebezpieczeństwo trafienia celów cywilnych oraz ewentualnych reperkusji”. W tym samym czasie niemieckie lotnictwo bombardowało w Polsce cele cywilne, w tym szpitale!. Tenże sam generał nie przewidywał zmiany francuskich planów, nawet wtedy gdyby Polacy zdołali stawiać dłużej opór, niż to pierwotnie zakładano, gdyż zaoszczędziłoby to jedynie więcej „drogocennego czasu” Francji i W. Brytanii na przygotowania i przeszkodziłoby Niemcom w przerzuceniu swych sił z frontu wschodniego na zachodni, na co właśnie broniąca się Polska liczyła dokładnie 17 IX a wiec w 15 dniu od francuskiej mobilizacji. Prawdziwe motywy zachodu sprowadzały się zatem do chłodnej i wykalkulowanej gry na czas. Zaangażowanie się Hitlera w Polsce odwlekało atak na Zachód i pozwalało aliantom uzyskać grubo ponad pół roku na dozbrojenie oraz dodatkowe przeszkolenie armii. Zdaniem niektórych Paryż i Londyn wykorzystały Polskę jako „piorunochron” i „żywą tarczę”, która miała przyjąć na siebie pierwsze, najpotężniejsze uderzenie. W tym kontekście mówi się wręcz o „intrydze”, jaką były gwarancje brytyjskie dla Polski z 30 III 39r. Polska przyjmując je miała wpaść w „angielską pułapkę”/S. C. Mackiewicz/. Elity zachodnie znały, już dzień po podpisaniu paktu sowiecko-niemieckiego , jego treść, ale w obawie przed kapitulacją Polski zataiły tę wiedzę przed polskimi władzami!. Zachód kalkulował, że wkroczenie Sowietów do Polski przypieczętuje jej los i szybko wypadnie ona z gry, natomiast,jak zakładano, wcześniej czy później dojdzie do konfliktu miedzy Stalinem i Hitlerem, a wtedy Paryż i Londyn będą mogły prowadzić wojnę na dwa fronty z Niemcami w oparciu o Związek Sowiecki, a wiec partnera znacznie silniejszego niż Polska /P. Zychowicz/. Stąd bardzo powściągliwe reakcje tychże na sowiecki najazd oparte na twierdzeniach, że oba kraje dając Polsce gwarancje zobowiązywały się do działań w razie napaści, ale tylko ze strony Niemiec. Nieśmiało sugerowano przy tym, że polityka Stalina gwałci neutralny status ZSRR w konflikcie polsko-niemieckim. Wszystko dlatego, że Stalin był dla naszych zachodnich aliantów nadzieją w chwili, gdy sowieckie czołgi rozjeżdżały broniącego się na dwóch frontach sojusznika!.

Stawia się w tym kontekście pytanie, czy w Polsce nie wiedziano o defensywnej doktrynie obronnej Francji, która kryjąc się za linią Maginota, planowała głównie obronę, a nie atak ?. Czy nie budziły poważnych wątpliwości zobowiązania sojusznicze Francji z V 39 r. , kiedy to porozumienia w sprawach militarnej pomocy, zostały uzależnione od podpisania protokołu politycznego, którego Francja przed wojną nie chciała podpisać/stało się to dopiero 4 IX/?. Czy układ sojuszniczy z W. Brytanią nie powinien obejmować też zobowiązań brytyjskich w przypadku ataku na Polskę ze wschodu?/J. Łojek/. Pytania zasadne, ale trzeba też pamiętać, że wiosną i latem 39 r. jedyną alternatywą dla sojuszu z państwami zachodnimi był nierealny, z wielu powodów, sojusz z Hitlerem. Czy zatem powody , o których była mowa wyżej były wystarczającą racją, by ryzykować izolację polityczną Polski, do której dążył Hitler, w sytuacji miażdżącej przewagi militarnej przewagi III Rzeszy nad Polską ?. Natomiast poszerzenie zobowiązań sojuszniczych W. Brytanii, w aspekcie hipotetycznej agresji ze strony ZSRR, zważywszy na obowiązujący Sowietów pakt o nieagresji z 34 r. mogło wydawać się zbyteczne, z perspektywy potęgującego się zagrożenia niemieckiego, które stało się późnym latem 39 r. głównym problemem Polski. Znaczenie paktu niemiecko- sowieckiego z 23 VIII było pod koniec sierpnia dopiero w Warszawie rozpoznawane. Polskie koła polityczne , nie mając dostępu do informacji, które miały wtajemniczane kręgi polityczne na zachodzie, tonąc w różnych opiniach prasowych, nie mogły reagować odpowiednio szybko, by w ostatniej chwili wprowadzać zmiany w przygotowanym już do podpisania tekście umowy z Brytyjczykami. Tym bardziej, że, jak wskazuje na to całkowite zaskoczenie władz wkroczeniem Sowietów 17 IX, pomylono się w ocenie znaczenia jego skutków. Poza tym trzeba pamiętać, że sojusz z W. Brytanią w takiej postaci, w jakiej został podpisany 26 VIII, a więc na kilka dni przed agresją III Rzeszy musiał być w optyce polskich elit oceniany jako sukces polityczny, gdyż stwarzał dla Niemiec perspektywę wojny na dwa fronty, co mogło, jak sądzono skutecznie powstrzymać Hitlera. Pamiętamy przecież, że przełożył on pierwotny termin ataku na Polskę, gdy dotarła do niego informacja o zawarciu sojuszu polsko-brytyjskiego. I pewnie by się tak stało, gdyby nie pakt Hitlera ze Stalinem. Poza tym należy pamiętać, że Brytyjczycy przez całe niemal XX-lecie prowadzili uległą wobec Niemiec politykę, a sojusz z Polska, którą uznawano za przyczynę napięć w Europie był wcześniej w Londynie nie do pomyślenia. Zatem zwrot w polityce brytyjskiej , widoczny od III 39 r. był dla nas faktem o pierwszorzędnym znaczeniu dla naszego bezpieczeństwa.

Prawdą jest też, że nie przewidzieliśmy zupełnie najazdu sowieckiego. Można tylko wyobrazić sobie zaskoczenie, gdy wieczorem 16 IX z nadzieją oczekiwano następnego dnia. Miał on przynieść tak bardzo oczekiwane wiadomości z frontu zachodniego, które dla nas oznaczały rozpoczęcie nowego, ofensywnego okresu zmagań z Niemcami. A tymczasem zamiast nich dotarły informacje o wkroczeniu Sowietów!. Co więcej dezorientacja czynników politycznych i dowództwa, znajdujących się jeszcze na terenie kraju, była w pierwszych godzinach tak poważna, że nie tylko nie wypowiedzieliśmy wojny Sowietom, ale wydano niejasny rozkaz z „Sowietami nie walczyć”, chyba, że w samoobronie. Rozkaz ten nie dotarł na czas do wielu jednostek, przyczyniając się do ogromnej dezorientacji w polskiej armii. Wielu krytyków ówczesnej ekipy rządowej stwierdza, ze punktu widzenia politycznego formalne wypowiedzenie wojny Sowietom, choć z militarnego punku widzenia niewiele by zmieniło, to mogło mieć w przyszłości znaczenie, gdyż utrudniłoby Stalinowi bezbolesne, a przede wszystkim bezwarunkowe, przejście do obozu aliantów w 41 r. Dodaje się także, że utrudniłoby realizowanie później agresywnej polityki Sowietów wobec Polski. Ale trzeba też pamiętać, że nie było czasu na rzetelną ocenę znaczenia paktu z 23 VIII 39 r, a władze polskie 17 IX nie wiedziały, w jakim charakterze Sowieci wkraczają do Polski. A czasu na decyzje, znów było za mało, gdyż dopiero kolejne godziny odsłaniały rzeczywiste cele agresora ,natomiast braki w łączności i decyzja władz o przekroczeniu granicy z Rumunia nie ułatwiały rzetelnej analizy sytuacji . Pojawia się też inny argument. Zaskoczenie wynikało nie tylko z braku lojalności aliantów zachodnich, którzy wiedzieli o treści tajnego protokołu od Amerykanów/ przez pracownika ambasady USA w Moskwie Ch. Bohlena/ , a nie poinformowali Polaków, ale także z klęski polskiego wywiadu na terenie ZSRR oraz dezorientacji ambasadora RP w Moskwie W. Grzybowskiego, co do rzeczywistych planów Moskwy. Zawiodły zarówno służby wywiadowcze, jak i dyplomacja, które upewniały Becka o przychylnym nastawieniu ZSRR do Polski. Zignorowano sygnał, który ostrzegał przed możliwymi skutkami paktu z 23 VIII, który wysyłała komórka polskiego wywiadu w Paryżu już 24 VIII 39 r, kierowana przez M. Balińskiego, mówiący o intensywnych rokowaniach niemiecko-sowieckich i planowanej akcji zbrojnej przeciw Polsce./A. Krajewski/.

Żołnierz polski zadał najeźdźcy niemieckiemu poważne straty: ponad 16 tys. zabitych, ponad 27 tys. rannych i 320 zaginionych. Ponadto Niemcy ponieśli w Polsce poważne straty w sprzęcie wojennym: min.:ok. 1 tys. czołgów i samochodów pancernych/30 %/, ponad 11 tys. pojazdów mechanicznych, ok. 600 samolotów/32 %/, 370 dział i moździerzy i ponad 14 tys. karabinów i pistoletów. Straty te uniemożliwiły Wermachtowi szybki atak na Zachód, już w 39 r., a wiec dały Francji czas na przygotowanie się do obrony. Oficjalne starty sowieckie miały wynieść: prawie 1,5 tys. zabitych i zaginionych oraz prawie 2,4 tys. rannych. Historycy sądzą, że te dane były z powodów propagandowych znacznie zaniżone i należy je pomnożyć przez dwa a nawet cztery. Armia Czerwona straciła : prawie 500 czołgów i samochodów pancernych oraz 15 samolotów. Z kolei armia słowacka, która zajęła część Podhala straciła 18 poległych, 46 rannych i 11 zaginionych. Oprócz żołnierzy w walce z najeźdźcami wzięły udział także odziały ochotniczej obrony cywilnej oraz samorzutnie powstające oddziały złożone z ludności miejscowej. Tak było na Śląsku, gdzie samoobrona złożona z przedstawicieli licznych organizacji paramilitarnych i społecznych, w tym byłych powstańców, „Sokola” i harcerzy, podjęła działania przeciw dywersantom niemieckim/V kolumna/. Symbolem patriotyzmu samoobrony śląskiej stała się bohaterska i samorzutna obrona wieży spadochronowej przez harcerzy w Katowicach. Ich członkowie , pochwyceni przez okupantów byli zwykle rozstrzeliwani lub wiezieni. Podobnie wyglądał udział cywilów w bohaterskiej obronie Grodna przed Sowietami. To było ważne doświadczenie solidarności i wspólnoty w trudnym czasie. Nasze straty wyniosły: 66 tys. zabitych , prawie 134 tys. rannych i prawie 700 tys. jeńców. Julien Bryan, amerykański fotoreporter, towarzyszący z kamerą we wrześniu 39 r. obrońcom Warszawy miał powiedzieć:”Polacy! Gdyby Spartanie odżyli i zobaczyli wasz heroizm i bohaterstwo, waleczny i dzielny naród schyliłby przed wami czoło”.

Straty poniesione przez armię niemiecką w Polsce były na tyle znaczące, że stanowiły istotny argument za przełożeniem agresji niemieckiej na zachód o kilka miesięcy, dając w ten sposób sojusznikom cenny czas na przygotowanie się do jej odparcia. Nie mamy najmniejszego powodu, by wstydzić się polskiego września. Nasz żołnierz bił się bohatersko, zgodnie z wszystkimi zasadami sztuki wojennej, dostosowując metody i środki do technicznych realiów pola walki. Westerplatte miało bronić się 12 godzin i było z góry skazane na przegraną, jako wysunięty na pierwszy front przyczółek, który nie ma większych szans na pomoc z zewnątrz.. Broniło tydzień, będąc natchnieniem dla innych. Jak twierdzi historyk wojskowości T. Pawłowski, belgijski fort Eben-Emael, obsadzony przez blisko 1 tys.,a więc pięć razy więcej żołnierzy, miał wytrwać 30 dni, a poddał się po dobie walki. Straty poniesione przez Niemców na Westerplatte były dziesięć razy większe niż polskie !. W tej bitwie zginęło więcej niemieckich żołnierzy niż podczas całej kampanii zdobycia Jugosławii w roku 41 !. Niemców szturmujących polską placówkę zginęło mniej więcej tylu, ilu wszystkich czeskich żołnierzy walczących w silach zbrojnych na Zachodzie !. Korpus von Kaupischa, któremu zajęcie Gdyni zajęło dwa tygodnie, pobił Danie w ciągu półtoragodzinnej wojny!. Odcięty o zaplecza Hel bronił się aż do 2 X otoczony zewsząd przez Niemców. Artylerzyści załogi na Helu wzięli rewanż na pancerniku Schlezwig – Holsztein. Podczas bezpośredniego pojedynku artyleryjskiego polskie pociski trafiły w okręt, raniąc sześciu marynarzy. Mitem obrażającym pamięć żołnierzy września były rzekome szarże polskiej kawalerii na niemieckie czołgi. Kawaleria liczyła tylko 10 % stanu liczebnego armii, a konie wykorzystywane były tylko jako siła pociągowa ciągnąca armaty czy działa. W kilku przypadkach były szarże, ale na niemiecką kawalerie lub piechotę. Gdy na horyzoncie pojawiały się czołgi lub wozy pancerne nieprzyjaciela ułani przemieszczali się do lasu, by przygotować obronę przeciwpancerną. Często przepuszczano też czołgi na tyły i odcinano od nich piechotę/w bitwie pod Mokra 1 IX brygada kawalerii zatrzymała niemieckie czołgi zadając wrogowi poważne straty przy użyciu baterii artylerii – 20 czołgów, 101. Pułk Ułanów w bitwie z Sowietami pod Kodziowcami 22 IX z powodzeniem ścierał się z pancernym oddziałem Armii Czerwonej, niszcząc 22 czołgi//. Szarże miały też miejsce, gdy można było zaskoczyć zdezorientowanego nieprzyjaciela np. w czasie odwrotu lub nieprzygotowanego do walki, wtedy kawaleria dziesiątkowała tabory i biwaki wroga. Na koniec warto dodać, że kawaleria była tez częścią innych armii, w tym armii niemieckiej.

Prawdą była przewaga techniczna i ilościowa armii niemieckiej nad polską i nad wieloma armiami ówczesnej Europy, ale obiegowe opinie o technicznym aspekcie naszej armii z 39 r. daleko odbiegają od rzeczywistości. Przeciwko niemieckim zagonom pancernym wystawiliśmy, jak twierdzi historyk wojskowości M. Mackiewicz, broń „wysokiej skuteczności” , jaką była armatka przeciwpancerna 37 mm wz. 36.Była ona głównym naszym orężem w walce z bronią pancerną czyli czołgami. Reprezentowała nowoczesny sprzęt , na licencji szwedzkiej a produkowany w polskich zakładach zbrojeniowych w Pruszkowie i w w Poznaniu. Armata ta należała do „najlepszej broni w swojej klasie”, przewyższając pod względem parametrów bojowych swojego niemieckiego odpowiednika – armatę PaK 35/36. Nasza była lżejsza, miała też większą prędkość początkową pocisku i większy zasięg. Z odległości 0, 5 km przebijała pancerz o grubości 31 mm, będąc groźna dla wszystkich niemieckich wozów bojowych oraz większości sowieckich. Niewielka masa umożliwiła swobodne manewrowanie na polu walki, co korespondowało z wymogami nowoczesnej wojny, w której konieczne było szybkie wyszukiwanie nowych stanowisk ogniowych. Dodam, za M. Mackiewiczem, że w chwili wybuchu wojny Wojsko Polskie posiadało ponad 1300 takich armat. Znajdowały się one na wyposażeniu kompanii przeciwpancernych w jednostkach piechoty i plutonach przeciwpancernych w kawalerii. Po 1939 r. polskie armaty znalazły się na wyposażeniu armii rumuńskiej i fińskiej, w której pozostawały do lat 80-tych ubiegłego wieku. Ta część , która przed wojną została wyeksportowana do W. Brytanii, została użyta przez Brytyjczyków w walkach w Afryce Północnej. Warto też przypomnieć o produkowanym w kraju, oryginalnym wytworze polskiej myśli technicznej pistolecie samopowtarzalnym VIS wz. 35, który, zdaniem wspomnianego wyżej historyka wojskowości, pozostaje „znakiem firmowym” przedwojennej zbrojeniówki. Polskie wojsko otrzymało nowoczesną broń krotką, mającą zastąpić używane dotychczas rozmaite wzory pistoletów i rewolwerów, zasłużonych w pierwszych latach niepodległości. Pistolet ten, którego patent został zgłoszony przez polskich inżynierów P. Wolniewicza, J. Skrzypińskiego/stąd nazwa od nazwisk konstruktorów/, na pocz. lat 30-tych, został przyjęty do uzbrojenia Wojska polskiego w 35 r. Produkcja seryjna została uruchomiona w Fabryce Broni w Radomiu. W sumie przed wojną wyprodukowano przeszło 52 tys. egzemplarzy, a ostatnie kilka tysięcy, w częściach, przejęli Niemcy, którzy wznowili jego produkcje, najpierw w Radomiu, a potem w czeskim Znojmie. Liczba wyprodukowanych egzemplarzy sięgnęła 320 tys. Niemieckie VIS-y, zdaniem M. Mackiewicza, odbiegały jakością od „doskonałych” przedwojennych. Ale zainteresowanie Niemców ich dalszą produkcją potwierdza wysokie walory bojowe polskiego VIS-a. Dlatego nie dziwi fakt, ze żołnierze niemieccy, a zwłaszcza sowieccy traktowali je jako poważne trofea zdobyczne i przypinali je do swoich pasów. Wbrew propagandzie niemieckiej i sowieckiej z okresu IX 39 r., polskie samoloty nie zostały zniszczone na ziemi pierwszego dnia wojny. To prawda, ze przewaga wroga w tym rodzaju broni była największa, a nad polskim niebem królowała we IX niemiecka Luftwaffe, ale nie było to panowanie niepodzielne , przynajmniej przez kilka pierwszych dni kampanii, a nasze samoloty myśliwskie PZL P. 11 c w poł. lat 30-tych uważane były za jeden z najlepszych samolotów myśliwskich na świecie./ chociaż we IX 39 r. nie mogły równać się z niemieckimi Messerschmittami Bf 109 oraz Bf 110/. Wyszkolenie polskich lotników było również naszym atutem. Zacięte walki lotników Brygady Pościgowej nad Warszawą i Mazowszem, przejdą do historii jako pierwsze bitwy powietrzne II wojny. Szczególnie zapisał się w tej historii as polskiego lotnictwa por. pilot W. Januszewicz, który jako pierwszy otworzył ogień do nieprzyjacielskiego samolotu nad Warszawą 1 IX, a nieco później wziął udział w pierwszej bitwie powietrznej II wojny w rejonie rzek Bugu i Narwi. 3 IX walczył z kilkoma jednostkami niemieckimi i zmusił załogę niemieckiego bombowca Junkers Ju 87”Stuka” do lądowania na terenie zajętym przez wojska polskie. Następnego niemieckiego „sztukasa” „rozstrzelał” w powietrzu 6 IX. Samoloty brygady latały w kolejnych dniach w ramach zadań rozpoznawczych i łącznikowych, przenosząc się na lotniska na wschodzie, nie zajęte jeszcze przez wroga. Kiedy 17 IX uderzyli Sowieci, Brygada Pościgowa otrzymała rozkaz przekroczenia granicy z Rumunią i przerzutu tam ocalałych samolotów. Później por. Januszewicz wykorzystał doświadczenia z walk z Luftwaffe w bitwie o Anglię w 40 r. Walcząc w słynnym dywizjonie 303. uzyskał największą liczbę zestrzeleń, ze wszystkich jednostek alianckich biorących udział w batalii !.M. Rogusz/.

Wreszcie, kiedy popatrzymy na wojnę obronną przez pryzmat przebiegu kampanii francuskiej, zakończonej szybciej niż polska kapitulacją, mimo, iż Francuzi dysponowali wielokrotnie większą siłą niż Polacy, a do tego byli wspierani przez Brytyjczyków, to obraz, a zwłaszcza ocena września, musi ulec zmianie. Trzeba pamiętać, ze armia polska musiała stawić czoła nie tylko miażdżącej przewadze technicznej wroga, ale także zmierzyć się z nową strategią prowadzenia działań militarnych i dodajmy, ze nie miała doświadczenia w tej dziedzinie. A mimo to, główne cele założone w planie „Z” zostały zrealizowane do 17 IX . Stawiliśmy opór od początku na całej linii frontu. Nie udało się Niemcom rozbić głównych sil polskich w pierwszych dniach wojny. Nasze jednostki poza, armia „Pomorze”, wycofywały się, zgodnie z planem, na linie wielkich rzek i duża ich część zdołała tę linie osiągnąć, inne np. nad Bzurą skutecznie opóźniły marsz niemieckich wojsk na Warszawę, a wykonując akcje ofensywne, zadały agresorom poważne starty, dając obrońcom stolicy niezbędny czas na przygotowanie się do obrony. Broniły się nadal izolowane punkty oporu : na wybrzeżu Hel, Oksywie, trwał bój nad Bzurą. Udało się również wykonać zadania postawione przed marynarką wojenną. Nie dopuszczono do desantu niemieckiego na Gdańsk i Gdynię, uniemożliwiono przesyłanie zaopatrzenia do Prus Wschodnich, udało się związać siły przeciwnika daleko od Warszawy i uratować większość okrętów, które zostały wysłane tuz przed wybuchem wojny do W. Brytanii , inne szukały schronienia w neutralnej Szwecji i w Estonii/ORP „Orzeł”/. Udało się też zorganizować ewakuację polskich statków handlowych. Ani Niemcom ani Sowietom nie udało się przechwycić żadnego z nich. Nie pamięta się tez o tym, ze polscy marynarze walczyli także przeciwko Sowietom. Były to jednostki Flotylli Rzecznej. Jej marynarze po walce zniszczyli je. A wiec do 17 IX, kiedy to miała ruszyć armia francuska całymi swoimi siłami na froncie zachodnim, sytuacja militarna nie była wcale beznadziejna, choć poniesiono duże straty, a możliwości realnego dowodzenia przez Naczelnego Wodza były coraz bardziej iluzoryczne.

W potocznej świadomości nie istnieje w ogóle fakt udziału w agresji na Polskę armii słowackiej, podlegającej rządowi ks. J. Tiso, kolaborującego z Hitlerem . Słowackie władze wykorzystały rozgoryczenie, wymuszoną przez Polskę w X 38 r., korektą granicy, w ramach której polskie odziały zajęły Jaworzynę i parę wiosek na Spiszu i Orawie. Niechętnych Polsce nastrojów, zwłaszcza w elitach władzy popierających współpracę z III Rzeszą, nie zmienił fakt, ze przyjęła ona z entuzjazmem ogłoszenie przez Słowację niepodległości 14 III 39. ,a Warszawa należała do pierwszych stolic, które uznały nowe państwo. Rząd słowacki, mimo, iż duża część Słowaków nie rozumiała antypolskiej polityki, wsparł przygotowania niemieckie do uderzenia Wermachtu z obszaru Słowacji, a szły one w parze z własnymi przygotowaniami do napaści na Polskę. Na posiedzeniu rządu, które odbyło się 30 VIII 39 r. Tiso oświadczył:”Jesteśmy przygotowani do marszu z Niemcami”. Armia słowacka licząca 150 tys. ludzi wkroczyła u boku Wermachtu/15 minut po Niemcach/, 1 IX o godzinie 5 rano na Podhale, bez wypowiedzenia wojny. W ten sposób marionetkowy rząd ks. Tiso realizował życzenia Berlina, ale także własne ambicje, szukając propagandowego sukcesu. Słowackie dywizje toczyły u boku Wermachtu krwawe boje z wojskiem polskim od 1 IX, na długim odcinku południowej granicy, od Orawy, przez Podhale, Spisz aż po Jasło, Gorlice i Sanok. W czasie walk z polskim wojskiem zginęło 18 żołnierzy słowackich a 71 było rannych. Słowacy wzięli do niewoli 1350 polskich jeńców. Jeden ze słowackich generałów przemawiając do żołnierzy powiedział:”Żołnierze młodej armii słowackiej okazali się być godnymi towarzyszami broni swoich niemieckich kolegów, z którymi wspólnie przywrócili pokój i porządek na obszarze zagrabionym przez polskich podpalaczy i terrorystów”. Berlin nagrodził swojego wasala, oddając Słowacji obszary zajęte przez Polskę w 38 r. i dorzucając blisko 30 miejscowości z przedwojennego powiatu nowotarskiego. Podhalanie pamiętają wejście Słowaków do Zakopanego i ich defiladę w zdobytym mieście. Podobne defilady odbywały się w innych zajętych przez Słowaków miejscowościach. Gen. niemiecki von List odznaczył słowackich generałów niemieckim Żelaznym Krzyżnem, „aby tym udokumentować bohaterskie działania słowackiej armii w czasie wojny z Polską”. Z kolei 4 X żołnierzom Wermachtu i armii słowackiej uroczyście wręczono odznaczenia słowackie za udział w wojnie z Polską. W tym dniu słowacki minister propagandy stwierdził:”Jesteśmy dumni, że przyjaźń slowacko-niemiecką mogliśmy przypieczętować walką i krwią Słowaków”. Dodać trzeba,że niektóre garnizony słowackie odmówiły udziału w wojnie z Polska, a udział Słowacji w agresji Niemiec na Polskę potępił ambasador słowacki w Polsce L. Szathmary. Z jednej strony zdarzały się dezercje Słowaków służących w WP, z drugiej powstał na pocz. IX 39r. u boku Polaków Legion Czechow i Słowaków, choć jednostka ta nie wzięła udziału w walkach.

Trzeba też pamiętać, że mimo przegranej militarnej i internowania władz w Rumunii, państwo zdołało wyjść z głębokiego kryzysu politycznego. Już bowiem pod koniec września powstał na obczyźnie legalny rząd – nazywany celowo przez komunistów „londyńskim”, by zdyskredytować jego znaczenie i wpływ na życie okupowanego kraju, który kontynuował walkę z najeźdźcą jako członek koalicji, dając w ten sposób przykład wielu innym rządom, narodów podbitych przez państwa osi. Pamiętać warto, że uznawany był on w latach 1941 – 43 nawet przez Sowietów, którzy dokonując podziału ziem polskich z Niemcami przekreślali istnienie państwa polskiego. W. Mołotow w przemówieniu z 31 X 39 r, na sesji Rady Najwyższej ZSRR w Moskwie mówił:”/../wystarczyło krótkie uderzenie wymierzone przeciwko Polsce, początkowo armii niemieckiej, a następnie radzieckiej, aby nic nie pozostało z tego poczwarnego bękarta traktatu wersalskiego/../O przywróceniu dawnej Polski, jak każdy rozumie, nie może być mowy”. W niecałe dwa lata potem Sowieci, zawierając układ z 30 VII 41 r., zwany Sikorski – Majski de facto i de iure uznali istnienie państwa polskiego. W ten sposób, zachowano ciągłość władzy państwowej a więc i uratowano w sensie prawnym państwo jako podmiot prawa międzynarodowego.

Niemiecka propaganda przedstawiała kampanię polską jako rzekomo sprowokowaną przez samych Polaków. Na łamach wrocławskiego dziennika „ Schlesichse Tageszeitung”, organu NSDAP bezczelnie zakłamywano rzeczywistość. 2 IX, gdy armie polskie toczyły boje na własnym terytorium, przyjmując uderzenie Wermachtu, pisano: „Tak wybrała Warszawa. Nie pozostawiano nam żadnego innego wyboru. Niemcy ciągle deklarowały : Nie chcemy walki, ale także nie stchórzymy/../Na śląskiej ziemi, w Gliwicach i Bytomiu oraz Prusach Zachodnich znajdują się polskie oddziały. /../Na ich strzały jest tylko jedna odpowiedź”. Działania militarne relacjonowane były bardzo drobiazgowo, ponieważ były okazją do podkreślenia szybkości armii niemieckiej/Blitzkrieg/, nowoczesności lotnictwa oraz pokazania strat po polskiej stronie, obrazu zniszczenia Warszawy, czemu winna miała być „polska nienawiść”. W podobny sposób przedstawiano przyczyny masakry dokonanej przez Niemców w Bydgoszczy . Z satysfakcją informowano 18 IX o ucieczce polskiego rządu oraz o wkroczeniu Sowietów 17 IX. Samo wkroczenie Sowietów zostało na łamach pisma przedstawione jako „wyższa konieczność”, gdyż „Armia Czerwona wkroczyła do Polski, aby zabezpieczyć swoje interesy oraz zadbać o los Ukraińców i Białorusinów”. Widać, że propaganda niemiecka powtarzała lojalnie w tej kwestii argumentację swego sojusznika. W drugiej połowie IX podawano przykłady współpracy niemiecko-soweickiej np. wspólną defiladę sojuszników w Brześciu. Na początku X zamieszczono obszerny reportaż o kapitulacji Warszawy. Jeden z nielicznych podpisanych tekstów przedstawia polskich żołnierzy jako odważnych, silnych i młodych. Pochlebne określenia padają również o ich umundurowaniu, uzbrojeniu i wyposażeniu, co miało prowadzić do konkluzji, że armia niemiecka szybko poradziła sobie z trudnym przeciwnikiem. Z szacunkiem są również opisywani polscy oficerowie przebywający w niewoli. Dziennikarze podkreślali, że to armia „dzielna”, ale „zdradzona” i „porzucona” przez polski rząd. Pojawiały się także informacje o losach ludności cywilnej, wałęsającej się po zniszczonej Warszawie i czekającej na pomoc ze strony niemieckiej. Z pamiętników niemieckich żołnierzy i doniesień korespondentów wojennych, wyłania się obraz mniej optymistyczny. Widać to choćby we wspomnieniach młodego oficera R. Von Weizsackera, przyszłego prezydenta Niemiec, który stracił w walce swojego brata. Korespondenci wojenni donosili o „zaciętym” oporze żołnierzy polskich, którzy w bardzo trudnych warunkach walczyli do końca. Nie ukrywają w nich podziwu i szacunku: „Walka była ciężka i zacięta -pisał E. Hadamovsky o słynnej bitwie pod Wizną, w której kapitan W. Raginis na czele garstki żołnierzy powstrzymywał pancerne wojska H. Guderiana – załoga polskich bunkrów broniła się z zaciętą wściekłością. Obrońcy padali dopiero po walce wręcz i znaleźli obok blokhauzów/bunkrów – B.K/ skromny żołnierski grób, znaczony krzyżem i polskim hełmem. Trzeci blokhauz bronił się tak długo i zacięcie, aż granat szybkostrzelnej armaty trafił w strzelnicę i eksplodował wewnątrz ze straszliwą siłą. W blokhauzie zapaliła się słoma, ogień rozszerzył się gwałtownie. Gdy weszliśmy dzielny obrońca leżał w poprzek drzwi pancernych jak czarna zwęglona bryła”. Nic dziwnego, że obrona Wizny została nazwana „polskimi Termopilami”.

W niemieckiej pamięci historycznej kampania w Polsce kojarzona była prze całe dziesięciolecia z mitem „czystego Wermachtu”, rozumianym jako walki prowadzonej przez żołnierzy niemieckich zgodnie z zasadami prawa wojennego i z szacunkiem dla przeciwnika. Tymczasem jak piszą historycy W. Wichert i T. Sudoł już od pierwszego dnia wojny z Polską Wermacht dokonywał zbrodni na polskich żołnierzach, którzy znaleźli się w niemieckiej niewoli. Opatowiec, Serock, Ciepielów, Majdan Wielki, Zakroczym – to nazwy miejscowości, w których żołnierze Wermachtu dopuścili się zbrodni na żołnierzach Wojska Polskiego. Jedna z najbardziej znanych zbrodni dokonała się w Ciepielowie. Potwierdzona została przez anonimową relację żołnierza niemieckiego i dołączone do niej zdjęcia, dowodzące zbrodni popełnionej 8 IX na żołnierzach batalionu zbiorczego 74. Górnośląskiego Pułku Piechoty. Zginęło tu ok. 300 polskich jeńców. Zemsty tej dokonał niemiecki zmotoryzowany 15. pułk piechoty z 29. Dywizji Piechoty. Zgodnie z relacją żołnierza Wermachtu, wspomnianego świadka zbrodni, niemiecka kompania poniosła poważne straty w walce z Polakami. Po wzięciu ich do niewoli, dowódca pułku płk. Wessel stwierdził, ze „mamy do czynienia z partyzantami, mimo, że każdy z 300 wziętych do niewoli Polaków miał na sobie mundur. Kazano im zdjąć bluzy. No, teraz rzeczywiście wyglądali raczej na partyzantów./.../Pięć minut później usłyszałem serię z kilkunastu pistoletów maszynowych. Pobiegłem w tamta stronę i zobaczyłem /../300 zastrzelonych polskich jeńców leżących w przydrożnym rowie”. To nie był wyjątek. Z kolei polscy cywile byli mordowani przez żołnierzy Wermachtu jako rzekomi partyzanci, ponieważ podejrzewano ich o udział w działaniach wojennych z wkraczającymi oddziałami wroga. Kiedy w przypadkowej wymianie ognia między oddziałami Wermachtu ginęli żołnierze niemieccy, odpowiedzialność ponosiła miejscowa ludność cywilna. Tak było w Częstochowie 3 IX. Nazajutrz przeszukano polskie domy. I mimo, że nie znaleziono żadnej broni, ani dowodu, że ktoś z mieszkańców do nich strzelał, Niemcy zgromadzili na placu przed katedrą setki mieszkańców. Zabili co najmniej 200 z nich, w tym wielu Żydów. W trakcie kampanii 39r. armia niemiecka nie przyznała statusu kombatantów cywilnym obrońcom żadnej polskiej miejscowości. Tak potraktowano umundurowanych obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku. Sąd wojenny uznał ich za powstańców i skazał na śmierć. We wrześniu i październiku Niemcy dokonali ponad 700 egzekucji, które pochłonęły ponad 16 tys. ludzi. Około 60 % tych okrucieństw dopuścił się Wehrmacht, za pozostałe bezpośrednia odpowiedzialność ponosi policja i inne grupy operacyjne, które „czyściły” teren, posuwając się za przesuwającym się frontem. Einsatzgruppen mordowały na Śląsku , w Wielkopolsce i Pomorzu byłych powstańców, znajdujących się na specjalnie przygotowanych wcześniej listach imiennych. Większość tych zbrodni została popełniona w pierwszym miesiącu wojny/W. Wichert/.

Przekonanie wielu Niemców o tym, że kampania w Polsce miała charakter wojny „tradycyjnej”, a więc prowadzonej zwykłymi środkami przeciw tylko wojsku polskiemu i w zgodzie z prawem wojennym a nawet szacunkiem dla przeciwnika, wydaje się ponurym żartem. Oblicze wojny totalnej prowadzonej od pierwszych minut agresji niemieckiej potwierdza zaplanowane z zimną krwią ludobójstwo. Bo jak nazwać to, że już w początkowych godzinach agresji lotnictwo III Rzeszy dokonało ponad 70 terrorystycznych nalotów na polskie miasta. Zbombardowany rankiem 1 IX Wieluń, w którym nie było wojska polskiego stracił 15 tys. mieszkańców i trzy czwarte zabudowy. We IX 39 r. ponad 150 polskich miejscowości zostało zniszczonych całkowicie lub częściowo przez Luftwaffe. Niemieckie samoloty urządzały „polowania” na cywilnych uciekinierów. Jak nazwać bombardowanie setek cywilnych obiektów, w tym szpitali?. Obrazu tego nie zdoła zatrzeć jednostkowe przypadki ludzkiego zachowania nielicznych żołnierzy niemieckich w czasie okupacji. Do nich należy na pewno postać oficera niemieckiego, Wilma Hosenfelda, który doprowadził do uwolnienia z obozu jenieckiego podchorążego S. Cieciora, na prośbę żony będącej w ciąży. Tenże sam oficer pomagał przesiedleńcom z Wielkopolski, ratował wiele osób, w tym Żydom, m. in. ukrywającego się w zgliszczach Warszawy pianistę Szpilmana. W 44 r. młody wiedeńczyk , żołnierz Wermachtu, Otto von Schimek, odmówił udziału w egzekucji grupy Polaków, którzy meli pomagać w akowcom. Został za to uwięziony, a następnie rozstrzelany we wsi Machowa. W czasie śledztwa powie:”nie można strzelać do niewinnych ludzi”. Warto pamiętać o tych ludziach i o nich mówić, natomiast nie można zapominać o proporcjach, a zwłaszcza ignorować pamięci tych, którzy przez bezbrzeżne okrucieństwo wielu Niemców mają w sercu obraz piekła stworzonego przez najeźdźcę już we wrześniu 39 r..

W świetle źródeł sowieckich celem „błyskawicznego ataku” na Polskę 17 IX było „rozbicie wojsk polskich znajdujących się na linii : Pisa, Narew, środkowa Wisła, San, do granicy z Węgrami i Rumunia”. Meldunki frontowe donosiły o szybkim zdobywaniu polskich strażnic granicznych, ale i oporze żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza. W jednym z nich czytamy:”/../ z polskiej strażnicy poleciały granaty i otwarto ogień ze strychu z trzech kaemów./../Jeden polski żołnierz poddał się do niewoli, a polski oficer krzyczał : Do sowieckich oficerów ognia. Został on zlikwidowany i wtedy przerwano ogień/../Strażnica została rozbita. Zlikwidowano pięciu żołnierzy i pięciu wzięto do niewoli. Dzięki prawidłowemu dowodzeniu i podziałowi sił plutonu, po naszej stronie nie ma zabitych i rannych/../. Po wykonaniu zadania żołnierze nadal zachowali dużo energii i ruszyli do wykonania kolejnych zadań w wyzwalaniu mas pracujących Ukrainy Zachodniej i Białorusi zachodniej”. Komisarze polityczni frontów sowieckich z entuzjazmem pisali o tym ,że :”Ludność Zachodniej Ukrainy wita jednostki Armii Czerwonej z ogromną radością. Nierzadkie są przypadki, kiedy ludność w czasie spotkań całuje żołnierzy i dowódców. Młodzież wyraża chęć, aby po otrzymaniu broni iść dalej razem z żołnierzami Armii Czerwonej. Ludność/../przejawia ogromne zainteresowanie życiem robotników i budownictwem kołchozowym w ZSRR. Wydelegowani politrucy, agitatorzy i lektorzy prowadzą z ludnością rozmowy uświadamiające. KC Komunistycznej Partii Ukrainy przysłał na front różne broszury po ukraińsku w liczbie 8,8 ml. egzemplarzy”. W innym miejscu pisano, :”/../jednakże w dużych miastach, w tym w Stanisławowie, inteligencja i sklepikarze witali nas raczej chłodno”. W innym raporcie czytamy:”W mieście Zaleszczyki, przy granicy z Rumunia, zdobyliśmy bank, w którym zostały nie wywiezione – wartościowe przedmioty i papierowe pieniądze, również tam zagarnięto autobus z pieniędzmi, który zamierzał wjechać do Rumunii/../”. Pisano też o wysokim morale armii, podając przykład jednego czerwonoarmisty, kandydata do partii, który „sam jeden rozbroił czterech polskich oficerów, którzy nie zdążyli wsiąść do samochodu. Odstawił ich do sztabu armii. Dowódca 17 korpusu piechoty/../za okazane bohaterstwo nagrodził go browningiem odebranym polskiemu oficerowi”.

Tymczasem wbrew potocznej wiedzy, czy raczej powszechnej niewiedzy, sowieckie wojska spotkały się z polskim oporem, choć nie był on, bo nie mógł być,ani masowy, ani długotrwały. Trzeba bowiem pamiętać, że na kresach oprócz jednostek KOP-u/ Korpusu Ochrony Pogranicza/, liczących na granicy z Sowietami nieco ponad 10 tys. żołnierzy, nie zawsze dobrze wyszkolonych i wyposażonych, nie było regularnych jednostek polskiego wojska. Poza tym należy pamiętać o wrogiej postawie wielu komunistów, Ukraińców , Białorusinów i Żydów wobec Polaków na kresach a także o zaskoczeniu, wykorzystanym przez przeciwnika. W jednostkach korpusu nie wprowadzono stanu podwyższonej gotowości bojowej, gdyż nie spodziewano się uderzenia, choć przed 17 IX obserwowano w pasie przygranicznym wzmożony ruch żołnierzy i pojazdów mechanicznych. Wiele strażnic KOP-u podjęło walkę z wrogiem, ale trwała ona krótko i wobec miażdżącej przewagi wroga, przyniosła ona duże starty.. Część załóg strażnic zdołała się wycofać w kierunku zachodnim. Zorganizowany opór stawiał najeźdźcy dowódca KOP gen. W. Orlik-Rukemann, stojący na czele wielkiego zgrupowania oddziałów KOP. Jednostki wchodzące w jego skład walczyły pod Szackiem na Polesiu, w zwycięskiej bitwie padło 84 żołnierzy Armii Czerwonej, zniszczono 20 czołgów. W starciu pod Wytycznem kolo Włodawy zginęło 31 czerwonoarmistów. Zwycięską bitwę stoczyła dywizja Kobryń z samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie” gen. F. Kleeberga pod Puchowa Gorą i Jabłonią na Polesiu. Wzięto do niewoli ok. 50 jeńców sowieckich W Grodnie bronionym przez trzy dni/19 – 22 IX/, gównie przez uczniów -ochotników, najeźdźcy zapłacili za zdobycie miasta życiem 53 żołnierzy sowieckich i utratą kilku czołgów. G. Lipska opisuje, że na jednym z nich przywiązano małego chłopca, jako żywą tarczę:”Widzę na dalekim czołgu jasną plamę/../Na łbie czołgu rozkrzyżowane dziecko, chłopczyk. Krew z jego ran płynie stróżkami po żelazie. Chłopczyk ma pięć ran od kul karabinowych i silny upływ krwi, ale jest przytomny”. Była to najdłuższa obrona zorganizowanego punktu oporu na wschodnim terytorium RP przeciwko jednostkom sowieckim. Broniło się także Wilno. Zacięte walki toczono także w Puszczy Augustowskiej. W bitwie pod Kodziowcami 22 IX zgrupowanie gen. Przeździeckiego/101. Pułk Ułanów/ zniszczyło 22 czołgi wroga. Sowieci, tuz po walce dokonywali rozstrzeliwań, często na bezbronnych jeńcach lub pochwyconych z zaskoczenia polskich żołnierzach. Na przykład w Grodnie pierwsze egzekucje miały miejsce jeszcze w czasie trwania walk. Drugiego dnia Sowieci wyprowadzili za miasto ok. 100 jeńców. Większość została rozstrzelana jako „wrogowie ludu”. W kolejnych dniach rozstrzelano kolejnych 300 obrońców miasta, zamordowanych z zimna krwią. W odwecie za poniesione przez Sowietów straty pod Kodziowcami zamordowano dowódce Okręgu Korpusu Grodno , gen. J. Olszynę-Wilczyńskiego/Agresja sowiecka 17 września na kresach wschodnich i Lubelszczyźnie, pod red. T. Rodziewicza/. Żona zamordowanego napisała:”Widok, który ukazał się moim oczom, był tak okropny, że nie miałam sił iść dalej. Mąż leżał twarzą do ziemi, lewa noga pod kolanem była przestrzelona w poprzek z karabinu maszynowego. Tuż obok leżał kapitan/adiutant/ z czaszka rozłupana na dwoje, na czerepie sterczały zmierzwione, oblepione krwią włosy. Oczy i nos generała stanowiły jedna krwawa masę, a mózg wyciekał uchem/../”.Ocenia się, że w czasie polskiej kampanii żołnierze Armii Czerwonej oraz członkowie grup operacyjno-czekistowskich wymordowali ok. 2,5 tys. jeńców oraz kilkaset cywilów. Aresztowania i zatrzymania dokonywano na podstawie przygotowanych uprzednio list proskrypcyjnych i bieżących donosów, pochodzących często od miejscowych Żydów, Ukraińców i Białorusinów. Na kresach ginęła tez polska ludność cywilna. W Tołstobabach w woj. wieleńskim, właścicielkę majątku Baranowo oskarżono o złe traktowanie robotników i na miejscu wymierzono jej „sprawiedliwość” : rozebrano do naga, uderzano naganem w twarz i zastrzelono. W ramach „rewolucyjnej sprawiedliwości” w Złoczowie rozstrzelano 12 osób, głównie policjantów, jako funkcjonariuszy „burżuazyjnego państwa”. W Grabowcu w powiecie hrubieszowskim Sowieci zastrzelili kapitana H. Wiślickiego, który był dowódca szpitala polowego tylko dlatego, ze był w polskim mundurze. Pozostałych dwóch lekarzy zakłuto bagnetami w szpitalu na oczach rannych żołnierzy, gdyż nie chcieli zdjąć swoich mundurów. Rannych żołnierzy wypędzono, przy udziale miejscowych aktywistów prosowieckich ze szpitala i uformowano ich w kolumnę marszową. Eskorta sowiecka pędziła ich, dręcząc ponad trzykilometrowym marszem. Potem w sąsiedniej osadzie Górze Grabowiec w ciemnościach, po rozpaleniu pochodni, bolszewicy rozstrzelali wszystkich. Ciała pomordowanych, z czaszkami roztrzaskanymi strzałami w potylice, pozostawili na miejscu zbrodni. Niedługo potem wyłapywali przybyłych w to miejsce kilkudziesięciu chłopców, którzy przybyli wspierać żołnierzy. Gdy spali w stodołach Sowieci podpalili je i przerażonych ogniem chłopców, w tym harcerzy rozstrzelali. Każdego z nich dwóch oprawców doprowadzało na miejsce zbrodni, a trzeci kat mordował ich strzałem w potylice. Zamordowano w ten sposób ponad 20 zupełnie bezbronnych młodocianych ochotników/wspomnienia W. Pastwy/. Tak wyglądała niewypowiedziana polsko-sowiecka wojna w 39 r.

W relacji francuskiego ambasadora w Warszawie Noela, spisanej pod koniec wojny, opisującej przebieg kampanii w Polsce przez jej świadka, który dzielił doświadczenie napadniętych i „miażdżonych”, dominuje wyraźnie problem charakteru działań militarnych prowadzonych przez armie niemiecką i skuteczności „machiny wojennej Niemiec”. Ambasador zwraca uwagę na „nowe metody” walki, które „prawie natychmiast zdezorganizowały armię i cały kraj”. Pisze o szybko przesuwającym się froncie i przewadze niemieckiej. Zapewne pod tym wrażeniem stwierdza nieprawdziwie, że:” „Z chwilą, gdy W. Brytania a potem Francja przystąpiły do wojny, kampania polska trwała niewiele ponad czterdzieści osiem godzin,a już armie polskie były rozbite, dywizje otoczone, względnie od siebie oddzielone/../”. Wydaje się, że ocena ta, rażąco mijająca się z prawdą, mogła wynikać nie tylko ze skuteczności armii niemieckiej, która wyraźnie udzieliła się Francuzowi, ale przede wszystkim z próby zrelatywizowania odpowiedzialności aliantów zachodnich za bierność militarną w dalszym ciągu kampanii. Potwierdzają to pośrednio sugestie formułowane w kontekście nasilających się nacisków władz w Warszawie na swoich sojuszników zachodnich po 3 IX. Otóż pisząc na ten temat ambasador stwierdza, że władze polskie „mnożyły apele” o pomoc, a nawet „błagały sojuszników o niezwłoczne rozpoczęcie akcji wojskowej na zachodzie”,po czym dodaje, że i on nalegał, ale zaraz potem i to dwukrotnie dopełnia te informacje o to, iż nie miał wtedy pełnej wiedzy o brakach armii francuskiej. Z tego wynika, że gdyby ją miał, zachowywałby się zapewne inaczej. Noel pisze:”Nie zdawałem sobie sprawy, do jakiego stopnia nasza armia nie jest zdolna do jakiejkolwiek akcji”. Pozbawiony pełnej wiedzy, znalazł się, jak sam stwierdza, w ”przykrej niemożności dania Polakom jakiejkolwiek odpowiedzi, jakiejkolwiek rady, co mają jeszcze robić i w co mają jeszcze wierzyć”. Tezę o nieprzygotowaniu Francji do wojny podtrzymywali we IX 39 r. Brytyjczycy. Przyszły premier W. Churchill potwierdzał,że Francja jest słaba w powietrzu i całkowicie w tej dziedzinie uzależniona od Anglii. Jednocześnie Noel chwali morale i postawę polskiej armii i ludności cywilnej. Pisał:”Z wszystkich stron kraju dochodziły wieści o wspaniałym męstwie żołnierza polskiego. Pomimo miażdżącej przewagi wroga, obrona – choć beznadziejna – trwała nadal, przy zachowaniu porządku i dyscypliny. Ani razu nie widziałem wojska w rozsypce czy żołnierzy bez broni”. To samo pisze na temat postawy Warszawiaków broniących swego miasta, oblężonego przez Niemców: „/../pomimo pożarów i zniszczeń, powodowanych przez bombardowanie, miasto broniło się bohatersko”. Po przekroczeniu przez władze polskie granicy z Rumunia ambasador skonstatował :”To był koniec Polski Piłsudskiego”. Z francuskiej perspektywy niemiecki Blitzkrieg w Polsce ułatwiał przełkniecie późniejszej klęski militarnej i politycznej Francji w 40 r.. Natomiast porażki militarne polskiej armii mogły być formą pośredniego alibi dla bierności zachodniego sojusznika.

Wrzesień kojarzył się światu ze zdjęciem , które zrobił J. Amerykański dziennikarz i fotoreporter, J. Bryan w bombardowanej stolicy Polski . Przedstawia ono wydarzenie z 13 IX z Warszawy, a ukazuje 12– letnią dziewczynkę, która pochylając się się nad ciałem zabitej przez niemiecki samolot starszej siostry, miała powtarzać:”Przecież byłaś taka piękna”. Zdjęcie zobaczyło, dzięki kronice filmowej przygotowanej przez J. Bryana, a pokazującej obronę Warszawy w 39 r., około 300 mln. widzów. Pojawiło się ono następnie na okładkach gazet i magazynów , okrążyło świat. Jego autor pokazał Ameryce i światu nowy typ wojny, w której atakowane są szpitale, domy, kobiety i dzieci. Ostrzegał widzów słowami: „To, co spotkało Warszawę, spotka Paryż, Londyn, a nawet Nowy Jork”. Kronikę Bryana oglądała żona prezydenta E. Roosevelt. Była wstrząśnięta, opowiedziała film swojemu mężowi, który wykorzystał go, by przekonywać Amerykanów, o tym, że „nas też to może czekać”. W ten sposób świat dowiedział się bardzo szybko o bestialstwie Niemców, a dramatyczne wydarzenia z Polski stały się poważnym argumentem w wojnie propagandowej przeciw Hitlerowi.

Wrzesień w osobistych przeżyciach, zapamiętanych obrazach, gamie emocji, widziany z różnej perspektywy, różnych miejsc, przez zwykłych ludzi. O 4.40 1 IX na oddalone od granicy z Niemcami małe 16 – tysięczne miasteczko Wieluń , pod Częstochową, zaczęły spadać pierwsze niemieckie bomby, które trafiły w szpital, mimo, iż na dachu były wymalowane czerwone krzyże. 17 – letni wówczas Stanisław, mieszkaniec Wielunia pamięta:”Świst lecących bomb, a zwłaszcza gwizd pikujących samolotów wręcz przeszywał mózg ludzki. Nawet huk wybuchów nie był tak straszny. Ten gwizd pochodził z syren, włączających się na niemieckich bombowcach Junkers JU 87, gdy samoloty pikowały przed atakiem. Miało to wywoływać panikę”. 13 – letniego Janka z Wielunia obudziły gwizd i huk, ale”ten gwizd był taki przerażający. Wstałem, a za chwilę przeszedł taki podmuch, że nam się otworzyły drzwi zamknięte na skobel. I szyby z okien wyleciały”. Tego ranka na Wieluń spadło 380 bomb, które zabiły 1200 osób. Centrum, miasteczka zostało zniszczone w 90 % !. Mieszkanka jednej z podlubelskich wsi, licząca w chwili wybuchu wojny 11- letnia Leokadia wspomina:”Rozpętała się straszna wojna. W miejscu, gdzie mieszkała było tylko jedno radio. Na początku rozbrzmiewały piosenki patriotyczne, każdy miał nadzieję na wygrana, lecz wkrótce, gdy zaczął się pobór do wojska zrozumieli, że Polacy nie byli tak przygotowani. Kilkoro młodych z wioski zginęło na froncie. Niemcy przeprowadzili bombardowania na terenie wsi. Zginęło dużo ludzi. Panował wszechogarniający strach. Gdy tylko słychać było silniki samolotów, każdy pędził do schronów, ale Niemcy strzelali z karabinów maszynowych./../chcieli zniszczyć stację kolejowa, tory, ale bomby poleciały na pola. Potem przeprowadzono atak na kościół, też nie trafili. Bomby spadły na domy prywatne, ludzie ginęli”. 5-letni Władysław spod Nałęczowa zapamiętał przejeżdżające pociągi z jeńcami. Zdarzało się,że z tych pociągów ktoś próbował uciekać, wtedy strzelano do uciekinierów, pamięta ,że mordowano całe rodziny za pomoc uciekinierom. Przewożono również węgiel, a ze względu na brak opału, ludzie „czaili” się nieopodal torów, licząc na to, iż jakaś „grudka” trafi w ich erce. Groziła za to śmierć, ale ludzie ryzykowali. 12 – letnia Józefa z jednej ze wsi rzeszowskich pamięta „tłum Żydów na furmankach jadących głównym traktem. Spytaliśmy, gdzie jadą – odpowiedzieli, że uciekają za Bug”. Mieszkańcy Bydgoszczy pamiętają dywersantów niemieckich strzelających z okien do żołnierzy polskich, skazanych przez sąd polowy na śmierć i późniejszą zemstę Niemców,którzy rozstrzelali 1600 Polaków po zajęciu miasta. Na Górnym Śląsku trwały już egzekucje byłych powstańców, którzy znajdowali się na wcześniej przygotowanych listach proskrypcyjnych czyli imiennych spisach osób przeznaczonych na rozstrzelanie . Liczba ofiar zbrodni Wermachtu we IX 39 r. wynosi ok. 15 tys./w tym w ok. 600 egzekucjach/Żołnierze niemieckich sil lądowych spalili ponad 434 wsie.

J. J. Szczepański, jako podchorąży rezerwy artylerii opowiada o pierwszych dniach wojny jako o „przygodzie,która , ufaliśmy, skończy się dobrze”. Toteż uciążliwe , nocne, odwrotne marsze uważli żołnierze na początku za „manewr taktyczny”, którego kierunek zmieni się, kiedy alianci uderzą od zachodu. Opór przecież trwał, „Westerplatte broniło się nadal”. Kiedy jednak padło i kiedy zaczęło się oblężenie Warszawy, nasze „optymistyczne złudzenia” uległy załamaniu. Mimo to, nie tracili „wiary w konieczność walki”. Docierała powoli do nich świadomość, że zbliża się klęska. Jednakże udział w bojowym wysiłku przywracał w naszym odczuciu „sens” tej wojnie. „Niedozbrojeni i głodni, śmiertelnie znużeni, pozbawieni łączności i wsparcia z powietrza, nie traciliśmy świadomości sensu do końca” - wspomina po latach. Wypadki dezercji zdarzały się „niezwykle” rzadko, chociaż to „nasze” wojsko nie było narodowo jednolite. Wreszcie doszło do kapitulacji: „widziałem dorosłych mężczyzn plączących jak dzieci. Słyszałem oddany w niedalekim zagajniku wystrzał z pistoletu – jedyny wypadek samobójstwa, o którym wiem na pewno. Zaczęły się próby znalezienia wyjścia na własną rękę z rozpaczliwej sytuacji. Grupki ludzi naradzały się półgłosem nad sposobem ucieczki i przedostania się do Francji./../No i pierwszy bezpośredni kontakt z Niemcami, zapowiadający, co nas czeka. Nie zapomnę nigdy postoju na dziedzińcu cukrowni w Przeworsku. Kilkanaście tysięcy zgromadzonych tam, półżywych z głodu, jeńców. Niemcy przywożą kilka ciężarówek chleba. Każą odbierać bochenki na klęczkach i z uciechą filmują te scenę”. Inna scena. 19 IX na granicy polsko-litewskiej, żołnierze, którzy nie zdołali wziąć udziału w obronie Wilna przed Sowietami i pracownicy urzędów wileńskich przekraczają granicę. Jeden z nich ppor. W. Barancewicz wspomina:” Obok strażnicy KOP jakiś oddział śpiewał rotę”Nie rzucim ziemi/../”, kilku oficerów popełniło samobójstwo”. W korytarzu pomiędzy wkraczającymi jednostkami sowieckimi a odchodzącymi na zachód oddziałami niemieckimi gen. W. Anders dowodzący grupą kawalerii ruszył ku granicy węgierskiej i wkrótce natrafia na Sowietów. Po pierwszych starciach decyduje o przebijaniu się ku granicy małymi grupami przez pierścień oddziałów sowieckich. Polaków tropią tez komunistyczne bandy ukraińskie. Jedna z nich atakuje oddział generała, który zostaje ranny. Wkrótce zostaje aresztowany przez milicje ukraińska, która przekazuje go Armii Czerwonej. Tak zakończył się jego szlak bojowy.

Na kresach, gdy wkroczyli 17 IX Sowieci ojciec tłumaczył małej córeczce Sabince, „że pierwszy raz widzi takie wojsko, nad którym trzeba się litować. Wlekli się ulicą we wrześniowym słońcu, obryzgani błotem, w gumiakach albo onucach obwiązanych słomą, w dziurawych płaszczach, z workami zamiast plecaków. Zabierali zboże, rekwirowali żydowskie sklepy, ich kobiety spotykały się w teatrze miejskim wystrojone w kradzione koszule nocne. Z domu ojca Sabinki dwóch wynosiło wielki stojący zegar, cieszyli się, że zrobią z niego trzy zegary. Cały czas mówili:”Nie macie się co bać, bo tu od dzisiaj będziemy my i wy””. Jan, uczeń gimnazjum w Wilnie wspomina:”Trzeciego września, ociekając przed Niemcami,przenieśliśmy się do majątku Isajewicze pod Słonimem, należącego do brata mojej matki, w nadziei, że wojna tam nie dotrze. Tam, w dolinie rzeki Issy, odgłosy wojny w ogóle do nas nie docierały. Jedyne w majątku stare radio było zepsute, toteż nawet nie wiedzieliśmy, jaka jest sytuacja na froncie. Dopiero gdy ktoś z nas, uciekinierów, je naprawił, dowiedzieliśmy się, że bolszewicy właśnie przekroczyli granicę. Cały mój świat, w którym żyłem, legł w tym momencie w gruzach i nigdy już się nie odrodził. Uciekaliśmy całą noc i cały dzień, kierując się na Grodno, w nadziei, że uda nam się dotrzeć przed bolszewikami do strefy opanowanej przez Niemców. Były wśród nas osoby pamiętające i poprzednią wojnę i wojnę bolszewicką, które z dwojga złego, radzili wybrać Niemca. Nie zdążyliśmy . Grodno było już w rekach sowieckich./../Odtąd marzyłem już tylko o ucieczce. Znajomi przeprowadzili mnie do strefy niemieckiej. Dzięki Bogu, bo gdyby nie to – jeślibym przeżył – mógłbym stać się drugim Jaruzelskim. Majątek Jaruzelskich, w którym wychowywał się młody Wojciech, znajdował się zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od naszego”.

Wrzesień to dla wielu także doświadczenie walki o dobra polskiej kultury. Szczególnie zasłużony był w tej dziedzinie dyrektor Muzeum Narodowego S. Lorentz, dzięki któremu część cennych dziel sztuki ukryto na terenie muzeum, część wywieziono poza Warszawę, na miejsce oryginałów podstawiono kopie, fałszowano metryczki i katalogi. Dzięki wielu bezimiennym bohaterom duża część kolekcji na Wawelu powędrowała aż do Kanady. Z gmachu Zachęty w stolicy wywieziono wiele płócien J. Matejki, m.in. „Bitwa pod Grunwaldem”. Znalazły one schronienie w gmachu muzeum w Lublinie, gdzie pod ścianą jednej z sal przetrwały część okupacji. Później wywieziono je na przedmieścia miasta i ukryto w szopie. Dziesiątki osób narażały życie, by ratować bezcenne dla kultury płótna. Musieli wierzyć, że kiedyś znów będą pokazywane.

Dramatyczny epilog wojny obronnej w 39 r. nastąpił na obszarze Lubelszczyzny, która według paktu niemiecko-sowieckiego z 39 r. miała znaleźć się w strefie sowieckiej, a wojska niemieckie 18 IX weszły do Lublina. Tymczasem Armia Czerwona mając zdobyć linie środkowej Wisły, zbliżała się do Lublina, napotykając wycofujące się na południe polskie jednostki, które rozbrajała i brała do niewoli. Cały czas trwała współpraca wojskowa z Niemcami, którzy od 22 IX mieli wycofać się na linię demarkacyjna, wyznaczoną na linii rzek Pisa-Narew-Wisła-San. Obie strony podjęły rozmowy na temat przekazania miasta Sowietom. Uzgodniono już termin na 30 IX. Realizacja tego porozumienia nie doszła do skutku na skutek podpisania 28 IX nowego układu, w którym Lubelszczyzna znalazła się w niemieckiej strefie wpływów. Mimo tego do Lublina zawitali żołnierze sowieccy 3 X. Rozkaz płk. Von Klemma z tego dnia brzmiał następująco:”Zostaną przywitani przebywający chwilowo z przyjacielską wizytą i na zakupach rosyjscy oficerowie. Wojsko zostało odpowiednio poinformowane i pouczone, iż nie godzi się, aby żołnierze niemieccy uczestniczyli w zbiegowiskach, ktore wynikły z powodu obecności rosyjskich oficerów”. T. Rodziewicz sugeruje, że ta wizyta nie była jednorazowym spotkaniem. Ostateczne wycofanie wojsk sowieckich z terenu Lubelszczyzny za linie demarkacyjna na rzece Bug nastąpiło 15 X. Tu na Lubelszczyźnie miały miejsce ostatnie bitwy z dwoma agresorami. Pod koniec IX walczyła w rejonie janowsko-biłgorajskim grupa płk. Zieleniewskiego, która zmierzając na Węgry, znalazła się w kleszczach niemiecko-sowieckich, między obu najeźdźcami . Po ciężkich walkach z Niemcami pod Janowem Lubelskim grupa stoczyła bitwę z Sowietami. Okrążona przez obu agresorów jednostka przyjęła sowieckie propozycje przerwania walk. Po przeanalizowaniu rzekomo „łagodnych” sowieckich warunków i obaw, ze Niemcy zechcą odwetu, zdecydowano się kapitulować przed Rosjanami, gdyż zgodzili się oni uwolnić jeńców. Niestety nie dotrzymali słowa. Setki oficerów grupy płk. Zieleniewskiego znalazły śmierć w dołach Katynia i Charkowa !./T. Bordzań/. Ci oficerowie, którzy nie poddali się ustaleniom układów kapitulacyjnych, postanowili przebijać się w kierunku granicy z Rumunia i Węgrami. W podlubelskiej Radecznicy ukryli się w miejscowym klasztorze, ale na skutek donosu miejscowych Żydów zostali tam ujęci przez Sowietów./M. Paluch/ 1 X pod Wytycznem kolo Włodawy, żołnierze KOP-u po zwycięskiej bitwie z Sowietami oderwali się od nieprzyjaciela, po czym dowódca nie widząc dalszej możliwości walki, rozwiązał zgrupowanie. Pod Kockiem SGO „Polesie” walcząca wcześniej z oddziałami sowieckimi pod Jabłonią i Milanowem ,stoczyła ostatni bój z Niemcami pod Kockiem 2-5 X.

Do końca żołnierz polski został wierny złożonej przysiędze: „Przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu, w Trójcy Świętej Jedynemu, Być wiernym Ojczyźnie mej, Rzeczypospolitej Polskiej. Chorągwi wojskowej nigdy nie odstąpić. Stać na straży konstytucji i honoru żołnierz polskiego. Prawu i Prezydentowi Rzeczypospolitej być uległym. Rozkazy dowódców i przełożonych wiernie wykonywać. Tajemnic wojskowych strzec. Za sprawę Ojczyzny mej walczyć do ostatniego tchu w piersiach. I w ogóle tak postępować, abym mógł żyć i umierać jak prawy żołnierz polski. Tak mi dopomóż Bóg i Święta Syna Jego męka. Amen”. Jeden z polskich oficerów września , w nieopublikowanych dotąd wspomnieniach ubolewa:”/../do dziś mam przekonanie, że nasz żołnierz był lepszy od niemieckiego. Takiego ograniczenia potrzeb, przy zachowaniu wytrwałości i zajadłości w walce w żadnej armii nie widziałem. Płakać trzeba, że naród nie domyśla się jaką armię stracił w 1939 r. I chyba tego już nie zrozumie/../”.

Wrzesień był też osobistym dramatem władz RP, które zostały internowane w Rumunii, po przekroczeniu granicy w Kutach w nocy 17 IX . Wieczorem o różnych porach granicę przekroczyli prezydent I. Mościcki, premier F. Sławoj – Składkowski i rząd, w tym minister J. Beck. Na krótko przed północą , „ku wielkiemu zdziwieniu” ministrów, przyłączył się do nich marszałek Rydz-Śmigły, naczelny wódz polskiej armii. Cały ciężar odpowiedzialności za przebieg wojny obronnej,za błędy i zaniedbania, i jej straszliwe skutki dla przeciętnego obywatela II RP spadły w tym momencie na kilka osób, które przed wybuchem wojny dzierżyły samodzielnie ster nawy państwowej, zapewniając obywateli,że są bezpieczni, że damy radę i wszystko skończy się zwycięstwem, jak w 1920 r. W tym kontekście można zrozumieć opinie o „bankrutach politycznych” i rozgoryczeniu społeczeństwa, które czuło się opuszczone i rzucone na pastwę dwóch okupantów. Dziś wiemy, że nie wszystko zależało od nich, a warunki były nadzwyczajne. Tym niemniej nasuwa się pytanie, czy elita państwowa kraju zdała ten trudny egzamin w tak dramatycznych okolicznościach?. Decyzja o przekroczeniu granicy w chwili, gdy zaczęła się agresja sowiecka, a żołnierz polski walczył jeszcze na wybrzeżu, nad Bzurą, kiedy broniła się Warszawa, kiedy większość ocalałych jednostek zmierzała ku przedmościu rumuńskiemu,by tam stworzyć ostatnia redutę obronną, na pewno nie była łatwa. I o dylematach z tym związanych nie należy raczej wątpić, co potwierdzają źródła. Armia sowiecka była niedaleko, bo Kuty leżały zaledwie sto kilometrów od sowieckiej granicy, a wydawało się, ze nic nie może powstrzymać jej pochodu. Władze miały do dyspozycji Kompanie Zamkową prezydenta liczącą około 50 żołnierzy. Wprawdzie ku granicy szło tysiące żołnierzy, ale nie stanowili oni zorganizowanej siły”zdolnej do podjęcia walki”, tym bardziej, ze rozkaz naczelnego wodza, który nie miał odpowiedniej wiedzy, by właściwie ocenić charakter sowieckiej inwazji, brzmiał „ Z Sowietami nie walczyć”. Żołnierze otrzymali poza tym rozkaz samodzielnego przedzierania się na południe, a po przekroczeniu granicy mieli zostać przetransportowani do Francji. Po południu sowieckie czołgi wjechały do Śniatynia, położonego w odległości czterdziestu kilometrów od Kut. Za kilka godzin Sowieci mogli pojawić się w Kutach. W tej sytuacji , jak stwierdził prezydent w orędziu antydatowanym na 17 IX z Kosowa/ de facto było to już 18 IX na terytorium Rumunii/;”Z przejściowego potopu ochronić musimy uosobienie rzeczypospolitej i źródło konstytucyjnej władzy. Dlatego, choć z ciężkim sercem, postanowiłem przenieść siedzibę Prezydenta Rzeczypospolitej i Naczelnych Organów Państwa na terytorium jednego z naszych sojuszników. Stamtąd, w warunkach zapewniających im pełną suwerenność, stać oni będą na straży interesów Rzeczypospolitej i nadal prowadzić wojnę wraz z naszymi sprzymierzeńcami”. Historyk W. Pobóg – Malinowski pisał, że decyzja władz o opuszczeniu terytorium Rzeczypospolitej „musiała się stać wśród oszałamiających ciosów wrześniowych dodatkowym, głębokim wstrząsem moralnym”. Tymczasem propaganda niemiecka i sowiecka wykorzystywała cynicznie decyzje władz pisząc w ulotkach kierowanych do Polaków, że „Okłamał was /../ rząd polski”, że „Ministrzy i gienierałowie, schwycili nagrabione imi złoto, tchórzliwie uciekli, pozostawiają armię i cały lud polski na wolę losu”. W podobnym tonie o polskich władzach w 39 r. pisać będą później komuniści, nazywając ich „zdrajcami”. O ile motywy prezydenta miały swoje uzasadnienie, o tyle decyzja opuszczenia kraju przez Wodza Naczelnego odbierana była niemal jako dezercja, „opuszczenie walczących szeregów”, „ujście z pola walki”. Wielu oczekiwało, ze tak jak Żółkiewski czy książę Józef powinien zginać na polu bitwy. W ostatnim rozkazie wydanym z Rumunii 20 IX marszałek pisał o tym, że chciał „ uniknąć bezcelowego przelewu krwi z walce z bolszewikami i ratować to, co da się uratować”, że chciał umożliwić wycofanie wojska na terytorium Rumunii, by następnie przewieźć je do Francji i tam organizować armie polska : „/../chodziło mi o to, by polski żołnierz brał w dalszym ciągu udział w wojnie i by przy zwycięskim zakończeniu wojny istniała armia polska, która by reprezentowała Polskę i jej interesy”. Natomiast w relacji spisanej 24 XII 39 r. W Rumunii Rydz-Śmigły tłumaczył:”Nie było dla mnie rzeczy łatwiejszej jak znaleźć śmierć w drodze do z Kosowa do granicy. Nie było nic łatwiejszego jak udać się do któregoś z najbliższych oddziałów, czy samolotem do oblężonej Warszawy lub grupy Kutno. Lecz, gdy odsunąłem na bok swoja osobę i gdy pomyślałem, kto będzie tę wojnę polska nadal prowadził i sprawy polskiej bronił nie tylko wobec nieprzyjaciela, lecz i wobec sprzymierzonych, postanowiłem nie ulec sentymentom osobistym, łatwym do wykonania – i prowadzić walkę nadal”. Trzeba uczciwie powiedzieć, że argumentacja użyta przez Wodza naczelnego dla wielu krytyków jego decyzji nie jest przekonywająca. Dziś wiemy, że i bez udziału ekipy rządzącej Polską do września 39 r. znaleźli się ludzie, którzy wezmą na siebie odpowiedzialność za odtworzenie armii polskiej we Francji i kierowanie walką żołnierza polskiego u boku aliantów oraz za obronę naszego interesu wobec nich. Niektórzy historycy jak J. Łojek, upatrują motywów tej decyzji w ambicjach politycznych marszałka, który „czuł się nadal bardziej następcą na urzędzie prezydenta RP, niż wodzem naczelnym armii, która ponosiła co prawda nie przewidziana przez sztab klęskę, ale mimo wszystko przecież z uporem walczyła nadal. Lękał się, że pozostając na ziemiach RP utraci szanse uzyskania urzędu prezydenckiego po I. Mościckim”. Jego zdaniem błędem władz było zbyt szybkie przekroczenie granicy z Rumunią , ponieważ istniała wojskowa możliwość stworzenia osłony na przedmościu rumuńskim na okres choćby 2 lub 3 dni, co mogło mieć znaczenie polityczne w kontekście nasilających się interwencji aliantów zachodnich wobec Moskwy, sugerujących pogwałcenie przez nią statusu państwa neutralnego. Można to było wykorzystać propagandowo dla poruszenia opinii publicznej, a nawet forum Ligi Narodów, a wtedy Sowieci musieliby ponieść, w dalszej perspektywie, odpowiednie koszty polityczne, zwłaszcza w momencie przejścia ich do obozu aliantów. A na tym z kolei skorzystałaby Polska. Znak zapytania pojawia się, gdy przypomnimy sobie, że Sowiety zostały osunięte z Ligi Narodów w XII 39 r. za agresję na Finlandię, a w niecałe półtora roku później stały się głównym sojusznikiem W. Brytanii, która udzieliła im bezwarunkowej pomocy. Polska była jednak sojusznikiem państw zachodnich, Finlandia nie. Stad pytanie, czy fakt, że Polska jako sojusznik państw zachodnich wypowiedziałaby wojnę ZSRR i stawiłaby zdecydowany opór Armii Czerwonej , przynajmniej przez kilka dni w obecności na terytorium kraju polskich władz, miałby wpływ na bardziej zdecydowana postawę aliantów zachodnich wobec Sowietów i, co miałoby największe znaczenie, przyniósłby w przyszłości korzyści sprawie polskiej?. Tymczasem nadzieje na kierowanie sprawami państwowymi z terenu Rumunii okazało się niemożliwe, gdyż rząd rumuński znajdujący się pod presją Niemiec i Francji, zainteresowanej zmianą ekipy rządzącej, postanowił jako kraj neutralny w konflikcie polsko-niemieckim, internować polskie władze. Pretekstem stało się orędzie prezydenta wydane już po przekroczeniu granicy, które potraktowane zostało jako gwałcące neutralny status tego państwa. Zdaniem J. Łojka minister J. Beck ponosi odpowiedzialność za to, że nie uświadomił całej ekipie rządowej a także prezydentowi realnego ryzyka internowania , gdyż Rumunia jako państwo neutralne mogła zgodzić się na tranzyt przez swoje terytorium polskich władz, ale tylko jako osób prywatnych, a nie w „ charakterze oficjalnym” czyli nadal urzędujących na obszarze innego państwa. Tymczasem 18 IX w Czerniowcach , na terytorium Rumunii min. spraw zagranicznych odrzucił żądanie zrzeczenia się przez polski rząd swoich uprawnień, z powodu groźby przerwania ciągłości istnienia Rzeczypospolitej.

Dramatyczny epilog władz II RP rozpoczął się już w momencie internowania, gdyż zostały one rozdzielone, w trzech rożnych miejscach, pozbawione możliwości kontaktowania się i swobodnego poruszania. W tej sytuacji, by zachować ciągłość państwa, zmuszone zostały, nie bez oporów, do zrzeczenia się swych urzędów na rzecz tworzących się we Francji nowej ekipy politycznej, w której główną role odegra przedstawiciel opozycji antysanacyjnej gen. W. Sikorski. Tylko marszałkowi udało się w XII 40 r. uciec z miejsca internowania. Przez następne miesiące ukrywał się na Węgrzech. Drogę do Polski zamykają przed nim nie tylko Niemcy. Rząd na emigracji nie chce go mieć w kraju, stad trudności w zorganizowaniu przerzutu przez góry, droga kurierską. W końcu udaje się . Ponad 50-letni marszałek pieszo przechodzi granicę słowacką, następnie przez Orawę – polską. W XI 41 r. dociera do Warszawy, chce walczyć. Parę tygodni wystarczy, by uświadomił sobie, ze „nie jest ani oczekiwany, ani potrzebny”. Staje na czele malej organizacji podziemnej Obóz Polski Walczącej. 28 XI miał pierwszy atak serca, a 2 XII nad ranem już nie żył. Pochowano go na Powązkach „bez swego imienia”, pod pod pseudonimem Adam Zawisza !. Na grobie stal prosty , brzozowy krzyż. Prezydent wskutek interwencji Roosevelta został zwolniony z internowania w XII 39 r. I udał się do Szwajcarii, gdzie zmarł w 1946 r. Natomiast J. Beck, mimo, iż po 30 IX czyli po powstaniu nowego rządu na emigracji przestał być ministrem, był pod ścisłą kontrola Niemców, którzy interweniowali u władz rumuńskich zawsze, gdy pojawił się choćby cień zagrożenia, że może uciec. Był inwigilowany przez agentów niemieckich i poddany pod ,naciskiem Niemców, uciążliwemu nadzorowi ze strony rumuńskich władz bezpieczeństwa. Po nieudanej probie ucieczki w X 40 r. sam Hitler zlecił H. Heydrichowi „sprowadzenie „ go do Niemiec, ale Rumuni się nie ugięli. Z powodu sprzeciwu Niemców nie doszło do wyjazdu byłego szefa MSZ na kurację do Włoch. Choroba gruźlicy się pogłębiała. Umarł 5 VI. 44 r. Spoczął na cmentarzu wojskowym w Bukareszcie, tak jak sobie życzył przed śmiercią - „twarzą zwrócony ku Polsce”!.

We wrześniu 39 r. na wyraźne życzenie władz, przy poparciu nuncjusza w Polsce ks. Prymas A. Hlond, udał się do Rzymu. Wiadomość ta wywołała zaniepokojenie w kraju, a nawet pojawiły się insynuacje o „ucieczce', które skwapliwie próbowała nagłaśniać propaganda hitlerowska. Wkrótce ks. Prymas podjął starania o powrót do kraju, ale natrafił na opór ze strony rządu Rzeszy, który „kategorycznie” odmówił mu wstępu na ziemie polskie, uważając go za „największego wroga”i jednego z głównych „podżegaczy wojennych” . Otóż ks. Prymas w czasie pobytu w Stolicy Apostolskiej otwarcie piętnował politykę najeźdźców i wzywał kraj do oporu. Nie przyjął propozycji przyjęcia urzędu prezydenta, ani premiera, nawiązujących do tradycji interrexa, natomiast zaangażował się w wieloraką pomoc na rzecz kraju i uchodźców w tym, materialną. Stale informował papieża Piusa XII o eksterminacyjnej polityce okupantów. Przyczynił się do realizacji audiencji 30 IX 39 r. dla Polaków, przebywających w Rzymie, podczas której padły słowa papieża o „ Polsce, która umierać nie chce”. Powściągliwość Piusa XII w kwestiach politycznych,zwłaszcza w publicznych wystąpieniach, wynikająca z przekonania, że tylko bezstronność uratuje autorytet papieża na arenie międzynarodowej oraz z obawy o sprowokowanie odwetowych działań faszystów wobec katolików w okupowanych krajach, bolała prymasa, który oczekiwał od papieża nie tylko wyraźnego i publicznego wsparcia dla cierpiącego narodu, ale i zdecydowanego potępienia polityki niemieckiej w okupowanej Polsce. Pius XII udzielając błogosławieństwa Polsce już 2 IX dodał jednocześnie, według ambasadora W Watykanie K. Papee, że „przy wszystkich sympatiach dla nas i dla naszej spawy nie może utracić na przyszłość możliwości oddziaływania na Niemcy”. Dlatego A. Hlond dziękował Piusowi XII, który w encyklice Summi Pontificatus z 30 X 39 r. mówił o „ukochanym narodzie polskim”, ubolewając nad jego losem i prosił o współczucie dla Polski ze strony świata. Ks. Prymas interweniował w sprawie aresztowanych rodaków np. w sprawie aresztowanych profesorów UJ u prymasa Węgier. Następnie przeniósł się w VI 40r do Francji. I tu alarmował kurię rzymska o tragicznej sytuacji w Polsce, gdzie wierni czekają na wyraźne wsparcie papieża, tym bardziej, ze propaganda niemiecka głosi, że Pius XII ścisłe współpracuje z Hitlerem i Mussolinim. Z Watykanu szła pomoc pieniężna, żywnościowa, informacyjna, która służyła Polakom w kraju i za granica, ale odbywało się to w tajemnicy. Zresztą interwencje w Rzymie podejmował także arcybiskup Sapieha i bp. Radoński/Z. Zieliński/. Tymczasem w 43 r. prymas Hlond został aresztowany przez gestapo i przewieziony do Paryża celem „skaptowania go dla politycznych celów” hitleryzmu, za cenę rzekomej wolności i powrotu do kraju. Wobec niezłomnej postawy, gotowej nawet na śmierć, H. Himmler kazał go internować. Wolność prymasowi przenieśli Amerykanie 1 IV 45 r./S. Kosiński/.

Natomiast złoto Banku Polskiego tj. 38 ton o wartości 463, 6 min zł, które mieli przywłaszczyć sobie uciekający z kraju „ministry i gienierałowie”, zdołano we IX wywieźć z kraju. Trafiło najpierw do Francji, następnie do francuskiej kolonii Senegalu, a ostatecznie zostało zdeponowane w bankach angielskich, kanadyjskich i amerykańskich. W warunkach wojny, a zwłaszcza działań niemieckiej dyplomacji i służb specjalnych, uratowanie tak istotnej części majątku narodowego przed grabieżą okupantów było dużym sukcesem władz na emigracji, oczywiście niemożliwym bez pomocy zachodnich aliantów, którzy nie zawsze skłonni byli realizować postulaty polskie w tej sprawie. Po wojnie część tych środków przeznaczono na spłatę kredytów zaciąganych w czasie wojny przez polskie władze na utrzymanie urzędników państwowych i Polskich Sil Zbrojnych na Zachodzie, natomiast resztę zagarnęli komuniści, którzy zdecydowali przejąć je na rzecz skarbu państwa. W efekcie bardzo szybko zostało ono sprzedane na cele zakupów, które najczęściej miały mało wspólnego z polskim interesem narodowym. O lasach złota nie poinformowano społeczeństwa.

Z pewnością polski wrzesień zapisał się w naszej historii jako jedno z najbardziej dramatycznych wydarzeń, ale z pewnością także, nie był totalną klęską, której musimy się dziś wstydzić. Osamotnieni militarnie, miażdżeni przez trzy armie najezdnicze, w warunkach ogromnej dysproporcji sił skazani byliśmy na klęskę . Przebieg kampanii, choć wykazał braki techniczne naszej armii – o których wiedziano jeszcze przed wojną – oraz błędy w dowodzeniu - pokazał, że Polska była przygotowana do wojny , w której przyjmie na siebie pierwsze uderzenie, na całej linii długiego frontu, i nie pozwoli przeciwnikowi, dysponującemu przewaga techniczną, rozbić swoich sił w pierwszych dniach konfliktu. Zdecydowana postawa w pierwszych dniach wojny wymusiła na aliantach zachodnich wywiązanie się z politycznych zobowiązań, co w ostatecznym bilansie przyniesie klęskę III Rzeszy. Ofensywa na zachodzie i neutralna postawa ZSRR dawała realne możliwości, jeszcze w połowie września, przejścia naszej armii do zaplanowanej kontrofensywy. Brak realnej pomocy militarnej sojuszników oraz sowiecki „cios w plecy” przesadziły o szybszym rozbiciu polskiej armii. Trzeba pamiętać, że jako jedyni padliśmy ofiarą trzech państw, w tym dwóch , zaliczanych do potęg światowych. Mimo traumatycznych doświadczeń indywidualnych/np. samobójstwa, zwłaszcza żołnierzy i oficerów, którzy nie chcieli się poddać/ i zrozumiałego poczucia rozgoryczenia i wstrząsu psychicznego – wynikającego z zapewnień władz o sile armii i determinacji wobec agresora - społeczeństwo powoli podniosło się z pierwszego szoku i nie straciło wiary w sens dalszego oporu. Już pod koniec września w walczącej stolicy powstała pierwsza organizacja konspiracyjna- Służba Zwycięstwu Polski , a ostatni żołnierz września i dowódca pierwszego oddziału partyzanckiego major H. Dobrzański „Hubal” trwał w oporze aż do kwietnia 1940 r!. Walka kontynuowana w kraju, w ramach Polskiego Państwa Podziemnego i poza jego granicami świadczy o tym , że kręgosłup moralny narodu nie został złamany, choć koszty, jakie ponieśliśmy były dotkliwe na wielu płaszczyznach. I wreszcie warto mieć świadomość, że bohaterski opór we wrześniu był też bardzo poważnym wkładem Polaków w budowę antyhitlerowskiej koalicji, która doprowadzi do klęski bloku państw osi. Wrzesień mimo ujawnionych podziałów, zwłaszcza w obrębie mniejszości narodowych, zintegrował naród wokół najbardziej fundamentalnych wartości . Historyk L. Moczulski autor „Wojny polskiej 1939 „ stwierdził,że :” To dzięki tej kampanii ogól Polaków zaczął się identyfikować z własnym państwem”, które mimo skazania go na niebyt, nie podpisało kapitulacji i zostało odbudowane na obczyźnie i w kraju. Wreszcie wrzesień wpisał się na stale do historii wojska polskiego heroicznym oporem polskich redut: Poczty Gdańskiej, Westerplatte, Wizny, Oksywia, Modlina, Warszawy, Helu, Grodna, Wilna czy placówek KOP-u na wschodniej granicy.

wtorek, 3 września 2013

Czas próby...czyli o Polsce i Polakach w okresie II wojny światowej

W krzywym zwierciadle

    Obraz Polaków i okupowanej Polski funkcjonujący w świadomości , zwłaszcza młodego pokolenia, kreowany jest dziś głównie przez przekaz medialny, rzadko natomiast przez wiedzę, co wynika także z braków rzetelnej edukacji szkolnej w zakresie historii najnowszej. Widać w nim echa stereotypów i zwykłych przekłamań, które są owocem „zatrutej” przez komunistów humanistyki i zwykłej propagandy z czasów PRL- u, ordynarnie manipulującej faktami, żonglującej arogancko ich interpretacją, wreszcie obrzydzającej wszystko, co kojarzyło się z klęską „sanacyjnej Polski”w 39 r. w latach okupacji. Ten wykrzywiony obraz kształtowały tez przez długi okres po wojnie niektóre środowiska żydowskie, zwłaszcza w USA. Władze PRL nie robiły nic, by go weryfikować na podstawie rzetelnych badan i skutecznej akcji informacyjnej. Co więcej, antysemicka polityka reżimu Gomułki z lat 67-68 r. tworzyła dodatkowe, niekorzystne dla naszego wizerunku impulsy, uwiarygadniając oceny dotyczące stosunku Polaków do zagłady Żydów w czasie wojny. Od przełomu 89 r. czynnikiem , który ma coraz większy wpływ na świadomość przeciętnego Polaka o swojej historii w tym okresie ma polityka historyczna naszych sąsiadów, w której wątek polski pojawia się wcale nierzadko, niestety również nierzadko w negatywnym kontekście. W III RP natomiast mamy od czynienia ze zjawiskiem, które w ostatnich latach przybrało na sile, a określane jest w publicystyce procesem świadomej dekonstrukcji obrazu naszej przeszłości, dokonywanym rzekomo w imię walki z narodowymi mitami, oczyszczania pamięci, walki z bohaterszczyzna,a sprowadzające się do tzw. pedagogiki wstydu, gigantycznej operacji na zbiorowej pamięci, w której rolę lekarzy pełnią często „oprawcy pamięci” czyli specjaliści od terapii wstrząsowej. Ma ona wyzwolić nas z okowów „narodowego zadęcia” poprzez odważne konfrontowanie naszych mitów z trudną rzeczywistością. Dla demaskatorów nie liczy się prawda oparta na faktach, ale obalanie kolejnych tabu, przezwyciężanie „ciasnej tradycji” w imię pisania historii z perspektywy modnych dziś mniejszości narodowych , seksualnych , kobiet. Dlatego wśród naszych bohaterów szuka się faszystów, gejów i oczywiście antysemitów. Wielu publicystów i tzw. naukowców tego nurtu, wraca do metod sowieckiej doktryny propagandowej, według której unicestwienie dobrego imienia ofiar przez splugawienie ich pamięci ,staje się skutecznym środkiem do tego, by zostały zapomniane czy wykluczone ze zbiorowej pamięci. Zatem trzeba taką osobę zabić dwa razy. Tak o tym pisze M. Pawlicki:” Dekonstrukcja mitów dokonywana w imię postępu nie uznaje dominacji źródeł pisanych czy mówionych, uznaje ideę, której ma służyć, uznaje „fakty prasowe” oraz „kontekst sytuacyjny”./../Nie trzeba szukać prawdy o życiu i śmierci bohaterów. Wystarczy rzucić hasło, że byli tchórzami, despotami, głupcami, że nie mogą być filarami polskiej tożsamości, budulcem Polski, że nie ma z niczego budować. Z Polski ma zostać parking przed supermarketem”.


    W efekcie otrzymujemy obraz zdominowany przez syndrom klęskowy, połączony z męczącą,często bezsensowną, martyrologią oraz holocaustem, który stał się wydarzeniem - symbolem, personifikującym wszelkie uniwersalne treści związane z doświadczeniem wojny, przesłaniającym wszystko, o czym warto jeszcze pamiętać. Ta karykaturalna narracja ma swoje źródła nie tylko w tych czynnikach, o których była mowa wyżej, ale także w w ciągle nieprzezwyciężonej traumie września 39 r. oraz katastrofalnym bilansie wojny dla Polaków, którego ilustracja są zdjęcia zniszczonej Warszawy , straszące koszmarnymi kikutami zgliszcz. . Stąd mamy tropiące polski antysemityzm książki T. Grossa i liczne produkcje filmowe o Żydach i Polakach w okresie okupacji/ostatnio głośny film”Pokłosie” czy „ W ciemności” weryfikujące mity o dobrych Polakach. Ilustracją tego nurtu narracji historycznej był przed laty artykuł A. Michnika w „Gazecie wyborczej” z okazji 50 rocznicy powstania warszawskiego, w którym oskarżał żołnierzy o rzekome mordy dokonywane w czasie powstania na Żydach. Natomiast w PRL -u podobna role odgrywały filmy np. A. Wajdy , ośmieszające żołnierzy września/ „Lotna”/ czy pokazujące bezsens powstania / „Kanał”/ oraz degradację etosu żołnierzy AK w konfrontacji z nową, sowiecką i komunistyczną, okupacją/ „Popiół i diament”/,doskonale wpisujące się w propagandowy przekaz historii kreowany przez komunistyczny reżim po wojnie. Kontynuacją tego nurtu w polskim kinie jest film M. Krzyształowicza pt. „Obława”. Obraz ten podejmuje próbę dekonstrukcji heroicznego obrazu AK, pokazując żołnierza AK wykonującego wyroki śmierci na Niemcach i kolaborantach niemal automatycznie, bez zadawania pytań, a partyzantkę sprowadza do problemu, by „nie zdechnąć przed przednówkiem i zdzierżyć bez baby”. Najnowszym osiągnięciem nurtu rewizjonizmu historycznego był pierwszy scenariusz filmu o żołnierzach z Westerplatte, w którym strach dowódcy i żołnierzy zalewany jest obficie alkoholem, a atrakcją dodatkową tego obrazu miały być obsceniczne zachowania żołnierzy z narodowej reduty. Ostatecznie scenariusz tego filmu, dzięki debacie publicznej, został zmodyfikowany, choć i tak budzi istotne pytania związane z realiami historycznymi. Tylko starsze pokolenie pamięta jeszcze film B. Poręby „Hubal”, czy „Kolumbów”. W wersji banalniejszej II wojna kojarzy się , zwłaszcza starszemu pokoleniu z serialem „Czterej pancerni i pies”, który i dziś często gości na naszych ekranach, sławiąc braterstwo broni żołnierzy tzw. Ludowego Wojska Polskiego , w którym 80 % kadry oficerskiej stanowili Rosjanie, z krasnoarmiejcami, uwalniającymi Polskę od niemieckiej okupacji. Znamienne,że jeszcze niedawno bardziej znany był polskiej publiczności O. Schindler/film „Lista Schindlera”/, niż Irena Sendlerowa, która w okupowanej Warszawie uratowała ponad dwa razy więcej Żydów, współpracując z Żegotą/Rada Pomocy Żydom/, podziemną organizacją, niosącą im pomoc. To są efekty narracji, którą usiłuje się nam narzucić od lat .


    Ale czy należy się dziwić powszechnej ignorancji, zwłaszcza młodego pokolenia, wychowanego w III RP i narażonego na permanentne eksperymenty związane z reformami w oświacie, jeżeli zważymy, że dotąd historia najnowsza jako chronologicznie ostatni okres nie była realizowana w szkole w sposób rzetelny lub w ogóle nie pojawiała się na lekcjach historii ze względu na brak czasu. A dziś, wydane po ostatniej reformie podręczniki do historii najnowszej, a przeznaczone dla pierwszoklasistów w liceum - dla większości to ostatnia okazja spotkania się z tym okresem w historii - w sposób zupełnie marginalny wspominają np. o żołnierzach wyklętych, natomiast nauczyciel realizujący podst wę programową w I klasie, na omówienie całej historii najnowszej od 1918 do 89 r. ma dwie godziny w tygodniu!. Jeden ze wspomnianych podręczników , zawiera na ten temat tylko jedno zdanie, drugi sześć zdań,a kolejny siedem!. Co więcej w ramach misji obalania polskich mitów podejmowane są próby podważenia etosu młodego pokolenia czasów wojny z Szarych Szeregów, który przez dziesięciolecia, nawet w PRL, kształtował młode pokolenie. Otóż ostatnio jeden z naukowców z Instytutu Slawistyki PAN, E. Janicka, doszukała się wątków homoseksualnych i antysemickich w „Kamieniach na szaniec”, A. Kamińskiego !. Przed kilkoma laty „Rzeczpospolita” opublikowała wyniki badan socjologicznych, z których wynikało, ze 10 % uczniów, którzy słyszeli o zbrodni katyńskiej sądzi, iż dokonali jej Niemcy!. Niewątpliwie to efekt ignorancji, wynikającej z braków edukacji historycznej w szkole, w której redukuje się godziny lekcji historii . Tendencja ta wynika również, z obłędnego założenia, że „przeszłość jest przeszkodą w budowaniu przyszłości”, a w Polsce „powstaje zbyt wiele muzeów, a za mało autostrad”. Słusznie zauważył publicysta M. Matyszkowicz, że myślenie części polskich elit, zwłaszcza spod znaku byłej PZPR i tzw. euroentuzjastów, na ten temat jest akurat odwrotne od tego , co myślą nasi sąsiedzi.


    Nasze zaniedbania w tej dziedzinie nie tylko pogłębiają ignorancje młodego pokolenia, ale wręcz powodują narzucanie nam obcej narracji historycznej, w świetle której okazuje się się, że jesteśmy winni wybuchowi wojny, bo najpierw knowaliśmy z Hitlerem przeciw ZSRR, a nawet z Japonią , a później prowokowaliśmy go zarządzając mobilizacje , ostatecznie zaś odrzuciliśmy „umiarkowane” przecież żądania niemieckie, które w dodatku „trudno uznać za nieuzasadnione”. Zawierając pakt z Niemcami ZSRR zmuszony był szukać własnego bezpieczeństwa. Taki sam argument usprawiedliwia atak sowiecki na Polskę. W tej optyce likwidacja przez hitlerowców państwa polskiego i zamiana jego terytorium w Generalne Gubernatorstwo III Rzeszy to”cena za porażającą krótkowzroczność polskich polityków”. Co więcej, w czasie okupacji wielu Polaków podjęło współpracę z okupantem w zagładzie Żydów. Ale na tym nie koniec. Kiedy Niemcy natrafili na groby polskich oficerów w Katyniu, Rząd RP na emigracji wspomagał propagandę goebelsowską w sprawie katyńskiej, przez co rząd radziecki zmuszony był zerwać z nim stosunki dyplomatyczne. W niektórych współczesnych interpretacjach rosyjskich jednostronne zerwanie stosunków nie łączy się wcale ze sprawą Katynia, tylko oskarża się Polaków o to, że byli agenturą hitlerowską, wysługującą się im w pracy wywiadowczej. Działalność polskiego podziemia sprowadza się natomiast do walki ze zbliżającymi się do granic Polski wojskami Armii Czerwonej. Musimy zaakceptować tez masowe mordy dokonywane przez Ukraińców na Wołyniu i w Galicji wschodniej jako słuszny rachunek za krzywdy wyrządzane im w okresie II RP. AK okazuje się nie tylko partyzantką skrajnie antysemicką, ale także współpracującą z Niemcami, stosującą „taktykę stania z bronią u nogi”, a do tego organizującą działania dywersyjne na tyłach Armii Czerwonej, która tak ofiarnie wyzwalała nasz kraj spod niemieckiej okupacji. Na ziemiach polskich oddało przecież życie 600 tyś. żołnierzy radzieckich. NSZ kolaborowały z Niemcami, i mordowały Żydów komunistów, prowokując wojnę domową. Za granicą działał „rząd londyński”, który reprezentował interesy „bankrutów politycznych” z sanacji, którzy ponoszą całkowitą odpowiedzialność za klęskę wrześniową , pozostawienie narodu na pastwę okupanta oraz za hekatombę powstania warszawskiego. W czasie okupacji działało podziemie komunistyczne, które walczyło z okupantem, reprezentując równorzędną alternatywę zarówno polityczną, jak i ideologiczną dla „rządu londyńskiego” i podległych mu struktur w kraju. Natomiast PKWN powstały w Chełmie 22 VII przekształcony następnie w Rząd Tymczasowy był legalną władzą powołaną przez „walczący naród”, zaś Ludowe Wojsko Polskie szlo krótszą drogą do ojczyzny, niż polskie korpusy na zachodzie. Okazuje się również, że nasze aspiracje do niepodległości i integralności terytorialnej, poparte lojalną współpracą z aliantami zachodnimi od 1 IX 39 r. do 8 V 45 r. oraz naszym wkładem w pokonanie Niemiec /udokumentowanym grobami polskich żołnierzy w 43 krajach świata !/, komplikowały politykę państw zachodnich w ich relacjach z głównym sojusznikiem ZSRR. Co więcej, duża ich część, zwłaszcza dotycząca kresów zagarniętych przez Sowiety w 39 r., zostanie oceniona na zachodzie jako po prostu nierealistyczna. Tak jak zresztą nasze żądania w sprawie ujawnienia prawdy o mordzie katyńskim.


    Duża część tego obrazu to pokłosie propagandy i świadomego fałszowania historii przez 45 lat jako integralnego elementu zaplanowanej przez komunistów indoktrynacji, ale nie tylko. Okazuje się bowiem, a widać to zwłaszcza w ostatnich latach, że bardzo istotnym czynnikiem kształtowania tego karykaturalnego obrazu są charakterystyczne tendencje w polityce historycznej naszych sąsiadów i współczesnych Żydów. Na naszych oczach rozgrywa się gigantyczna walka o pamięć współczesnych pokoleń naszych sąsiadów, próbujących na nowo pisać własną historię wojny. Polityka historyczna tych krajów buduje często tożsamość wspólnot narodowych oraz współczesny wizerunek państw, poprzez świadome i celowe eliminowanie rzetelnej wiedzy o własnej przeszłości oraz powielanie negatywnych stereotypów o innych. Musimy mięć świadomość, że w sytuacji, kiedy odchodzą ostatni przedstawiciele pokolenia wojny, przekaz medialny, którego integralną części są formułowane oceny przeszłości, wpływa w sposób decydujący na obraz pamięci pokolenia, które zna wojnę tylko z opowieści. Tymczasem wokół nas toczy się nie tylko spór, ale wręcz walka o kształt tej pamięci. Dotyczy ona miejsca i roli poszczególnych nacji i państw w historii II wojny, a jej ubocznym, ale wcale nie mniej ważnym skutkiem, jest budowanie własnego obrazu na tle albo w związku z kreowaniem obrazu Polaków. Problem nabiera odpowiednich proporcji gdy obserwujemy wzmożone wysiłki innych, by kształtować świadomość historyczną nie tylko swoich rodaków, ale przede wszystkim elit świata na temat, nie tylko własnej historii, ale i swoich sąsiadów. I tak oto powstaje w przestrzeni medialnej i w świadomości, zwłaszcza młodego pokolenia, karykaturalny obraz Polski pod okupacją i Polaków w czasie II wojny. Ponieważ w ostatnim okresie zauważamy nasilenie tego typu działań, zarówno w kraju, jak i u naszych sąsiadów, niektórzy publicyści i historycy mówią wprost o „ataku na naszą zbiorową pamięć”/J. Żaryn/, której ubocznym skutkiem jest pogłębiające się wśród młodzieży polskiej przeświadczenie, że historia Polski to jeden wielki nonsens, a polskość to „nienormalność”, której trzeba się wstydzić.


    Dobrym przykładem jest polityka historyczna współczesnych Niemiec, których elity słusznie uznały , że praca „nad pamięcią” może pomóc odbudować im nie tylko własny wizerunek , ale i wpływy, nawet kosztem tych, których kiedyś napadli. W ostatnich latach w Berlinie powstało przynajmniej kilka muzeów. Niemcy upamiętniają nie tylko „wypędzonych”, ale wszystko, co pokaże ich martyrologię : zabijanie niepełnosprawnych w czasie wojny, eksterminacje homoseksualistów, cierpienia czasów komunistycznych. Stawiają więc pomniki, obeliski i muzea. Postępowi Europejczycy z Niemiec nie odwracają się plecami do przeszłości. E. Steinbach, liderka Związku Wypędzonych, w którym na 13 założycieli większość to byli członkowie NSDAP, zdołała odwrócić przez lata konsekwentnego działania o 180 stopni świadomość europejskich elit, robiąc z ofiar napastników, a z okupantów ofiary. Ten wątek wyraźnie widać choćby w produkcjach filmowych ostatnich lat. A więc mamy Niemców jako ofiary nalotów alianckich/ film „Upadek”/, jako ofiary bestialstwa żołnierzy Armii Czerwonej wobec ludności cywilnej/ np. film „Gustlof”/, wreszcie tzw „wypędzonych” czyli zmuszonych do przesiedlenia z krajów Europy środkowowschodniej. Ostatnio burzę wywołał film wyprodukowany i wyemitowany przez niemiecką telewizję publiczną ZDF „Nasze matki, nasi ojcowie”, w którym Niemcy nie tylko jako żołnierze, ale i jako naród występują w roli ofiary i to podwójnej: po pierwsze wojny, w którą zostali wplątani, niektórzy wbrew sobie, a traktują ją wyłącznie jako obowiązek wobec ojczyzny. Nie są fanatykami wierzącymi w zwycięstwo, a ostatecznie wojna niszczy ich życie. Po drugie Niemcy są ofiarami nazizmu, który w filmie pokazany jest jako coś narzuconego z zewnątrz, z góry, wobec czego główni bohaterowie są nie tylko zdystansowani, ale i krytyczni. Nie maja oprzędzeń rasowych, współczują prześladowanym Żydom,ludzkie więzi są dla nich ważniejsze, niż narzucone przez nazizm schematy myślenia i reagowania. Wszystkiemu winni są źli naziści, którzy są w filmie mniejszością, a większość społeczeństwa rozdarta wewnętrznie ulega im wbrew sobie. W gruncie rzeczy nazizm jest cienką warstwa, pokrywającą zewnętrzną powlokę narodu, który w de facto składa się ze zwykłych, dobrych, wrażliwych ludzi. Prowadzi do zamierzonego wrażenia, ze naziści to obce ciało i nie należy nazizmu kojarzyć z Niemcami. Według dr. J.Suselbecka z uniwersytetu w Marburgu, film „pokazuje Niemców takich, jakimi chwieliby być, a nie jakimi byli w rzeczywistości”. Z kolei według opinii W. Marachowskiego”Totalitaryzm – generalnie pokazany jest jako coś, co spadło z księżyca – zawładnął nimi, zmusił, by zdradzili siebie, a wielu skazał na śmierć”. Według innych opinii , z filmu wynika, że do wybuchu wojny Niemcy pod władzą Hitlera byli „naiwni i nieskazitelni moralnie” i właśnie z powodu swej naiwności dali się wciągnąć w zbrodnicze działania nazistowskiego reżimu. Na tle głównych bohaterów, budzących niewątpliwą sympatie widza, zgoła inaczej przestawiają się żołnierze AK. I tu nie chodzi o zakwestionowanie tych faktów, bo istotnie Niemcy również pod koniec wojny cierpieli, lecz o konteksty i proporcje ,bez których ten obraz jest zwykłą manipulacją wyabstrahowaną z rzeczywistości. O ile można bowiem zrozumieć, że po traumie pierwszych lat powojennych, kiedy musieli zmierzyć się z potworną prawdą o swoich zbrodniach i o swojej odpowiedzialności za cierpienia milinów ofiar, przyszedł czas na wypowiedzianą publicznie refleksję na temat ich cierpienia, o tyle niepokój może budzić towarzyszący temu rewizjonizm historyczny. Wprawdzie współczesne Niemcy nie kwestionują swej odpowiedzialności za wybuch wojny i popełnione zbrodnie, ale upraszczając nieco można powiedzieć, że na nowo próbują pisać część własnej historii z okresu II wojny i to w taki sposób, by pomijać Niemców jako głównych sprawców, a ich cierpienia nie wiązać z konsekwencjami określonych wyborów politycznych i moralnych. W efekcie następuje zamiana ról , kaci staja się ofiarami, a ofiary, co najmniej współodpowiedzialnymi. W takiej roli właśnie obsadzani są często Polacy we współczesnych mediach i filmach niemieckich. Najlepszym przykładem jest choćby zjawisko nazywania niemieckich obozów koncentracyjnych, zbudowanych na obszarze okupowanej Polski,jako „polskich obozów koncentracyjnych”. Dziś wiemy, że określenie to wymyślili byli naziści, zatrudnieni przez zachodnioniemieckie tajne służby w 1956 r. Gdy prześledzimy jak to kłamstwo rozprzestrzeniało się po świecie, to okaże się, że operacja przerzucenia odpowiedzialności na Polaków odniosła sukces. Ostatnio nawet użył tego określenia prezydent USA, nie mając świadomości, ze fałszuje historię. W filmie Spielberga „Lista Schindlera” załoga Auschwitz mówi po polsku !. Czy to tylko wyraz ignorancji ?. We wspomnianym wyżej filmie „Nasze matki, nasi ojcowie”, Polska pod okupacja to , jak zauważył P. Semka, „dziki wschód”, kraj „gdzie prawie każdy jest wrogiem, gdzie polscy partyzanci prędzej zaakceptują Niemca niż Żyda”. Mieszkańcy „dzikiego kraju” to typ tubylców, którzy przypominają podludzi. Sz. Weiss zauważył, ze film wraca do podziału : Niemcy – ludzie, Żydzi – antyludzie, Polacy i inne narody wschodnie to podludzie. Istotnie żołnierze AK są pokazani jako prymitywni, brudni osobnicy o odpychającej fizjonomii i nieokrzesanej ogładzie, zainfekowani jaskiniowym antysemityzmem, którzy nie kryją się z odrażającą pogardą dla Żydów i bez zmrużenia okiem gotowi są na stosowanie wobec nich przemocy/stereotypizacja akowców jako ugrupowania złożonego z antysemitów – R. Żytyniec/. W jednej ze scen zamykają drzwi zdobytego pociągu po odkryciu, ze w środku są Żydzi. Nie sprawdzają nawet, czy w środku nie ma przypadkiem Polaków. To nie przypadek, bo w świadomości młodego widza ma pozostać przekonanie, ze do obozów koncentracyjnych trafiali tylko Żydzi, a Polaków nikt nigdy nie wysyłał do Auschwitz. Temu służy tez cezura , od której zaczyna się akcja filmu tj. rok 1941. Autorzy świadomie pomijają pierwszą fazę wojny, która pojawia się tylko w tle, by zrobić ukłon w kierunku Żydów/od 41 działały na wschodzie specjalne oddziały likwidujące Żydów Einsatzkomando SS/ i Rosjan, lekceważąc zbrodnie niemieckie dokonywane na Polakach od 1 IX i zaraz potem na polskich Żydach. W opinii P. Semki Polska jest „wygodnym kozłem ofiarnym” na ołtarzu pojednania Niemców z Żydami i Rosjanami. Co więcej, publicysta zauważa, ze Niemcy pełnią role „psychoterapeuty”, który radzi Polakom, by do końca się rozliczyli z „wojennymi grzeszkami” i tak jak po wojnie RFN, przepracowali kwestię antysemityzmu. Przyznanie się, choć w jakimś stopniu, że byli „pomocnikami w Holocauście” będzie miało walor moralnej katharsis. W tym kontekście historyk P. Gontarczyk słusznie stawia retoryczne pytanie, czy autorzy Holocaustu mają prawo rozliczać Polaków z antysemityzmu?. Wielu komentatorów jest zgodna , że Niemcy nadal mają problem z „ciężarem Holocaustu” i uciekają od problemu, obarczając Polaków i inne narody współodpowiedzialnością za zbrodnie przeciw Żydom./Sz. Wiess/. Mamy więc obraz zrealizowany przez przedstawicieli pokolenia, które urodziło się po wojnie i nie czuło się odpowiedzialne za zbrodnie swoich matek i ojców, adresowany do jeszcze młodszego od nich pokolenia, które kojarzy II wojnę tylko z Holocaustem i serwuje mu się „prawdę „ o „ludzkich hitlerowcach” i „nieludzkich Polakach”. Film obejrzało miliony Niemców. Trzeba dodać, ze państwowa telewizja ZDF finansowana jest również z abonamentu płaconego przez Polaków zamieszkujących w Niemczech.. Przesłanie jest jasne – Polacy są współsprawcami, dlatego ponoszą współodpowiedzialność za Holocaust, zdejmując z Niemców przynajmniej część odium zła. Co więcej, okazuje się , że wizja „polskich antysemitów” i „akowskich kolaborantów”, którą powiela film niemieckiej telewizji nie jest w Niemczech niestety niczym nowym. Podobnymi „kliszami” posługiwała się propaganda komunistycznej NRD, kopiująca najgorsze wzory wczesnej propagandy PRL. W optyce enerdowskiej propagandy antyfaszystowskiej winni zbrodniom wojennym byli klasowo interpretowani „faszyści” , nie tylko niemieccy, ale i „reakcyjne” kręgi społeczeństwa polskiego, w tym AK, która wymyśliła plan powstania warszawskiego wspólnie z Niemcami, gdyż głównym zadaniem żołnierzy z AK miała być wojna partyzancka na tyłach Armii Czerwonej!/W. Schreyer, autor powieści o powstaniu warszawskim z 54 r. „Unternehmen Thunderstrom”/Dla współczesnego pokolenia Niemców wychowanego w duchu ignorancji i niewiedzy, poddającego się z łatwością ofensywie retoryki „niewinności” i nieskłonnego do „poczucia krzywdy”, Holocaust stanowi jedyny poważny problem związany z II wojną, co oznacza lekceważenie polskich ofiar nazizmu. Co więcej, Polacy są odpowiedzialni za dramat „wypędzonych”, którzy musieli opuszczać swoje rodzinne gniazda na ziemiach przyznanych przez mocarstwa Polsce, czyli w Prusach Wschodnich, na Ślaski i na Pomorzu Zachodnim. Pomija się tu fakt, że sama decyzja o przesiedleniu była podjęta przez mocarstwa na konferencji w Poczdamie i wynikała z polityki Hitlera przed II wojna światową. Nie pamięta się wcale o tym ,że decyzja o przesunięciu granic Polski podjęta została bez zgody Polaków i że to Polacy byli pierwszym narodem poddanym brutalnym deportacjom najpierw przez obydwóch okupantów, a po wojnie tak samo jak Niemcy musieli opuszczać swoje domy rodzinne na kresach. W efekcie niweluje się w tym przekazie rzeczywiste powody przesiedleń, odpowiedzialność Niemców i decyzje mocarstw, wreszcie marginalizuje wysiedlenia Polaków z kresów, mimo, iż jako naród nie byliśmy przecież po wojnie, jak Niemcy, postrzegani jako sprawcy.


    Współczesne elity w Rosji pracując nad kształtowaniem nowej tożsamości , bronią mitu wojny ojczyźnianej z lat 1941-45, który karmi się zmiażdżeniem faszystów i wyzwoleniem połowy Europy od Niemców oraz wspomnieniem mocarstwowości ZSRR po wojnie. A ponieważ twórcą tej potęgi był J. Stalin współczesne społeczeństwo rosyjskie ma poważny problem z własną historią z lat II wojny. Bo obok zbrodni, które trudno kwestionować, choć czasem jeszcze próbuje się je usprawiedliwiać, jest w Rosjanach, zwłaszcza starszym pokoleniu, poczucie dumy. W tej optyce wszystko, co może podważać ten mit urasta do rangi obrazoburczej kampanii nienawiści przeciw Rosji i jej bohaterom. Dlatego niechętnie wracają do agresji na Polskę, choć Putin na Westerplatte potępił pakt Ribbentrop-Molotow, dlatego milczą o antypolskiej współpracy z Hitlerem w latach 39-41.Do dziś są w Rosji obrońcy inwazji sowieckiej na Polskę 17 IX jako koniecznej i pożytecznej dla ZSRR, gdyż, jak kłamliwie dowodzą, Stalin nie miał wówczas innego wyjścia/a sojusz z państwami zachodnimi ?/, by choć na krótki czas odroczyć wojnę z Niemcami i zająć rubieże obronne na zachód od starej granicy sowieckiej. Natomiast najtrudniejszym problemem jest dla nich nadal zbrodnia na polskich jeńcach w 1940 r., symbolicznie nazywana katyńską. Kłamstwo o odpowiedzialności niemieckiej za mord w Katyniu trwało w ZSRR aż do 13 IV1990 r. a więc, prawie do jego rozpadu !. Przez ten czas zwykli Rosjanie albo o nim nic nie wiedzieli albo wiedzieli, że to zbrodnia niemiecka. Zdaniem N. Lebiediewy, historyka rosyjskiego zasłużonego w walce z kłamstwem katyńskim, wielu Rosjan w ogóle dowiedziało się o sprawie dopiero po katastrofie smoleńskiej z 2010 r., ale dalej część nie wierzy, że zrobili to „nasi”. Wiedzę tę upowszechnił film „Katyń” A. Wajdy emitowany w publicznej telewizji. Mimo, że władze rosyjskie przyznały, że zbrodni dokonali Rosjanie, nadal istnieją osoby i środowiska, które wypierają ze świadomości ten fakt. Należał do nich do niedawna , zmarły poseł do Dumy W. Iliuchin czy J. I. Muchin, autor książek o Katyniu wydawanych w kolejnych nakładach, którzy twierdzą, że dowody winy to wszystko wymysły i mistyfikacje, gdyż wszystkie dokumenty odnalezione w archiwach zostały sfałszowane, a eksperci, potwierdzający ich autentyczność zostali „kupieni”. Natomiast politycy, którzy uwierzyli w te „fałszywki”są „idiotami” i „wrogami” Rosji. Bo Polska i Polacy to samo zło, a Stalin zbyt łagodnie traktował „szkodliwą” Polskę. W telewizji rosyjskiej nadal zdarzają się programy , które prezentują nieprawdziwą wersję. Poza próbami wyparcia, podjęto też działania zmierzające do zrelatywizowania sowieckiej zbrodni poprzez przeciwstawienie jej anty- Katynia, czyli rzekomych zbrodni dokonanych przez polskie władze na sowieckich jeńcach z wojny 1920 r. Kilkanaście tysięcy sowieckich jeńców istotnie zmarło w polskiej niewoli, ale nikt nie strzelał im w tył głowy, tylko umierali z powodu epidemii i trudnych warunków bytowych panujących w obozach jenieckich. Poza tym stawianie znaku równości miedzy jeńcami polskimi, którzy zostali wzięci do niewoli na terytorium własnego kraju, przez najeźdźców, nie byli agresorami i zostali zgładzeni na mocy decyzji kierownictwa ZSRR przez funkcjonariuszy państwowych z NKWD, z jeńcami sowieckimi z 20 r., którzy byli agresorami i umierali z powodu epidemii i dramatycznych warunków jest co najmniej nadużyciem rzeczowym i moralnym. Inną forma relatywizacji tej zbrodni jest twierdzenie, ze Polacy nie chcą zrozumieć, że wtedy w Rosji wszyscy ginęli, a terroryzm był doktryną państwową, którą najbardziej odczuli na wlanej skórze sami Rosjanie. A wiec Polacy w Katyniu nie byli kimś wyjątkowym, byli tylko jedna z ofiar krwawego reżimu. Poza tym dodaje się przy tym chętnie, ze przecież to Polacy stworzyli sowiecki aparat bezpieczeństwa w okresie wojny domowej, bo szefami Czeki i GPU -u byli F. Dzierżyński i W. Mienżyński. Stąd prosty wniosek, że tak naprawdę, to Rosjanie mogą mieć pretensje do Polaków, którzy w dużej mierze odpowiadają za wymyślenie i wdrożenie w Rosji doktryny terroryzmu państwowego oraz za śmierć milionów ofiar. Budując obraz wielkiej Rosji, która poniosła tyle ofiar w walce z faszyzmem W. Putin jasno i wprost stwierdza, ze Rosjanie nie powinni pozwolić, by inni wzbudzali w nich poczucie winy za własną historie. Dlatego nie doczekaliśmy się jeszcze słowa przepraszam, ani nawet rehabilitacji ofiar z Katynia, Miednoje , Charkowa i Bykowni, którzy byli i są , w świadomości wielu Rosjan agentami polskiego wywiadu i zwykłymi przestępcami. Co więcej, mimo deklaracji o destalinizacji współczesna elita Rosji gotowa jest bronić wizerunku nieskazitelnej historii ZSRR w okresie II wojny środkami administracyjno-prawnymi. Stąd np. pomysł powołania specjalnej komisji, która ma zająć się „ przeciwdziałaniem próbom fałszowania historii dokonywanym na szkodę interesu Rosji”. Kolejnym krokiem była inicjatywa zmiany w kodeksie karnym Federacji Rosyjskiej, przewidująca odpowiedzialność karną za pomniejszanie roli ZSRR w zwycięstwie nad hitlerowskimi Niemcami. A więc mamy do czynienia z działaniami idącymi w kierunku cenzurowania własnych obywateli np. Stowarzyszenia Memoriał, zasłużonego w odkrywaniu prawdy oraz stworzenia narzędzia prawnego umożliwiającego wyciąganie konsekwencji wobec państw, w których likwidowane są np. pomniki z czasów sowieckich.! Tak więc choć od momentu przyznania się władz Rosji do zbrodni dokonanaej przez NKWD zmieniło się sporo – ujawniane są kolejne archiwalia, działa międzynarodowa grupa ds. Trudnych - to droga do uznania polskich postulatów, m. in. pełnej rehabilitacji ofiar, a zwłaszcza uznania mordu za ludobójstwo jeszcze bardzo daleka. Co więcej, Moskwa od 70 lat wykorzystuje mord katyński jako narzędzie antypolskiej polityki , co było także widać w latach 2009-2010 r., kiedy to ambasada rosyjska odegrała co najmniej dwuznaczną rolę w rozgrywaniu kwestii programu obchodów 70 rocznicy mordu w taki sposób, by pogłębić podziały polityczne w Warszawie i w rezultacie doprowadzić do dwóch odrębnych wizyt w Katyniu, premiera i śp. Prezydenta. Niestety , wiele wskazuje na to, że jednym z rozgrywających w tej grze był polski rząd !. I chociaż wizyta Putina w Katyniu 7 IV, pierwszego prezydenta Rosji w tym miejscu miała wymiar symboliczny, to jej polityczne konteksty a zwłaszcza po raz kolejny podkreślanie związku między zbrodnią katyńską a śmiercią sowieckich jeńców w 1920, pokazuje, ze katyńska gra nadal trwa. Przed obchodami 70 rocznicy, w kontekście odrębnych wizyt obu polskich przywódców w Katyniu, prasa rosyjska przedstawiała polskiego premiera i rosyjskiego prezydenta jako ludzi dialogu i pojednania a prezydenta jako „rusofoba bez granic”, odpowiedzialnego za rozdzielenie wizyt. Stąd z jednej strony emisja w publicznej telewizji rosyjskiej filmu A. Wajdy „Katyń, a z drugiej rok później, 24 V 2011 r. rosyjska stacja telewizyjna ORT w głównym wydaniu wiadomości pokazała reportaż o „polskich obozach śmierci” z 1920 r., a było to w kontekście pierwszej rocznicy katastrofy prezydenckiego samolotu. Ta gra trwa do dziś, o czym świadczy postawa władz rosyjskich wobec śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej. Moskwa broni się przed prawdą również dlatego, by uniknąć lawiny roszczeń materialnych przez ofiary sowieckiego terroru na obszarze krajów zajętych w czasie wojny przez Sowiety. Na koniec jeszcze jedna kwestia. Otóż okazuje się, że trudno jest też z Kremla zobaczyć w czasie wielkich defilad zwycięstwa organizowanych z wielkim rozmachem corocznie na Placu Czerwonym 9 V, że Polacy wystawili czwartą, co do wielkości, armię świata w czasie wojny i dlatego Polski prezydent ma pełne prawo siedzieć wśród przedstawicieli najważniejszych członków antyfaszystowskiej koalicji z czasów wojny, a nie w na końcu długiego szeregu zaproszonych do Moskwy gości. Warto też, by pamiętali o tym polscy prezydenci przyjmujący zaproszenia na tę defiladę.


    Znamienne, że tendencja do kreowania karykaturalnego obrazu Polaków w okresie wojny występuje też w narracji wielu środowisk współczesnych Żydów ,dla których Holocaust jako „globalny symbol zła w historii”skutecznie zasłania inne treści i symbole. Zwolennicy tzw. „nowej historii” , czyli ustalania i nagłaśniania „trudnych” - „bo niezgodnych z obiegową własną definicją Polaków jako narodu ofiar” – faktów dotyczących stosunku Polaków do Żydów w czasie II wojny światowej, walczą z wpływowym nurtem myślenia „narodowo-katolickiego” dekonstruując mity, demaskując ignorancję, przerywając zmowę milczenia i przełamując tabu /M. Czyżewski/. Dobrą ilustracją skrajnych poglądów współczesnych środowisk żydowskich na ten temat stanowią książki wspomnianego T. Grossa , czy oceny dr Aliny Całej, historyka z Żydowskiego Instytutu Historycznego. Wielu Żydów o zbliżonej optyce, traktuje wręcz porównywanie Holocaustu z jakimkolwiek innym wydarzeniem za obrazoburcze. W konsekwencji cierpienia i martyrologia innych narodów są bądź pomijane bądź lekceważone. Stąd mniej interesuje ich np. skala polskich ofiar, a gdy ktoś odważy się na porównywanie polskich ofiar w kontekście Holocaustu, wtedy pojawia się argument wchodzenia w „logikę polsko-żydowskiej rywalizacji na cierpienie i heroizm”, która „instrumentalizuje” te doświadczenia, czyniąc je „wyłącznie przedmiotem doraźnych manipulacji politycznych”. Polacy bywają w tej optyce postrzegani jako część zewnętrznego - wrogiego wobec prześladowanych, zawsze osamotnionych Żydów- świata. Nawet jeżeli cierpieli, to i tak ich sytuacja była zawsze i we wszystkich przypadkach nieporównywalna z Żydami, występującymi zawsze w roli bezbronnych ofiar i to nie tylko nazistów, ale także innych narodów, w tym przede wszystkim właśnie Polaków. Jeżeli zdarzały się wśród Żydów przypadki niegodziwych zachowań, np. kolaboracji z Niemcami, to tłumaczy ich fakt, że w ten sposób ratowali życie swoje i innych, natomiast Polacy kolaborowali dla zwykłego zysku. W tej optyce, krzywdzącym uogólnieniem jest stwierdzenie, że wszyscy czy większość Żydów kolaborowała z Sowietami na kresach w latach 39 – 41. Fakt, że wśród Polaków jest najwięcej osób odznaczonych za ratowanie Żydów nic nie zmienia, gdyż liczba ta wynika po prostu z tego, ze Holocaust odbywał się na ziemiach polskich, a i tak ponad 6 tys. odznaczonych na 30- milionowy naród to „strasznie mało”, a Sprawiedliwi toczyli walkę w „wielkim osamotnieniu”: z jednej strony groziły im najsurowsze kary ze strony okupanta, a z drugiej – spotykali się z brakiem zrozumienia i wrogością ze strony antysemicko nastawionych rodaków. Ci, którzy chcą przedstawić postawy Sprawiedliwych jako charakterystyczne dla ogółu Polaków podczas wojny, „rozmijają się z prawdą historyczną i dokonują nadużycia” a służyć to ma budowaniu „narodowego samozadowolenia” .Stąd inicjatywa IPN, który „chce z kapelusza wytrzasnąć 300 tys. Polaków pomagających Żydom. Żeby znaleźć tyle ludzi, będzie musiał włączyć do tego nawet tych, których zasługą było to, że nie zadenuncjowali jakiegoś Żyda”. Poza tym „rytuały upamiętniania” tych, co ratowali we współczesnej Polsce mają tak naprawdę motywy „ideologiczne” i „polityczne”, gdyż są odpowiedzią na rozwijające się badania naukowe i rosnącą świadomość tak zwanej „ciemnej historii” stosunków polsko-żydowskich.. Innymi słowy mają „zniekształcić wiedzę o przeszłości” , by „bohaterska pamięć” zakryła „krzywdy wyrządzone Żydom”. Tendencja ta ma służyć '”ochronie międzynarodowego wizerunku Polski przed niewiedzą, stereotypami i zniesławieniem”. Ma też ważny aspekt moralny. Otóż ma stworzyć „moralną równowagę”, według logiki , że waga „dobrych” aktów moralnych zrównoważy te „złe”, jak „zbrodnia w Jedwabnem”. W tej optyce Sprawiedliwi są traktowani „instrumentalnie” jako „symboliczne uniwersum” mające przesłaniać „rzeczywistość historyczną”. Tymczasem bagatelizuje się lub ignoruje kwestie niskiej społecznej akceptacji „działań ratunkowych”, nie „wprowadza rozróżnienia miedzy rożnymi kategoriami ratujących, opiekunów i pomocników oraz ich motywacjami”. Najczęstszą motywacją - ratujących czy udzielających schronienia stałego lub tylko chwilowego, dostarczających żywności czy fałszywych dokumentów, pośredniczących w znalezieniu ukrycia, wskazujących to miejsce, przechowujących mienie, dostarczających korespondencję, radioodbiorniki, pomagających w transporcie - miała być niepohamowana chęć zysku, która w razie braku środków finansowych ukrywających się, skutkowała nakazem odejścia, doprowadzeniem na posterunek policji granatowej lub żandarmerii niemieckiej, donosem,a w ostateczności i mordami. Dla niektórych ocalonych i historyków „niemal cale społeczeństwo polskie” lub jego „większość”, zwłaszcza na prowincji byli „sprawcami” zachowań niegodnych, w tym polowań na Żydów zbiegłych po likwidacji gett/ okres „Judenjagd” - B. Engelking/. Do najrzadziej występującej kategorii udzielających pomocy byli ci, którzy ukrywali z powodów altruistycznych. Były to według typologii badających, osoby „skromne, których dokonania znacznie wykraczają poza jakąkolwiek powinność, ale które nie zwykły traktować swoich czynów jako wyjątkowych. Ci ratujący z reguły nie oczekiwali jakiejkolwiek materialnej nagrody/../pochodzili z różnych środowisk społecznych, o różnym statusie społeczno- ekonomicznym, od inteligencji i wyższej klasy średniej po robotników i niepiśmiennych chłopów”/J. B. Michlic/. Okazuje się przy tym także, że często granica między ratującymi a mordercami i denuncjatorami była płynna, nawet w obrębie jednej polskiej rodziny/T. Frydel/, a zainfekowani antysemityzmem Polacy musieli mieć rozterki, „czy ratowanie Żydów jest moralne”. To nie strach, czy chęć zysku pozwala zrozumieć do końca motywacje wielu niegodziwych zachowań Polaków wobec Żydów: „Żydowskie życie, które od początku okupacji stopniowo traciło wartość, po likwidacji gett stało się praktycznie bezwartościowe. W oczach wielu Polaków żydowscy uciekinierzy wędrujący od jednej do drugiej wioski, kryjący się w prymitywnych bunkrach w lasach lub marniejący w podziemnych schronach pod stodołami po prostu nie byli już ludźmi. Zamiast tego stawali się problemem lub zagrożeniem, z którym należało się uporać. Mniej więcej w 1942 r./../w oczach wielu ludzi odebranie życia Żydowi nie było już uważane za przestępstwo ani grzech”/J. Grabowski/. A przecież Polacy mieli wybór. Nie byli przymuszani do aktywnego zła, nie musieli wydawać ani mordować Żydów. Dlatego ich opowiedzenie się po stronie zła było „bardziej dobrowolne, nie tak zdeterminowane, jak w wypadku Niemców”. Żydzi mieli i maja prawo być rozczarowani postawą Polaków wobec zagłady. To rozczarowanie wynika z tego, że liczono , iż w obliczu „wspólnego wroga” dawne urazy pójdą w niepamięć i „Żydzi znajda się po jednej stronie barykady z Polakami”. Niestety te oczekiwania zostały zawiedzione, gdyż Żydzi zostali „wyłączeni ze wspólnoty obywatelskiej, sąsiedzkiej braterskiej , a w końcu – ludzkiej”. Tym boleśniejsza była odmowa i „zdrada” z ich strony, gdyż wydawanie przez „znajomego” zwiększa rozczarowanie ludźmi, powiększa samotność i „cierpienie umierania”. Nawet obojętność była w tych warunkach naganna, choć Polacy mieli prawo bać i odmawiać pomocy. Żydzi okazali się naiwni./B. Engelking/. Co więcej, w tej narracji Polacy są wręcz wspólnikami Niemców w eksterminacji Żydów jako naród znany z postaw antysemickich w czasach II RP, które promował przed wojną obóz narodowy i Kościół katolicki, w tym św. M. M. Kolbe w „Małym dzienniku”. E. Janicka, w książce „Festung Warschau”, sugeruje, że warszawskie wojenne kapliczki podwórkowe powstawały jako „wotum dziękczynne” za zagładę Żydów , a dzieci, żydowskie, które znalazły się pod opieką zakonów były na silę chrzczone. Hitlerowcy zrealizowali w czasie wojny najważniejsze postulaty antysemickiego programu przedwojennej organizacji ONR. Ani terror , ani slaby stopień asymilacji Żydów przed wojna, ani zwykła słabość ludzka nie były głównymi przyczynami niegodziwych postaw Polaków wobec Żydów w czasie okupacji, tylko głęboko zakorzeniony antysemityzm. Polskie Państwo Podziemne popełniło wobec Żydów „grzech zaniechania”, wykluczając ich ze wspólnoty obywatelskiej. Dowodem ma być brak pomocy Żydom w czasie powstania w getcie. W tym kontekście mówi się o „przerażająco samotnej” walce żydowskich bojowników. Chętnie i często stosuje się w tym wypadku uogólnienia . I tak Polacy „ w pewnym sensie” ponoszą odpowiedzialność za śmierć 3 mln Żydów. Ów sens natomiast polega na tym, że „wiedzieli od razu, jaki jest codzienny los Żydów. Wielu z nich obserwowało go bezpośrednio, a niektórzy wręcz się do niego przyczyniali” i zagłada odbywała się na ich oczach, a byli bierni. A „w tych okolicznościach obojętność, neutralność albo odmowa uznania rzeczywistości równały się uczestnictwu w zbrodni. Świadek przekształcony w gapia stawał się współuczestnikiem”/J.Y. Potel/. Tym bardziej, że Polacy nierzadko mordowali sami żydowskie ofiary. Owszem, autorzy tych publikacji mówią o warunkach narzuconych przez okupanta Polakom, czyli o presji wynikającej z prawodawstwa hitlerowskiego, przewidującego śmierć dla pomagających Żydom, rozumieją , ze Polacy mieli prawo bać się i strach o los siebie i swojej rodziny mógł paraliżować, wspominają o odpowiedzialności zbiorowej, jaką Niemcy stosowali wobec Polaków pomagających Żydom. Potrafią zrozumieć także presję, pod którą działali przedstawiciele polskiej administracji funkcjonującej pod kontrolą i nadzorem Niemców np. wójtów, sołtysów / np. nakaz wyznaczania zakładników/czy policji granatowej, ale jednocześnie odnosi się wrażenie, że na tle mnożonych przykładów to istotne tło gdzieś ginie i czytelnik otrzymuje rzeczywistość wyabstrahowaną, przynajmniej częściowo, z okupacyjnych realiów, natomiast mówi się o masowej kolaboracji tychże z okupantem w prześladowaniu Żydów. Pojawiają się więc „nadgorliwi” i pochłonięci pogonią za zyskiem funkcjonariusze, których istnienia w warunkach terroru okupacyjnego nie da się wykluczyć, tym bardziej, że mogli uzasadniać swoją postawę troską o los całej wsi. Oczywiście uwaga ta dotyczy tylko sytuacji Polaków jako sprawców, a nie Żydów jako ofiar. Poza tym w czasie powstania w getcie, żydowscy bojownicy nie mogli liczyć na pomoc polskiego podziemia, które nieufnie patrzyło na kontakty żydowskiego podziemia z komunistami. Jeżeli jakaś pomoc docierała to przede wszystkim ze strony polskich komunistów spod znaku PPR i GL i AL. Co więcej, dla wielu współczesnych Żydów, w Warszawie w czasie okupacji było tylko jedno powstanie, w getcie. Konkluzja jest miażdżąca „Polacy jako naród nie zdali egzaminu”. Ocena ta koresponduje z kreowanym przez cale dekady po wojnie na zachodzie obrazem, który w uproszczeniu i wersji łagodniejszej wygląda tak: „szmalcownicy wydawali Żydów, a reszta społeczeństwa była obojętna”, natomiast w wersji ostrzejszej : współpraca Polaków z okupantem w prześladowaniu Żydów przybrała skalę szerokiej kolaboracji, a Holocaust był „projektem europejskim” Hitlera, który przygotowując go, liczył na współpracę w eksterminacji Żydów ze strony innych narodów. I trzeba stwierdzić, że się nie przeliczył, o czym świadczy choćby postawa litewskich szaulisów, łotewskich i ukraińskich formacji współpracujących z załogami obozów zagłady oraz Polaków, którzy stali się symbolem kolaboracji w kontekście holocaustu. Stało się tak m. in. dlatego, że ocaleni z Ukrainy czy Litwy Żydzi przez długie lata nie mogli wyjechać z ZSRR a opinie współczesnych Żydów ukształtował po wojnie „ból polskich ocalonych” i ich potomków, którzy słyszeli o niegodnych postawach Polaków od swoich dziadków i pradziadków. W obraz odrębnej historii Polaków i Żydów w czasie wojny wpisuje się różna pamięć. Ilustracją takiej wrażliwości, akcentującej odrębność doświadczenia i pamięci ,są zastrzeżenia środowisk żydowskich w sprawie propozycji wybudowania w pobliżu Muzeum Historii Żydów w Warszawie, na terenie dawnego getta, pomnika Sprawiedliwych Polaków, którzy w czasie wojny nieśli pomoc Żydom. Przedstawiciele tych środowisk, nie negując potrzeby upamiętnienia Sprawiedliwych, odrzucają pomysł takiej lokalizacji stwierdzając,ze byłaby ona „polemicznym uzupełnieniem muzeum, jako polski suplement” do „żydowskiej” historii, co de facto będzie zaprzeczeniem głównej idei muzeum, jaką jest pokazanie obecności diaspory żydowskiej w polskim pejzażu historycznym na przestrzeni wieków. Poza tym pomnik taki w sercu getta,niejako w „opozycji” do Muzeum byłby „triumfem narodowego samozadowolenia” i tak tez zostanie odebrany w całym świecie. Miejsce getta jest „jedyną w swoim rodzaju strefa pamięci”, na której powinno się przede wszystkim oddać cześć „żydowskiemu cierpieniu, a nie polskiemu heroizmowi”/List otwarty członków i współpracowników Centrum Badan nad Zagładą Żydów PAN/.


    Ukraińcy maja też „własną pamięć” o tym, co stało się na Wołyniu i w Galicji wschodniej w czasie wojny. I mają do tego prawo. Tylko czy to wystarczający argument, by manipulować faktami i ich rzetelną interpretacją. Historyk ukraiński A. Portnow stwierdza, ze temat ten nie istnieje w pamięci rodzinnej, poza obszarami, których dotyczył tj. części Galicji Wschodniej i Wołynia. Wołynia nie ma w podręcznikach ani w ukraińskiej telewizji. Totalny brak wiedzy zwykłego Ukraińca powoduje, ze polskie oczekiwania upamiętniania ofiar są dla nich niezrozumiałe i nic się nie robi, by w sprawie badania miejsc pochowków. Z tej perspektywy to Polacy 'narzucają” temat Wołynia, gdy Ukraińcy go nie chcą. Nazywają oni masowe i brutalne mordy na Polakach, organizowane przez UPA „tragedią”,”katastrofą”, czasem , protestując wobec używanego przez ocalałych lub ich bliskich oraz historyków polskich i ofiar określenia „ludobójstwo”. Kiedy ocaleni Wołynianie lub ich dzieci wracają na miejsca , gdzie ginęli ich bliscy, aby upamiętnić je krzyżem, wtedy Ukraińcy nie kryją irytacji, gdy dochodzi do redagowania napisu, mówiącego o liczbie zamordowanych i pogrzebanych w danym miejscu. Niechęć do liczb ma logiczne uzasadnienie : im więcej ofiar po stronie polskiej, tym trudniej obronić tezę, ze Polacy polegli w „międzysąsiedzkim konflikcie”, a nie zostali bestialsko zamordowani/E. Leszczyńska-Pieniak/. Czasem nawet pojawia się określenie „skrzywdzeni „Polacy, ale zaraz „tragedię” tę usprawiedliwia antyukraińska polityką władz II RP wobec mniejszości ukraińskiej przed 39 r. . W tej optyce masowe mordy miały być formą „czasu zapłaty”, „zlej, brutalnej, podlej, ale przecież z czegoś wynikającej”. Wnuk S. Bandery stwierdza, ze „To Polacy stworzyli Banderę”, a zabicie przez Ukraińców ministra B. Pierackiego, w biały dzień, w centrum Warszawy strzałami z tylu w plecy, nazywa tylko „zabiegiem chirurgicznym”. Rozwijając ten watek twierdzi, że polska władza „kolonizowała” te obszary poprzez osadnictwo wojskowe, zamykanie szkol ukraińskich, niszczenie cerkwi i krzywdzenie ludzi. Syn ostatniego komendanta UPA J. Szuchewycz, wyjaśniając motywy działania Ukraińców, nawołujących do mordowania polskich sąsiadów w czasie wojny tłumaczy: ”My po prostu nie mogliśmy dopuścić do tego, by Polacy odbudowali Polskę w granicach z 39 r. Nie mogliśmy do tego dopuścić , bo tu jest ukraińska ziemia i my tutaj jesteśmy gospodarzami”. Winni są też Niemcy, którzy cynicznie ich wykorzystali i prowokowali do zbrodni i partyzantka sowiecka, która dążyła do zniszczenia rodzącego się państwa ukraińskiego. . Z tego zaś wynika, że najmniej winni są sami Ukraińcy, którzy podobnie jak po I wojnie, stając się ofiarami silniejszych sąsiadów, w czasie II wojny stali się sprawcami mordów. To ma tłumaczyć dramatyczny paradoks, ze na Wołyniu ofiary stały się katami. I znów prawda staje się niewygodna, bo zaprzecza wizerunkowi Ukrainy jako ofiary „każdego reżimu, każdego państwa”. Przyjęty przez wielu współczesnych Ukraińców „dyskurs ofiary” wyklucza być jednym i drugim zarazem, czyli ofiarą i sprawcą. Poza tym, jak twierdzi dalej A. Portnow, przyznanie się do zbrodni daje argumenty wrogom zewnętrznym Ukrainy. A więc następuje relatywizacja faktów i odpowiedzialności. Historyk ukraiński zwraca także uwagę, że na tle masowych ofiar wielkiego głodu na Ukrainie w latach 30 – tych, ofiary Wołynia to nie była żadna katastrofa. Ukraińcy przywykli do „abstrakcyjnej krwi”, czyli krwi bezosobowej, wielomilionowej, anonimowej. Wielu historyków ukraińskich twierdzi, ze UPA powstała dlatego, żeby bronic ludności ukraińskiej, przeciw której Polacy najpierw się uzbroili, a następnie ja mordowali i palili ukraińskie wsie. Do tego jeszcze dochodzi oskarżenie ich o współpracę z partyzantką sowiecką na tych terenach, a wiec wspieranie znienawidzonego bolszewizmu . W taki oto sposób z winy Polaków, doszło rzekomo do kolejnej wojny polsko-ukraińskiej. Rzekomo spontaniczna akcja samoobrony ukraińskiej wobec Polaków na Wołyniu , polegająca de facto na zaplanowanych przez UPA brutalnych pogromach, budzić musi sprzeciw wobec faktu, iż na tym terenie stosunki miedzy mniejszością polska a Ukraińcami były dobre, czy choćby poprawne, co związane jest częściowo z polityką wojewody Józewskiego, realizującą koncepcje asymilacji państwowej, a polegającej na wychodzeniu naprzeciw wielu ukraińskim postulatom. Polacy słysząc ukraińskie interpretacje, widzą dzieci wbite na kolki od płotu, rozrywane brzuchy kobiet w ciąży, których nieurodzone dzieci wyjęte z rozprutych brzuchów były nabijane na widły i słyszą okrzyki morderców, że to polski orzeł., gwałcone i palone w stodołach kobiety, mężczyzn przecinanych pilami przez UPO-wców, ukraińskich kolaborantów Niemców z SS Galizien, pomagających nazistom w obozach zagłady i w gettach, w walce z powstańcami warszawskimi. Tak wyglądają proporcje i symetria. Wspomniany wcześniej A. Portnow zauważa, ze wśród tych, co mają wiedzę na temat wydarzeń z Wołynia, pamięć jest podzielona. Część Ukraińców, zwłaszcza na zachodniej Ukrainie wykorzystuje mit UPA w kształtowaniu tożsamości narodowej i tradycji niepodległościowej. Dlatego traktuje UPA tak, jak Polacy traktują AK, czyli ukraińskich patriotów i w takim duchu wychowywane jest młode pokolenie na Ukrainie. Dla wielu Ukraińców UPA to fundamentalna część budowanej narracji historycznej, w której UPA to formacja walczącej z komunistami o niepodległość. Z tej perspektywy prawda o rzeziach wołyńskich „przeszkadza w rehabilitacji UPA” jako symbolu walki o państwowość ukraińska. Dlatego w rocznice powstania UPA, były prezydent Ukrainy W. Juszczenko pisze list, w którym nazywa te organizację „wcieleniem dążeń do wolności i niepodległości”, przemilczając rzeż Polaków na Wołyniu i w Małopolsce wschodniej w w czasie wojny. A wiec mamy do czynienia z heroizacją UPA i jej przywódców, S. Bandery i R. Szuchewycza, którzy otrzymali tytuły bohaterów narodowych z jednej strony, z drugiej zaś obronę jej dobrego imienia kosztem przemilczania lub fałszowania jej historii, w aspekcie antypolskim. Wprawdzie na Ukrainie wschodniej UPA uważana jest za grupę zdrajców i kolaborantów Hitlera, a jej zbrodnie traktowane są jako nie mogące mieć żadnego usprawiedliwienia, tym niemniej walka o wspólną pamięć na Ukrainie trwa. Jej częścią są z jednej strony decyzje sądów unieważniające tytuły bohaterów przyznane dowódcom UPA, ale jednocześnie kręci się filmy, w których żołnierze AK są ukazani jako „zbiry spod ciemnej gwiazdy, palący ukraińskie wioski, zabijający dzieci i zniewalający kobiety, a nawet próbujący uciąć genitalia prawosławnemu popowi”. Oczywiście banderowcy są w tym filmie „szlachetnymi Apaczami” przychodzącymi wszystkim z pomocą, a „polskich bandytów” wybijają do nogi, gdy ci ostatni urządzają sobie pijacka orgie, połączoną z gwałtem na ukraińskim dziewczęciu. Tak wygląda fabula filmu „Żelazna sotnia” zrealizowanym przez Ministerstwo Obrony Ukrainy”. Co więcej, UPA przedstawiana bywa nawet jako formacja walcząca z Niemcami po stronie aliantów, przy czym przemilcza się polski aspekt jej działalności, pomija zupełnie ideologię nacjonalistyczną, na której wyrosła i która doprowadziła do masowych rzezi na Polakach. Te się zwykle neguje, a jeżeli w ogóle się o ofiarach po stronie polskiej wspomina, to padają zaraz twierdzenia o równej liczbie ofiar po obu stronach. W tej optyce mordy były marginesem, bo istotą antypolskiej polityki na tym obszarze były przymusowe przesiedlenie Polaków, a nie ich fizyczna likwidacja. W opublikowanym z okazji 70 rocznicy rzezi na Wołyniu oświadczeniu ukraińskiego komitetu Pojednanie między Narodami czytamy o „konflikcie” polsko-ukraińskim, o „tysiącach niewinnych ofiar po obu stronach” i wyrazach współczucia „dla potomków Polaków, którzy tam zginęli i ucierpieli, oraz potomków ofiar ukraińskich”, ale ani słowa nie ma o zbrodniach noszących znamiona ludobójstwa oraz o inspiratorach i wykonawcach OUN i UPA. Tak wyglądają „próby równoważenia historycznego spojrzenia”. Problemy z nazwaniem zbrodni ma też Kościół grekokatolicki na Ukrainie, który mówi o „czystce etnicznej” rozumiejąc raz pod terminem przymusowe wysiedlania ludności polskiej z Wołynia, a innym razem rzezie Polaków nazywa walką „bratobójczą” ,, sugerując „porównywalną odpowiedzialność każdej ze stron” i symetrię racji , a przede wszystkim win. Co więcej niektórzy hierarchowie tego kościoła biorą udział w upamiętnianiu członków OUN-UPA, przyczyniając się w ten sposób do budowania ich kultu. Na przykład metropolita lwowski obrządku grekokatolickiego abp I. Woźniak wziął odział w odsłonięciu pomnik Bandery we Lwowie. Mówił wówczas o prawdziwym bohaterstwie przywódcy OUN, o tym, iż na wartościach reprezentowanych przez niego powinni swa tożsamość budować współcześni Ukraińcy. Co więcej , co roku bierze udział w świętowaniu urodzin S. Bandery. Podlegli mu księża świecą obeliski upamiętniające członków UPA, także tam, gdzie ginęli z ich rak nasi rodacy. W wydanej z okazji 70 . rocznicy rzezi wołyńskiej deklaracji kościołów rzymsko-katolickiego i grekokatolickiego pada wprawdzie określenie „zbrodni wołyńskiej” , ale powtórzona została, prawdziwa, choć nie oddająca całej prawdy, teza o „czystce etnicznej”. A więc znów zabrakło określenia „ludobójstwo”. Krytycy dokumentu m. in. ks. Isakowicz Zalewski zwracają uwagę, że znów nie wskazano wyraźnie, kto i dlaczego dokonał zagłady. Poza tym deklaracja ma według nich „zacieśniać” działania zbrodniarzy do lat 43-44, a przecież mordy dokonywane przez członków OUN na Polakach miały już miejsce we IX 39r, a na Żydach w VII 41 r. Dodaje tez , że trwały jeszcze długo po zakończeniu wojny i nie tylko miały miejsce na Wołyniu, ale także w Małopolsce Wschodniej i na Lubelszczyźnie. Trzeba na pewno docenić wysiłek ukraińskich elit, by dotknąć choćby polskiej wrażliwości , ale ucieczka przed nazywaniem rzeczy po imieniu, drastyczne zachwianie proporcji służące zrównywaniu odpowiedzialności, nie przyspieszą pojednania opartego na prawdzie. Można zrozumieć fakt, ze Ukraińcy obruszają się , gdy niektórzy uogólniając, chcieliby w Europie przedstawić wszystkich Ukraińców jako morderców. Bo to oczywiście krzywdzące i nieprawdziwe, ale to nie znaczy z kolei, ze pamięć o Ukraińcach „sprawiedliwych” może być argumentem wykorzystywanym do walki z prawdą.


    W kraju też trwa walka o pamięć dotyczącą tego problemu. Niezłomny strażnik tej pamięci wspomniany wyżej ks. Isakowicz Zalewski atakowany jest przez „Gazetę Wyborczą”, która porównuje go z E. Steinbach, gdyż, jak sugeruje gazeta, podobnie jak ona widzi tylko „jedną prawdę, polską”, a nie uwzględnia wrażliwości i punktu widzenia Ukraińców. Sam zainteresowany pytany, czy chodzi tylko o pamięć, czy tez o zemstę, o poniżenie Ukraińców odpowiada:”Nie o zemstę, lecz o pamięć wołają ofiary/../Kresowian zabito dwukrotnie, raz siekierą, a drugi raz przez przemilczenie”. Polemizując z oskarżeniami twierdzi, ze przypomina mu to oskarżanie ofiar obozu w Auschwitz o to, ze domagając się pamięci o swoim cierpieniu, mszczą się na Niemcach. Ukraińskiej interpretacja wydarzeń z czasów wojny jest tym bardziej niebezpieczna, ze w potocznej świadomości wielu Polaków, zwłaszcza młodych niepamięć, a raczej brak elementarnej wiedzy, o rzeziach na kresach dokonanych przez Ukraińców jest prawie powszechna. W przeprowadzonych w 2008 r. badaniach CBOS 39 % ankietowanych stwierdziło, że „coś o tym słyszałem, ale niewiele”, zaś 20 % twierdziło, ze słyszało „wiele”. Ale Tylko co trzeci prawidłowo wskazał, kto padł ofiara zbrodni, zaś co piaty mniej lub bardziej precyzyjnie był w stanie określić sprawców./Ł. Kamiński/. W sondażu z VI 2013 r. Az 47 % Polaków deklaruje, ze o Wołyniu nie wie nic, a tylko 30 % zna sprawców i ofiary tej zbrodni. O Wołyniu „wiele”słyszało 28 % Polaków, ale tylko 11 % najmłodszych, do 24 roku życia./B. Fedyszak – Radziejowska/. Powodów tego stanu rzeczy jest kilka. Jednym z najważniejszych było to, ze ludobójstwo przeżyli nieliczni i nie miał kto zaświadczyć o tym , co się stało. W miejscach , gdzie mordowano, Polaków już nie ma. W PRL trwała konsekwentna zmowa milczenia. Bo o ile pojawiał się temat walki z bandami UPA w Bieszczadach po wojnie,- który nowa władza wykorzystała, by wzmocnić swoja legitymizacje, przedstawiając się jako obrońca polskiego narodu,- o tyle o ludobójstwie na kresach w czasie wojny milczano, uznając sprawę za niebyłą w związku z przyłączeniem ich do ZSRR. Kolejny powód to fakt, ze ofiarami rzezi wołyńskich byli głownie prości chłopi,, natomiast zbrodnie sowieckie czy niemieckie wymierzone były w polskie elity. Poza tym w rzeczywistości zimnowojennej nacjonalizm ukraiński był silą sojuszniczą państw zachodnich, zwłaszcza USA,które przejęły część kadr UPA oraz ukraińskich formacji SS i Wermachtu do swoich służb. Z tej perspektywy diaspora ukraińska w USA, Kanadzie i innych krajach zdominowana przez nacjonalistów zbudowała lobby, które skutecznie na zachodzie promuje wersje wydarzeń korzystna dla UPA. Trzeba tez pamiętać, ze UPA pamiętana jest na zachodzie jako partyzantka walcząca przeciwko Sowietom, a Bandera jako wiezień niemieckiego obozu koncentracyjnego/ w latach 41 - 44/. Kościół katolicki w Polsce po wojnie niszczony przez komunistów i znający politykę sowiecką przeciw kościołowi grekokatolickiemu w ZSRR przyjął, postawę milczenia o polskich księżach mordowanych przez UPA. Poza tym fakt, ze Ukraińcy mordowali na kresach Żydów przesłonił ludobójstwo dokonane później na Polakach. Jak zwykle polska martyrologia okazała się mniej ważna od żydowskiej. Tymczasem nieliczni świadkowie zbrodni, którzy ocaleli i żyją do dziś oraz i ich bliscy odwiedzają miejsca, gdzie mordowano Polaków, spotykając się nieraz z życzliwością , ale i z wrogością miejscowych Ukraińców. Dawni upowcy pikietują teren , na którym Polacy chcą stawiać krzyże czy pomniki, lżą ich określeniami typu:”polscy szowiniści”, „polscy faszyści”. Potomkowie pomordowanych czują się rozgoryczeni, mają żal do Polski, gdyż oficjalne władze RP prowadza politykę wobec Ukrainy w taki sposób, ze ofiary UPA stały jej zakładnikami .Dlatego stosują presje, by nie nazywać rzeczy po imieniu, bo to może zburzyć dobre relacje z Ukraina. Poza tym maja uzasadniona pretensje, ze przedstawiciele państwa najchętniej obchodziliby rocznice bez nich. Redaktor R. Ziemkiewicz porównał nawet stosunek władz III RP do świadków zbrodni i ich bliskich do niemieckich „ziomkostw” , niedwuznacznie sugerując,że ich roszczenia szkodzą Polsce i najlepiej, by zniknęli. Tymczasem jak stwierdził, cytowany wyżej ks. Isakowicz – Zalewski chodzi tylko, a może aż, o prawdę i pamięć. Przecież polskie ofiary rzezi wołyńskiej często leżą w grobach anonimowych, nieoznaczonych, całkowicie zapomnianych.


    Taka jest, w nieco uproszczonej formie, optyka i wrażliwość historyczna naszych sąsiadów i współczesnych Żydów i takie bywają tworzone na jej tle obrazy Polaków i okupowanej Polski w czasie wojny. W formie przerysowanej, ale oddającej ogólne tendencje występujące w narracji naszych sąsiadów i Żydów dają się one sprowadzić do takiego oto obrazu: ”Ofiarami wojny byli Żydzi, sprawcami naziści oraz podludzie, przede wszystkim Polacy, a pogromcami nazistów piękne i pilnujące morale w Armii Czerwonej Rosjanki”/J. Żaryn/. Użyłem słowa bywają, bo przecież próbując zrekonstruować charakterystyczne tendencje w kształtowaniu pamięci, silą rzeczy upraszczamy i uogólniamy, mając świadomość, że opis ten nie uwzględnia pełnego wachlarza opinii i ocen. Przykład Stowarzyszenia „Memoriał” działającego w Rosji pokazuje, że i wśród sąsiadów mamy sojuszników w ciężkiej pracy nad dochodzeniem do prawdy. Na pewno z tego przeglądu widać, że walka o prawdę i budowana na niej zbiorowa pamięć trwa i że niestety nie zawsze nasze racje i nasza optyka, a zwłaszcza nasza wrażliwość jest uwzględniana. Częste pomijanie lub lekceważenie ważnych kontekstów, gra stereotypami, niezachowywanie proporcji, relatywizacja i krzywdzące generalizacje, a czasem zwykle kłamstwa prowadzą do karykaturyzacji naszej historii. Ale są też poważnym wyzwaniem naukowym i państwowym, zwłaszcza gdy np. permanentnie powtarzają się w niemieckiej przestrzeni publicznej określenia „polskie obozy koncentracyjne”, a o dobre imię Polski nasi obywatele walczą nierzadko przed sądami sami z wielkimi koncernami prasowymi np. „Die Welt”, bez poważnego wsparcia polskiego MSZ. Dramatycznym przykładem jest przypadek rencisty ze Świnoujścia Z. Osewskiego, którego obaj dziadkowie byli więźniami niemieckich obozów koncentracyjnych, jeden przypłacił to życiem, drugi długą chorobą, który domaga się od niemieckiej gazety 1 mln. złotych na cele społeczne i przeprosin za używanie tego krzywdzącego dla Polaków określenia.. Przecież nie chodzi o to, by wszyscy widzieli w nas jedynie „natchnienie świata” czy „chorążego wolności”, choć te określenia właśnie padały pod adresem Polaków jeszcze w czasie wojny, ale o szacunek dla faktów i prawdę, złożoną, ale prawdę, pamiętając, że mimo różnych wrażliwości i pamięci, prawda jest jedna. Do niej chcemy docierać i o nią chcemy się spierać, otwierając się nawzajem na argumenty i wrażliwość drugiej strony, ale trzymając się faktów, istotnych kontekstów, proporcji i rzetelności w interpretacji przeszłości. Dlatego za naturalny należy uznać np. odruch protestu, jaki wywołują wśród rodaków mieszkających za granicą publiczne oskarżenia Polaków o mordowanie Żydów, formułowane zwłaszcza przez Niemców. Protestujący mówią w tym kontekście o „szkalowaniu”dobrego imienia naszego kraju i potrzebie przeciwdziałania. Wszelka bierność ze strony naszego państwa w tej dziedzinie oraz dyktowane poprawnością polityczne milczenie tworzy sytuacje, w której polska pamięć staje „polem niczyim”/J. Żaryn/, a nas spycha na pozycje państwa, któremu inni piszą historię, kręcą filmy, oskarżają o czyny niepopełnione i lżą bez żadnych konsekwencji./M. Figurska/.


    Na szczęście w ostatnich latach ten karykaturalny obraz zmieniają powoli nowoczesne placówki muzealne np. Muzeum Powstania Warszawskiego w stolicy, czy Muzeum Armii Krajowej w Krakowie, filmy dokumentalne i publikacje przygotowywane przez IPN, czy choćby oglądany przez młode pokolenie, rzetelny w warstwie faktograficznej , film pt.”Czas honoru”, czy film W. Krzystka „Sprawiedliwi”.Nie można też zlekceważyć edukacyjnej funkcji kanału tematycznego TVP Historia oraz obchodów Dnia Państwa Podziemnego 27 IX i Dnia Żołnierzy Wyklętych 1 III, czy modnych w ostatnich latach rekonstrukcji historycznych. Powstałe w stolicy Muzeum Historii Żydów może być szansą pokazania złożonych stosunków polsko-żydowskich w czasie okupacji, ale i wspólnych wątków tej historii. Istotne braki w edukacji historycznej tego okresu winno uzupełnić Muzeum Historii Polski, które jak dotąd, nie wyszło z fazy projektu. Dlatego A. Grajewski pisze o „Muzeum w hibernacji”. Otóż Muzeum Historii Żydów polskich zbudowaliśmy za nasze pieniądze, a Muzeum Historii Polski zbudujemy za pieniądze Unii Europejskiej, jeśli je dostaniemy/ sama idea powstała w 2006 r, a projekt w trzy lata później a w 2011 rozstrzygnięto projekt na koncepcję plastyczno-przestrzenna ekspozycji stałej w muzeum i nic się dalej nie dzieje/. Niestety nie wszystkie przedsięwzięcia mające zapełnić białe plamy w świadomości historycznej Polaków, na temat naszej historii w czasie wojny, są do końca udane. Do takich należy film „Syberiada polska” w reżyserii J. Zaorskiego. Jak pisze w jego recenzent K. Starczewski, film miał szansę stać się „hołdem „ złożonym setkom tysięcy Polaków, którzy zostali deportowani z kresów na „nieludzką ziemię”. Szansa ta została wykorzystana połowicznie, gdyż obraz losów sybiraków jest w dużej części wygładzony i „sterylny”, a przez to nie oddaje całej dramatycznej prawdy o ich losie. Do tego dochodzi jeszcze scenariusz autorstwa Z. Domino, powojennego funkcjonariusza komunistycznego aparatu terroru, oparty , według świadków, na „półprawdzie i kłamstwie”.W odczuciu wielu z nich, filmem tym „napluto w twarz tysiącom jeszcze żyjących sybiraków”.


    Obraz czasu wojny i okupacji, wbrew potocznym wyobrażeniom, nie jest jedynie pasmem klęsk, upokorzeń i porażek. Ten najbardziej chyba dramatyczny okres w naszych dziejach pokazał ,że nasz naród w skrajnie trudnych warunkach potrafił w wielu dziedzinach osiągnąć wyżyny, z których możemy czerpać kapitał moralny. I choć nie wszyscy Polacy zdali ten trudny egzamin na najwyższe oceny, bo i zwykła ludzka słabość była udziałem części społeczeństwa, żyjącego w skrajnych warunkach, to należy uznać, że obok oczywistych rozczarowań i doświadczenia cierpienia we wszystkich możliwych formach, możemy paradoksalnie mówić również o sukcesach.



CDN